Liberalna contra chrześcijańska demokracja w dobie wirusa
Od ponad stu lat, czyli czasu epidemii hiszpanki, która szalała w Europie po I wojnie światowej, ludzkość nie doznała w skali globalnej pandemii jakiejkolwiek choroby. Człowiek, przynajmniej ten ukształtowany przez narrację liberalnej demokracji, uznał więc, że wszedł właśnie na poziom takiej cywilizacji, która pozwoli mu zapanować nad każdą chorobą.
Uznano, że współczesna medycyna jest na takim poziomie rozwoju, iż jest w stanie natychmiast wyeliminować każdą infekcję, gdyby tylko pojawiła się. Koronawirus bardzo radykalnie zrewidował takie mniemanie współczesnego człowieka o sobie. Demonstracyjnie wręcz pokazał, jak złudne i naiwne były marzenia człowieka o zapanowaniu nad naturą, obdarzenia siebie samego doskonałym zdrowiem i coraz dłuższym życiem. „Wyglądało to jak marzenie skoczka, który marzył skakać coraz wyżej, aż w nieskończoność”, trafnie ujął psychologię takiego rozumowania publicysta Bronisław Wildstein.
Liberalna demokracja, wbijając w głowę człowieka swoje „wartości”, hodowała w nim skrajny indywidualizm, egoizm, konsumpcjonizm rozbuchany do miar niebagatelnych. Taki hedonizm z czasem kazał czcić człowiekowi nie Boga tylko lalkę Barbie, jako symbol jego próżności. Co gorsza, z czasem liberalna demokracja opanowała wszystkie właściwie najważniejsze organizacje międzynarodowe na świecie jak ONZ, WHO czy Unia Europejska, uzyskując w ten sposób potężne mechanizmy, by narzucać swe światopoglądy dla całej ludzkości.
Tymczasem pierwszy poważny sprawdzian – światowa pandemia bezlitośnie obnażyła fakt, że organizacje oparte na takich „wartościach”, które promują cywilizację śmierci nie życia, w sytuacjach zagrożenia zawiodły. Nie sprostały wyzwaniom, do których zostały powołane. Cały ciężar walki z epidemią koronawirusa spadł na barki państw narodowych, które – jak np. Włochy – nie doczekały się pomocy od wspomnianych międzynarodowych instytucji w radykalnie trudnym dla tego kraju położeniu. I aż się włos na głowie jeży, gdy się pomyśli o pomysłach polityków szeroko pojętej liberalnej demokracji, którzy forsowali do niedawna projekt federalizacji Europy. Czyli de facto likwidacji państw narodowych z przekazaniem ich kompetencji do Brukseli. Mam nadzieję, że Soros przed zejściem do Szeolu, zdąży jeszcze przekonać się o klęsce swego projektu społeczeństwa bezwyznaniowego, areligijnego, kosmopolitycznego, zatomizowanego indywidualnym egoizmem, które on przewrotnie reklamował jako „społeczeństwo otwarte”.
Dzisiaj analitycy wieszczą, że koronawirus na dobre wybije z głowy takie utopijne pomysły, jak się okazało śmiertelnie niebezpieczne dla europejskich narodów. Do łask powrócą państwa jako instytucje, które realnie są w stanie zatroszczyć się nie tylko o dobrobyt swych obywateli, ale też o ich zdrowie i życie. Epidemia naocznie uświadomiła, że to siła więzi społecznych, kapitał społecznego zaufania, solidaryzm ludzki (międzypokoleniowy, narodowy) mają wagę, a nie pustosłowie europejskich biurokratów. „To zdecydowanie osłabi atrakcyjność podejścia liberalnego, apelującego do indywidualnego egoizmu, a wzmocni to, co przywykliśmy określać mianem tradycyjnych wartości”, uważa Fiodor Łukianow, analityk, redaktor naczelny czasopisma „Rosja w globalnej polityce”. Oczywiście powyższe stwierdzenia nie oznaczają, że takie organizacje jak UE, WHO czy ONZ nie są potrzebne. Są. Tylko że w radykalnie innej formule. Przewartościowane, odbiurokratyzowane, odideologizowane, działające ściśle w ramach swych kompetencji.
Wyparcie się przez zachodnią cywilizację wartości chrześcijańskich i samego Boga dzisiaj jest brzemienne w skutkach dla tejże cywilizacji. Bogate, ale wyznające hedonizm państwa chwieją się w swej bezradności w walce z groźnym wirusem. W obliczu bezradności pojawiają się nawet teorie o zastosowaniu „reguł stadnych”, czyli wyżywają tylko silniejsi. Starzy i chorzy są skazani. Na szczęście są też i inne przykłady. Heroizmu, bezprzykładnego poświęcenia się dla chorych i cierpiących przez lekarzy, pielęgniarki, służby medyczne, wolontariuszy oraz osoby duchowne – księży, zakonników, zakonnic. W samych tylko Włoszech, dzisiaj kraju dużego bólu i cierpienia, zmagającego się ze śmiertelną epidemią, z powodu zakażenia koronawirusem zmarło kilkunastu lekarzy i co najmniej 50 księży katolickich, bo nie opuścili swych pacjentów i swych owieczek w potrzebie.
W Polsce przebywający w izolacji muzyk Tomasz Budzyński skomponował piosenkę „Niech żyje starość – jesteście nam bardzo potrzebni”, którą dedykował swej babci Anieli. Spędzał z nią w Tarnobrzegu swe dzieciństwo. Pamięta, jak razem grali w karty i chodzili do kościoła. Dziś dla swej ukochanej babci śpiewa słowa otuchy.
Jest to znak chrześcijańskiej miłości do bliźnich, po wysłuchaniu kompozycji ocenił chorwacki publicysta Goran Andrijanić. Powiedział też, że jest dumny, iż Polacy i Chorwaci w tych trudnych czasach bronią chrześcijańskiej cywilizacji. Najstarsi a zarazem najsłabsi – to są ludzie, którzy są nam bardzo potrzebni. Przynoszą nam mądrość, miłość i uczą wrażliwości, przypomina podstawowe prawdy Chorwat.
Nikt nie wie, w jakim kierunku i jak daleko pójdzie pandemia. Jedno jest pewne, że trudne czasy są zawsze okazją, by ludzkość powróciła do swych korzeni. Do wartości uniwersalnych, wypływających z Dekalogu. Warto też w chwilach zagubienia słuchać ludzi, którzy takimi wartościami żyją i mają coś do powiedzenia. Światłych pasterzy naszego Kościoła, ale też wiarygodnych ludzi władzy. Prof. Łukasz Szumowski, polski minister zdrowia, zaraz po studiach wyjechał na praktyki medyczne do Indii, do Matki Teresy z Kalkuty, by tam służyć najbiedniejszym, odrzuconym przez społeczeństwo. Egzamin z wiedzy medycznej, ale też i Miłosierdzia wobec bliźnich zdał. Dziś Opatrzność zawierzyła mu losy całego polskiego narodu. Kompetentnie, odpowiedzialnie, godnie pełni swój urząd. Na czas wprowadził niezbędne restrykcje oraz przepisy i mówi, że zrobi wszystko, by w Polsce nie dopuścić do włoskiego scenariusza. To samo robią również władze na Litwie. Stosujmy się wszyscy do ich zaleceń.
Moim zdaniem, są to przykłady demokracji chrześcijańskiej. W tym konkretnym przypadku trochę na zasadzie benedyktyńskiej „Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga”. Takich ludzi, takiej władzy, takiej demokracji potrzebujemy.
Koronawirus pokazał, że liberalna demokracja, to jak budowanie na piasku. Przyszła burza i budynek takiego porządku społecznego chwieje się, rozpada się jak domek z kart. Demokracja chrześcijańska, oparta na wartościach Dekalogu – to z kolei budowanie na skale. Żadna burza takiej konstrukcji nie przemoże.
My, wilniucy, na dodatek mamy szczęście, bo mieszkamy w Mieście Miłosierdzia i dlatego wiemy do czyjej pomocy mamy się uciekać.
Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego