Polonistka Fiołek i jej antyrasistowskie fantazje

Tragiczna śmierć Georga Floyda w USA stała się inspiracją dla skromnej polskiej nauczycielki z Sochaczewa Katarzyny Fiołek, by napisać petycję do ministra oświaty Polski Dariusza Piontkowskiego z żądaniem usunięcia z kanonu lektur w polskich szkołach książki Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”.

Sensacyjną wiadomość znad Wisły do litewskiej opinii publicznej doniosła gazeta „Lietuvos rytas” piórem jej „specjalnego korespondenta” Eldoradasa Butrimasa. Oryginał tekstu, według wszelkiego prawdopodobieństwa, został wydrukowany wcześniej w „Gazecie Wyborczej”, której wiernym czytelnikiem i powielaczem na Litwie jest „bardzo specjalny korespondent” Butrimas. Nie ma więc żadnych obaw, że i tym razem oszałamiający news został skalkowany dokładnie i bez żadnych uchybień z łamów polskiego protoplasty „Lietuvos rytas”.

A wiadomość jest istnie gromowładna. Butrimas ze zgrozą donosi, że dzielna polonistka odważnie zażądała od swego ministerialnego szefa usunięcia „W pustyni i w puszczy”, bo jest to literatura rasistowska, co to w sposób streotypowy maluje Afrykanów jako „głupich” i „leniuchów”, a białych z kolei jako „szlachetnych” i „mądrych” suprematorów, co jest oczywistym skandalem i jeszcze raz skandalem. Aby wzmocnić swój przekaz o rasizmie książki polskiego noblisty do zupełnego maksimum nauczycielka Fiołek (w tym kontekście można by się zastanawiać, czy nazwisko nie jest przypadkowe) napisała ministrowi, że „Kali miał twarz Floyda”. Aha, i jeszcze, książka nie nadaje się do czytania dla dzieci, bo w niej Sienkiewicz tubylców z Afryki nazywa Murzynami, co jest skandalem po raz trzeci.

Słowo „Murzyn” jest dzisiaj odbierane przez wychodźców z Czarnego Lądu (nie wiem, czy i tutaj nie popełniam jakiegoś faux pas, bo może i lądu nazywać czarnym nie wolno) jako obraźliwe, dlatego domagają się oni, by go nie używać. Czy to oznacza jednak, że dzisiaj powinniśmy cenzurować utwory literackie sprzed ponad 100 lat, gdy słowo „Murzyn” nikogo nie obrażało ani nawet nie miało nigdy takiego celu. Przypomnijmy dzielnej polonistce z Sochaczewa, że Polska nigdy nie była państwem kolonialnym, nie miała więc żadnych uprzedzeń do Afrykanów. Wręcz przeciwnie, jako państwo w tym czasie podbite przez rozbiorców solidaryzowało się z podbitymi przez kolonistów narodami Afryki, co zresztą w sienkiewiczowskiej powieści o przygodach Stasia i Nell i ich czarnych przyjaciół widoczne jest aż nadto. Między nimi nie było kolonialnego poddaństwa, tylko młodzieńcza wzajemna przyjaźń i sympatia. Tak to przedstawił Sienkiewicz. Przyznajmy bardzo niestereotypowo. Pamiętajmy też, że słowo „Murzyn” wtedy nie było słowem pejoratywnym i nikogo nie obrażało ani u Sienkiewicza, ani u Tuwima w jego wierszyku o sympatycznym „Murzynku Bambo, co w Afryce mieszka i ma czarną skórę ten nasz koleżka”. Na dodatek „uczy się pilnie on każdego ranka ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki.” Jeżeli to jest rasizm, to ja niechybnie... irackim szejkiem.

Jeżeli generalnie oceniać w szczegółach ogólnych, jak mawia redaktor Stanisław Janecki, to powieść Sienkiewicza jest przesiąknięta wręcz sympatią i współczuciem do rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu, których autor namalował takimi, jacy właśnie byli. Wiernymi przyjaciółmi swych młodocianych białych Mbwana, których kochali i pomagali jak mogli i nawzajem (w książce są pokazani też okrutni handlarze niewolników, wrogowie jednych i drugich). Sienkiewicz pokazał też zabobony tubylczych ludów Afryki, ich skłonność do próżnowania. Nauczycielka z Sochaczewa chciała pewnie, by Kali – syn wodza plemienia – był w powieści przedstawiony jako wyedukowany, nowoczesny bojownik antyrasistowski, który nie wypędzał choroby z Nell z pomocą szamańskich rytuałów, tylko chininy albo innego współczesnego leku, ale tak nie było. Kali wierzył w Dobre i Złe Mzimu, a dobry uczynek postrzegał w tym, gdy Kali komuś ukraść krowę, zły zaś, gdy Kalemu ktoś ukraść krowę. Taki był porządek wartości przed chrześcijaństwem u wszystkich właściwie ludów, które dopiero po ochrzczeniu przyjęły kanony wartości, jakie dziś wszyscy wyznajemy.

Warto o tym pamiętać i nie iść tokiem myślenia pani Fiołek, która chciałaby cenzurować światową klasykę za to, że nie odzwierciedla ona jej dzisiejszych liberalno-lewicowych poglądów. Gdybyśmy bowiem zaczęli cenzurować, to niewiele z osiągnięć światowej literatury pozostałoby. Przecież wybitni autorzy tamtych czasów opisywali rzeczywistość taką, jaką wówczas była, a nie wyemaginowaną, której domaga się polska polonistka.

Wtedy, dla przykładu, musielibyśmy powyrzucać do magazynów książki chociażby Zofii Kossak-Szczuckiej, zwanej przez potomnych Sienkiewiczem w spódnicy. Bo np. w swych bestsellerze „Krzyżowcy” białych rycerzy z Europy, którzy szli do Jerozolimy, by wyzwalać grób Chrystusa od muzułmańskich agresorów, malowała (zgodnie z prawdą historyczną) często jako pysznych, wyniosłych, kłótliwych, zakompleksionych na punkcie swego honoru. Ale też jako rubasznych, nieokrzesanych i przaśnych. Zaś ustami konstynapolskiego basileusa wyśmiewała krzyżowców jako gburów nie znających się na sztuce i literaturze, a na dodatek straszliwie cuchnących, bo zwykli się nie myć miesiącami. Czy teraz „Krzyżowców” mamy cenzurować, czy usuwać z lektur szkolnych, bo są rasistowskie w stosunku do tym razem białej rasy? Co na to rzeknie pani nauczycielka z Sochaczewa!?

Albo, weźmy inny przykład, w postaci przebogatego dorobku literackiego pisarza historyka Karola Bunsha, który polską historię przepięknie opisał w cyklu kilkunastu książek literatury pięknej. W książkach o wczesnym średniowieczu w Polsce Bunsh Polan, mimo że już byli chrześcijanami, opisuje jako zabobonnych, ciemnych, wierzących w czary i uroki, żyjących w ciągłym strachu przed – można by rzec – polskim złym Mzimu. Czy mamy za opisywanie prawdy historycznej potępiać Bunsha jako autora antypolskiego?

Z rasizmem walczyć należy, szczególnie tam, gdzie on istotnie istnieje jako spadek często kolonialnej przeszłości państw kolonizatorów. Jeżeli jednak walczyć z nim będziemy na sposób, który dyktuje zindoktrynowany rozum pani nauczycielki Fiołek, to tylko się skompromitujemy. Walka ta będzie przypominała bowiem chociażby dzisiejsze hucpy uliczne, jakie obserwujemy na Zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych. Tam policjanci i ogólnie biali są zmuszani przez agresywnych bojówkarzy do klękania przed czarnoskórymi na kolana, by w ten sposób zmyć winę byłych pokoleń wobec czarnych niewolników. Co niektórzy biali czynią to nawet dobrowolnie, a niektórzy z „dobrowolców” nawet z zapałem czyszczą buty swym czarnym współobywatelom. Wszystko w ramach odkupienia za byłe prześladowania i rasizm. No zaiste granda i kabaret. Upokarzanie i samoupokarzanie się, które na dłuższą metę rasizmowi nie zrobi żadnej krzywdy, tylko w perspektywie jeszcze go zwiększy wśród bardziej krzewkich przedstawicieli białej i czarnej rasy.

Sienkiewicz, z którego polonistka z Sochaczewa chce zrobić rasistę, przed nikim nie uklęknie ani w sposób fizyczny z powodów obiektywnych, ani symboliczny, bo Polacy na to pani nauczycielce nie pozwolą. Jeżeli pani Fiołek, pan Butrimas, gazety „Wyborcza” i „Lietuvos rytas” mają wewnętrzną potrzebę klękania, to niech błaznują we własnym imieniu.

Od Sienkiewicza jednak niech ręce trzymają z daleka, na dystans społeczny...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz