Kijucie - wieś z pogranicza (II)
(Dokończenie, początek w ub. nr)
Potrzeba jednoczenia się
Z powstaniem oddziału ZPL w rejonie orańskim, jako jedno z czterech, znalazło się w nim koło z Kijuć. Dziś należy do niego ponad 30 członków, przeważnie kobiet. Jak mówią, mężczyźni są w tej kwestii bardziej neutralni: zajęci pracą, wolą na razie przyglądać się tej działalności. Potrzeba i próby jednoczenia się wynikły najpierw podczas spotykania pielgrzymki suwalskiej, która 20 lipca mijała Kijucie w tym roku już po raz 16. Po raz pierwszy kijucianie spotykali ją tylko chlebem i solą, drugi raz wypadło już lepiej, a teraz za każdym razem coraz więcej osób dołącza się do tej sprawy. Na ten cel są zbierane pieniążki, ludzie przynoszą też z domów wszystko, co mają: sery, mleko, domowe wypieki, przy szosie ustawia się stoły, gdzie pielgrzymi są witani kwiatami, śpiewem i modlitwą. Stanowi to dla mieszkańców Kijuć, nie lada wydarzenie i przeżycie. W związku z tym kijucianie mają życzenie do organizatorów pielgrzymki, by dłuższy postój był planowany u nich, a nie jak dotychczas - 2 km wcześniej, w Vydeniai. Jest to bowiem dla nich rzadka możliwość, by coś zorganizować wspólnie, a zarazem poobcować z rodakami.
Ostatnio po październikowych nabożeństwach różańcowych, odbywających się w domu Renaty Nienartowicz, ich uczestnicy zaczęli zostawać na dłużej żeby razem pośpiewać. Kiedy więc pewnego razu odwiedziła ich prezes oddziału pani Stanisława Padmaskiene, by zaprosić do Dubicz na obchody Święta Niepodległości, powstał pomysł założenia zespołu. Wiadomo, pierwsze kroki zespolaków są niełatwe, a pierwsze owoce jeszcze skromne - nie ma kierownika, ani akompaniatora, repertuar jest zbierany z pamięci - ale chęci ich działania trudno byłoby zaprzeczyć. "W naszej wsi sporo jest młodzieży, która zakłada rodziny i pozostaje w rodzinnych domach. Jesteśmy młodzi, nie mamy zbyt wiele możliwości, żeby gdzieś wyjeżdżać, staramy się więc na miejscu urozmaicać sobie codzienność" - opowiada prezes koła Stanisława Antropik uważając, że ostatnio aktywność ludzi się zwiększa. - W Dubiczach na imprezie było bardzo ciekawie, myśmy też staraliśmy się, dzięki temu cała wieś odżyła. Chcielibyśmy coś zorganizować u siebie, by żyć weselej i raźniej".
Problem nr 1 - szkoła
Zaczynając rozmowę o problemach, w pierwszą kolej wszyscy rozmówcy wymieniają brak szkoły i jakiegokolwiek miejsca dla wspólnych spotkań. Chciałabym, żeby nad tą częścią artykułu poważnie się zastanowili mieszkańcy tych miejscowości, gdzie na razie istnieją niewielkie początkowe bądź podstawowe szkoły, a którym zagraża zamknięcie. Na przykładzie Kijuć najdobitniej widać, jakie są tego skutki i co za tym idzie. Istniejącą tu początkową szkołę polsko-rosyjską w latach 90. przekształcono w szkołę litewską, którą przed pięcioma laty zamknięto w ogóle, motywując brakiem uczniów i nauczycielki. Scenariusz, jak ulał, przypomina Jawniuny w rejonie szyrwinckim. Budynek poszkolny oddano pod mieszkanie. Po likwidacji klas polskich, by rodzice nie posyłali dzieci do polskiej szkoły w Koleśnikach, władze rejonowe podobno nawet zmieniły rozkład autobusów. Protesty mieszkańców przeciwko całkowitemu zamknięciu szkoły we wsi nic nie dały.
Dziś z ośmiorga uczniów w Kijuciach, czwórka z rodziny Albiny Antropik dojeżdża do Koleśnik, drugie tyle z innych rodzin - do litewskiej szkoły podstawowej w Vydeniai. Póki co rodzice i dziadkowie w domu porozumiewają się z dziećmi po polsku, razem uczęszczają do Koleśnik na Msze w języku polskim, ale jak długo? Dziś te dzieci są praktycznie pozbawieni kontaktu z językiem ojczystym, literaturą i historią polską. W kilku rodzinach już teraz rozważa się - gdzie posyłać swe dorastające pociechy na naukę. Za szkołą polską przemawiają argumenty, że z Koleśnik dzieci jeżdżą do Polski, mogą też tam studiować po jej ukończeniu. Ale widocznie zaczyna już w środowisku wiejskim pokutować narzucone przez kogoś zdanie, jakoby po polskiej szkole na Litwie będzie ciężko się żyło. Na razie więc walka poglądów trwa.
Z nadzieją na przyszłoć
Kijucie, jak dało się zauważyć przy pierwszym spotkaniu - to wieś pracowita, żyjąca tradycjami i przywiązaniem do swego ojczystego zakątka może bardziej, niż któraś inna. Ludzie tu nie próżnują, czekając na czyjąś pomoc w zmianie sytuacji gospodarczej: imają się różnej pracy, kupują na własność i uprawiają ziemię, latem potrafią wykorzystać bogactwo darów leśnych. Wciąż jeszcze żywy jest tu duch wzajemnej pomocy sąsiadowi w potrzebie. Taką pomoc miała na myśli Ludmiła Bliźniewicz opowiadając jak to mieszkańcy wsi przyszli z pomocą podczas jej choroby i nieodpłatnie pomogli wykopać kartofle. Nie zdolni zatem kijucianie do zbytnich narzekań, raczej sami szukają nowych treści, którymi chcieliby wypełnić swą wiejską codzienność. Zastanawiają się nad tym prezes Stanisława Antropik, jej bratowa Renata Nienartowicz, Luda Bliźniewicz z siostrami. Starsze pokolenie też nie składa rąk, chętne przyjść z pomocą.
"Chcielibyśmy zorganizować u siebie jakieś wiejskie święto, żeby zgromadziło ono wszystkich naszych mieszkańców: np. zabawę świętojańską czy dożynki. Latem można to zrobić na łonie przyrody, np. koło lasu. Zimą jest gorzej - nie ma pomieszczenia dla spotkań. Kiedy po zamknięciu szkoły jej budynek oddawano pod mieszkanie, nikt o tym nie pomyślał, teraz to w dużym stopniu zależy od starostwa. Na miejscu będzie dużo chętnych, by obejrzeć jakiś koncert czy wziąć udział w zabawie, a jechać gdzieś dalej nie każdy zechce" - takie jest zdanie kijucian. W najbliższym czasie jest planowane postawienie krzyża na placu w centrum wsi, czynione są też przymiarki, by na wiosnę zabrać się do budowy kapliczki, gdzie mogłyby być odprawiane majowe i czerwcowe nabożeństwa, modlitwy różańcowe; figurkę Matki Bożej do niej kijucianie już mają.
Koło ZPL w Kijuciach powoli zaczyna działać. Zdając sprawę, jak ważna jest w tym przypadku pomoc sąsiadów, chciałabym zwrócić uwagę koła w Koleśnikach, by podczas organizowania jakichś własnych imprez zapraszali na nie i sąsiadów z Kijuć, zwłaszcza dzieci. Przecież w przyszłości mogą one zostać uczniami koleśnickiej szkoły. Byłby, moim zdaniem, mile widziany wyjazd któregoś niedużego zespołu do Kijuć i wystąpienia przed ich mieszkańcami. Aczkolwiek, i to najważniejsze - bez własnej inicjatywy kijucian rozwój działalności społecznej ich koła pozostanie jedynie w sferze pobożnych życzeń.
Czesława Paczkowska