Hipermoralni

Przy okazji kryzysu granicznego na wschodnich rubieżach Polski, zaatakowanych przez nielegalnych migrantów z Azji i Afryki Północnej, ujawniły się też w obliczu wojny hybrydowej różne postawy Polaków.

Jedni twardo opowiadają się za obroną granicy (takich jest zdecydowana większość), uznając, że nienaruszalność granicy jest gwarancją suwerenności państwa. I odwrotnie: zaniechanie kontroli granicy bądź dopuszczenie do jej siłowego przełamania przez nachodźców oznaczałoby powtórzenie scenariusza z czasów upadku I Rzeczpospolitej, kiedy to słabe, bezwolne, a zarazem sobiepańskie ówczesne elity dopuściły do rozbiorów państwa. Polska wówczas nierządem stała niczym karczma zajezdna, którą nawiedzić mogły wojska każdego ościennego państwa, o ile miały taką ochotę.

Z taką postawą ostro kontrastuje nastawienie części obozu lewicowo-liberalnego, wspieranego przez hordy celebrytów, którzy uważają, że nic takiego się nie dzieje. Że, mówiąc słowami posłanki PO Iwony Hartwich, najpierw ich wpuśćmy (migrantów), a dopiero potem będziemy wyjaśniać, kim są. Taki to mają moralny przymus, który przyćmiewa im wszystko. Nawet twardą rzeczywistość. Rzeczywistość, którą już przerobiły kilka lat temu kraje Zachodu. Te też przecież – na komendę kanclerz Merkel – wpuściły wszystkich, by potem gorzko tego pożałować. Gdy na ulicach ich miast zaczęły wybuchać bomby i tworzyć się nowe getta emigranckie (zwane „strefami no go”), było już za późno.

Mając takie doświadczenia Zachód zrozumniał. Popiera dziś Polskę i dmucha na zimne, gdy idzie o szczelność jej wschodniej granicy. Można więc w tej sytuacji zachodzić jedynie w głowę, próbując zrozumieć, skąd zatem tak nonszalancka postawa polskich celebryckich polityków i upolitycznionych celebrytów w sprawie przecież wydawałoby się oczywistej? Skąd tyle naiwności i głupoty, gdy idzie o bezpieczeństwo państwa i jego obywateli? O jednoznaczną odpowiedź trudno, ale wydaje się, że chodzi o to, iż oprócz naturalnej potrzeby zaszkodzić rządowi politycznym celebrytom chodzi też o własne ego. Chcą pokazać światu i Polsce jacy to są moralni. Moralni ponad standardowo, by nie powiedzieć, że wręcz hipermoralni.

Mniejsza o to, że ta hipermoralność jest bardzo wybiórcza, a nawet faryzejska. Furda to, że ci moraliści, którzy, powołując się na humanizm a nawet Pismo Święte, atakują polskich żołnierzy z pogranicza fałszywą narracją, językiem, którym się zamienili z Łukaszenką. Ważne, by samym wyglądać na moralnych i zatroskanych. Świętoszków, którzy raz albo dwa razy do roku na święta pójdą do kościoła, ale przez resztę dni w roku mają w zwyczaju bluzgać na Kościół, Dekalog (szczególnie w miejscu, gdzie mówi: „nie zabijaj” i „nie códzołóż”), na chrześcijan, którzy poważnie traktują swą wiarę.

Celebrytka Barbara Kurdej-Szatan, pisała na Twitterze, że boli jej serce i cała klatka piersiowa, gdy widzi dzieci emigrantów na granicy. By okazać autentyczność swego uczucia w dalszej części tweetu z dziesięć razy miotnęła słowem na literę „k”, by na koniec jeszcze rzucić w kierunku polskich mundurowych: „mordercy”. Ta sama celebrytka rok wcześniej z zaangażowaniem wspierała tzw. strajk kobiet. Wtedy jej serce i cała klatka piersiowa bolały, że polskie matki nie mogą na życzenie zabijać swe dzieci. Że aborcja nie jest jeszcze w Polsce jak „zjedzenie zimnej piccy”, że zacytuję makabryczną wypowiedź uczestniczek czarnych marszów.

Psycho celebrytek pokroju Kurdej-Szatan odsłonił polski You Tuber Mikołaj „Jaok” Janusz, dokonując pewnego prowokacyjnego eksperymentu. Stanął sobie on na jednej z ulic Warszawy z ankietą w ręku i zachęcał przechodzące obok kobiety, by ją podpisały. Tłumaczył, że w szlachetnej sprawie, bo chodzi o ochronę rzadkiego gatunku żab rzekotek. A nawet nie samych żab, bo te już są pod ochroną, tylko ich skrzeku, który na razie nie jest prawnie chroniony. Czułe na los rzadkich żab i ich potomstwa warszawianki petycję chętnie podpisywały. Moralność i empatia dla płazów dyktowały im takie zachowanie. Po chwili jednak You Tuber podsuwał niewiastom inną petycję, tym razem w obronie ludzkiego potomstwa nie skrzeku. Wielu „moralnych” warszawianek o mentalności celebrytki Kurdej-Szatan wówczas gwałtownie oddalała się od natręta, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.

Dziennikarz liberalnej Rzepy Michał Szułdrzyńki – to już inna historia – też chciał ujść za osobę moralną w kontekście kryzysu granicznego. Gdy przeczytał w „Gazecie Wyborczej”, że żołnierze Wojska Polskiego zatrzymali dwóch fotoreporterów, którzy ofotografowali ich jednostkę wojskową, położoną w pobliżu strefy objętej stanem wyjątkowym, bardzo tą historią się przejął. Jego delikatne ucho spanikowało wręcz, gdy w dalszej relacji gazety wyczytał niecenzuralne słowo, jakie patrolowy w mundurze rzucił w kierunku żurnalistów, którzy ociągali się z wykonaniem jego polecenia i nie chcieli wyjść z samochodu. „Albo wysiadasz, albo k... pomogę ci”, rzucił po wojskowemu do pyskujących fotoreporterów patrolowy. Hipermoralny Szułdrzyński nie mógł znieść tego, dlatego na Twitterze skomentował incydent słowami: „Czy nadal jesteś murem za polskim mundurem?”.

Nie pochwalam oczywiście wulgaryzmów w wykonaniu kogokolwiek, nawet wojskowych. Jestem za tym, by pomagać dzieciom uchodźców na granicy, jeżeli to jest tylko możliwe (co zresztą polscy mundurowi czynią). Wierzę też w nienaganne maniery i wychowanie redaktora Szułdrzyńskiego, choć – rzecz oczywista – nie jest on absolwentem Instytutu Błagorodnych Diewic. Mam jednak problem, bo zastanawiam się, czy ucho redaktora Szułdrzyńskiego słyszy tylko, gdy przeklnie wojskowy, a pozostaje całkowicie głuche na przekleństwa, które zalewają wręcz stołeczne ulice, gdy tam pojawiają się zwolennicy totalnej opozycji? Czy może słyszy, tyle że tamte przekleństwa są w jego mniemaniu słuszne i nawet pożądane?

Hipermoraliści są więc bardzo wybiórczy w swej estetyce. Tam, gdzie jest im wygodne, będą histerycznie rozwodzić się nad losem pokrzywdzonych płazów czy „gwałconych krów”, jak o sympatycznych Burkach mówiła europosłanka Sylwia Spurek w kontekście ich rozpłodu. Ale ci sami „wrażliwi” i „hipermoralni” w sytuacjach dla nich niekomfortowych potrafią zamienić się w istne bestie moralne. Tak było chociażby kilka dosłownie dni temu, gdy w polskim parlamencie posłanka Anna Maria Siarkowska nagłośniła tragiczną śmierć zakonnika z Siedlec, którego nieznani sprawcy śmiertelnie pobili, gdy wyszedł na spacer do parku. Odpowiedzialnością moralną i polityczną za śmierć 35-letniego zakonnika paralmentarzystka obarczyła skrajną lewicę, prowadzącą w Polsce od lat kampanię nienawiści wobec Kościoła i duchowieństwa. Gdy to mówiła, po lewej stronie ławek poselskich rozdały się charakterystyczne prostackie buczenia, a jedna z posłanek, „hipermoralna” naturalnie, rzuciła, że „tak mu i trzeba”.

„Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”, tłumaczyli jakiś czas temu w akcji billboardowej swą moralność ateiści. W ten sposób chcieli udowodnić społeczeństwu, a pewnie przede wszystkim sobie, że choć nie wierzą w Boga, to są jednak dobrymi ludźmi. Celebryccy politycy i upolitycznieni celebryci, którzy na co dzień reklamują wartości dalekie od moralności, dlatego są w niektórych sytuacjach wręcz hipermoralni, bo chcą udowodnić sobie i społeczności, że mimo to są dobrymi ludźmi.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz