Europoburczy motyw krów…

Przed tygodniem na konferencji w Parlamencie Europejskim posłanka z Polski Sylwia Spurek oraz grono wspierających jej pomysły polityków skrajnej lewicy wystąpiło z propozycją opodatkowania produkcji mięsnej w Unii Europejskiej. Podatki na mięso mają być na tyle wysokie, by jej produkcja stawała się praktycznie nieopłacalna.

Dzięki takiemu pomysłowi lewicowi wyznawcy ideologii ekologizmu i weganizmu chcieliby uszczęśliwić ludzkość, zabraniając jej de facto konsumpcji mięsa, które jest – wiadomo – szkodliwe ludziom ze względów zdrowotnych. Argument troski o zdrowie ludzkości w ustach Spurek and company jest jednak tylko przykrywką dla argumentu znacznie ważniejszego. Ważniejszym bowiem nawet nad zdrowie w oczach radykalnych weganów ma być postulat walki o klimat. Produkcja mięsa jest nieekologiczna, bo generuje za dużo CO2, więc, rzecz oczywista, szkodzi klimatowi, dlatego ma być maksymalnie zredukowana, perorują aktywiści.

A najlepiej to, w perspektywie, wcale zlikwidowana, bo zwierzęta, zdaniem wyznawców ideologii weganizmu i ekologizmu, mają jako byty ożywione podobną tożsamość do istot ludzkich. Tak samo cierpią i czują. Muszą więc mieć podobne prawa do praw człowieka. Stąd skrajna lewica w niektórych krajach już szykuje projekty specustaw dotyczących praw zwierząt, które zamierza zrównać z ludzkimi, np. dając zwierzętom obywatelstwo krajów ich zamieszkania. Spurek przy tym wydaje się iść jeszcze śmielej i dalej, bo postuluje, by „nasi bracia mniejsi”, że wybaczy mi św. Franciszek użycia jego określenia w tak niefortunnym kontekście, nie mogli być też dyskryminowani ze względu na ich płeć. Chodzi jej o prawa reprodukcyjne i rozrodcze animaliów.

Europosłance Spurek bowiem ideologia weganizmu (istnienie której sama potwierdza i uważa wręcz, że jest ona potrzebna do pokonania dominacji patriarchatu w społeczeństwie) tak padła na wyobrażenie, że sfokusowało się ono na powtarzających się motywach krów, które europosłanka widzi w różnych konstelacjach i zabarwieniach. Ciągły kryzys w głowie posłanki w tej materii każe jej ciężką dolę krów postrzegać czasami w zaskakujących kontekstach, podyktowanych np. ich płciowym uwarunkowaniem bądź rolą społeczną.

Tak oto polityk lewicy podpuszczona przez pewnego youtubera pytaniem, czy nie dostrzega dyskryminacji kogutów, którzy pod nóż idą tylko ze względu na ich męską płeć, temat rozwinęła twórczo. Przyznała ochoczo, że owszem, los zwierząt hodowlanych jest determinowany przez ich płeć. I po wyrzeczeniu tego zdania wyobrażenie europosłanki puściło wodze w kierunku pola, na którym zostało właśnie sfokusowane. Wtedy, oczywiście, w jej mowie pojawił się motyw krów. Posłanka stwierdziła ni mniej, ni więcej, że „krowy są gwałcone, żeby mogły zostać zapłodnione, żeby mogły urodzić, żeby mogły dawać mleko (...)”. Złożona wielokrotnie sentencja wypowiedzi (co sądzę, że państwo docenili) odzwierciedla wręcz całą głębię filozofii lewicowej polityk, która cechuje też od zarania postawy radykalnych feministek. Ich proste jak drut myślenie zazwyczaj jest oparte na takich słowach jak „gwałt”, „dyskryminacja” i „wykorzystywanie”, tyle że tym razem przeszło ono na krowy, które przecież jako stworzenia czujące i cierpiące mogą być utożsamiane z ludźmi.

Aby uwypuklić jeszcze bardziej ciężką dolę „gwałconych krów” Spurek nie wahała się porównać ich cierpienie do cierpienia więźniów obozów zagłady z II wojny światowej, wystawiając na swym koncie internetowym grafikę krów ubranych w pasiaki, jakie nosili kiedyś osoby skazane na zagładę przez niemieckich nazistów. Internauci jednak myślowych zygzaków Spurek nie pojęli i nie docenili, bo nazwali ją „umysłową amebą”. Społeczność żydowska była szczególnie wzburzona, jednak to nie wybiło z rytmu panią polityk, która, jak się okazało, tylko szykowała grunt pod swoją mięsną konferencję.

To, że ideologie weganizmu czy ekologizmu są naprawdę groźne dowodzi nie tylko przypadek Spurek. Światowe media przytaczały przykłady o wiele bardziej drastycznego zauroczenia wspomnianymi „izmami”. Teraz będę musiał przytoczyć kilka przykładów, ale uprzedzam wrażliwych czytelników, że są naprawdę makabryczne, dlatego, jeżeli ktoś ma słabsze nerwy, niechaj lepiej dalej nie czyta.

Oto szwedzki profesor Magnus Söderlund z Centrum Marketingu w Stockholm School of Economics zasugerował ostatnio podczas jednej z konferencji na temat żywienia, że konieczne może być zwrócenie się ludzkości ku kanibalizmowi i zjadanie ludzkiego mięsa, aby uratować planetę przed zmianami klimatycznymi. Profesorowi-kanibaliście chodzi o zjadanie zmarłych krewnych, co – jego zdaniem – byłoby bardzo ekologiczne i pomocne dla zagrożonego klimatu i tylko wstrętni konserwatyści temu się sprzeciwiają, bo nie chcą ratować planety.

Za oceanem inna nawiedzona ekoterrorystka na spotkaniu z członkinią Izby Reprezentantów Aleksandrą Ocasio-Cortez wykrzyczała jeszcze bardziej makabrycznie swe żądania: „Pozostało nam tylko kilka miesięcy. […] Szwedzki profesor mówi, że możemy jeść zmarłych ludzi, ale to nie jest dostatecznie szybko. Sądzę więc, że kolejny wasz slogan kampanijny powinien brzmieć: „Musimy zacząć jeść dzieci”. Nie mamy czasu. Jest za dużo CO2”.

Przepraszam za obmierzłe przykłady tych, kto odważył się na czytanie. Byłem zmuszony je zaprezentować, by pokazać, że ideologie weganizmu i ekologizmu są naprawdę niebezpieczne i mają szalonych wyznawców na różnych kontynentach, w różnych miejscach, również na uniwersytetach. Kiedy krakowski arcybiskup Marek Jędraszewski przestrzegał przed ideologią ekologizmu, został zakrzyczany przez „postępowych” dziennikarzy i takichże polityków. W prymitywny i chamski sposób wyśmiewano hierarchę, że nie wie, co mówi, że jest niewrażliwy na cierpienia zwierząt i ginącą przyrodę. Tymczasem arcybiskup mówiąc o ekologizmie, przestrzegał właśnie przed zagrożeniem powyżej zacytowanej makabry.

Podatek na mięso, od którego zaczęliśmy komentarz, jeżeli zostanie przeforsowany w UE przez lewicę, będzie przede wszystkim podatkiem o znamionach ideologicznych. Wszystkie inne argumenty w rodzaju troski o zdrowie ludzkości, to tylko fabuła do założeń ideologicznych radykalnych wyznawców weganizmu czy ekologizmu. Jego wprowadzenie będzie skutkowało gwałtownym wzrostem cen na mięso, a potem też upadkiem wielu gospodarstw rolnych. Będzie ceną za szalone pomysły tych, którzy wysadzają tak naprawdę Unię od środka.

Obawiam się jednak, że narzuconego przymusem weganizmu nie zdzierżą zwykli obywatele i obywatelki Europy (że posłużę się nowomową lewicowców) i zaczną bronić swych krów. I wtedy pasiaste krowy polityki Spurek staną się kolejnym motywem jej obsesji. Tym razem europoburczym...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz