Tajemnica kaplicy Żylińskich

Zamiast wstępu

Znajoma wilnianka od lat odwiedza groby na Rossie swoich przodków. Mimo że pomniki nagrobne z napisami są, nie ma takowych w rejestrach cmentarnych.

Z ciekawości przejrzałam najpierw internetowy wykaz pochówków na tej nekropolii. Sprawdziłam także wypisy z ksiąg rejestrowych administracji cmentarza, w tym na podstawie edycji „Księgi osób spoczywających na cmentarzach wileńskich: Rossa, Bernardyński i Antokolski” w oprac. Jana Puchalskiego (Wilno-Warszawa 2008). Ja również nie doszukałam się ani swoich pradziadków ze strony mamy – Łuszczyńskich (podług dokumentów XIX w. „koriennych wilenskich mieszczan”), ani kilku innych krewnych pochowanych w tym samym sektorze na Starej Rossie. Nie znalazłam też żadnej wzmianki o moim wujku Czesławie Czerniawskim (zm. 1961) ani obok pochowanej 9-letniej siostrze mojej babki – Jadwisi Pawłowiczównie (zm. 1911) spoczywających na Nowej Rossie.

Skoro wyżej wspomniane osoby zostały pominięte, ten sam los musiał spotkać wielu innych. Zaginęły księgi metryczne? A może w poszczególnych okresach w ogóle nie były prowadzone? Nie wiem, co o tym myśleć. Mamy winić swoich przodków, że nie dopilnowali niezbędnej dokumentacji czy też mieć pretensje do zarządzających cmentarzem, że nie dopełnili swoich obowiązków? Bo chyba grzebiący swoich bliskich nie mogli dopuścić się samowoli, tym bardziej w tamtych czasach, na tak świętym miejscu, za jaki od zarania były uważane miejsca pochówku.

Nie był hrabią

Ci, którzy co roku przychodzą na Rossę, nie mogli nie zauważyć monumentalnej kaplicy Żylińskich z dobrze widocznym napisem „Groby rodziny Żylińskich”. Prof. Edmund Małachowicz, pionier opracowań o Rossie, nagrobkach i zasłużonych osób tu spoczywających twierdzi, że napis początkowo był na szczycie budowli i brzmiał nieco inaczej: „Groby rodziny hrabiów Żylińskich”. Trudno jednak w to uwierzyć ze względu na skąpą ilość miejsca. Jeżeli rzeczywiście tak było, to raczej „Groby hrabiów Żylińskich”, bez słowa „rodziny”.

Jak wiadomo, fundator tej kaplicy w latach 80. XIX w., ksiądz katolicki Piotr Żyliński, nie pochodził z hrabiowskiego rodu. A nawet nie był szlachcicem, jak mu współczesny ks. Wacław Kazimierz Mordas-Żyliński (1803-1863), pochowany w rodzinnym majątku Nedzingi (lit. Nedingės) koło Oran, w latach 1846-1859 biskup wileński, później arcybiskup mohylewski, kolekcjoner i członek Muzeum Starożytności i Komisji Archeologicznej w Wilnie. Mimo że obaj duchowni mieli identyczne nazwiska, nie byli ze sobą spokrewnieni.

Dzisiaj, niestety, nie ma ani na zewnątrz, ani wewnątrz (o ile mi wiadomo) żadnych tablic nagrobnych czy pamiątkowych w kaplicy Żylińskich na Rossie. A dawniej, co wiem od swojej babci, były. Za mego dzieciństwa chyba wszystkie dzieci, odwiedzając z rodzicami czy dziadkami mogiłki, z ciekawością przyciskały nosy do metalowej kraty kaplicznych drzwi, zza których był widoczny filigranowy ołtarzyk w formie płaskorzeźby w stylu białych stiuków barokowego kościoła pw. śś. Piotra i Pawła na Antokolu. Reliefy (czy aby oryginalne?) odnowili w 2017 r. studenci Akademii Sztuk Pięknych w Wilnie. Renowację całego budynku zakończono w 2019 r.

Na stronie 408 „Ksiąg osób spoczywających…” przy kwaterze 012 figuruje litewski wpis Žylinskai (już nawet nie Żylińscy), bez żadnej daty. Zanim podam, kto dokładnie został pochowany w kaplicy, elewację główną której zdobi z daleka widoczny napis „Groby rodziny Żylińskich” (korzystając m.in. z archiwum prywatnego warszawianina Krzysztofa Trzeciaka), najpierw przybliżę, z różnych mi dostępnych źródeł, sylwetkę spoczywającego w niej głównego bohatera.

Postać niechlubna, ale barwna

Pochowany tu ks. PIOTR ŻYLIŃSKI (1816-1887), z inicjatywy i funduszy którego kaplica została wybudowana jako miejsce wiecznego spoczynku dla niego i jego krewnych, pierwotnie członek zakonu misjonarzy, był prałatem oficjałem wileńskim.

Ks. Piotr powszechnie był uważany za karierowicza, człowieka chciwego i pysznego. Kulminacją była sytuacja po Powstaniu Styczniowym, kiedy to zarządzając diecezją wileńską w zastępstwie więzionego, a potem zesłanego przez władze rosyjskie biskupa Adama Stanisława Krasińskiego, chcąc przypodobać się carskim porządkom, dążył do rusyfikacji kościołów katolickich na Litwie. Chociaż w dziejach polskiego Kościoła katolickiego zapisał się niechlubnie, z punktu widzenia historii jest to postać i barwna, i interesująca.

Będąc w latach 1866 i 1868-1883 administratorem diecezji wileńskiej, w celach korzyści i awansu gorliwie służąc władzy carskiej, wdrażał w formie ustnej i pisemnej język rosyjski do nabożeństw kościelnych. Jako kustosz kaplicy Ostrobramskiej, przywłaszczał sobie składane tam ofiary i zapisy. Był nie tylko oskarżony o nieuczciwość, ale i o fałszowanie wotów (podmienianie złotych i srebrnych na pozłacane i posrebrzane). Za jego „opieki” nie doliczono się także w kaplicznym skarbcu kilku cennych przedmiotów sakralnych.

Z dziewiętnastowiecznych źródeł wiadomo, że przyszedł na świat w rodzinie rzemieślnika trudniącego się malowaniem ścian kościelnych. Już jako mały chłopak pomagał ojcu w pracy. Zauważony przez misjonarzy przy nich ukończył szkołę, a z czasem został przyjęty do ich Zgromadzenia na Górce Zbawiciela w Wilnie i „przeszedł nowicjat, seminarium, święcenie się do presbiteratu”. Niepozbawiony ambicji i odznaczający się sprytem ekonomicznym młodzieniec został zauważony przez wizytatora i wyznaczony na prokuratora Zgromadzenia. Po kasacie zakonu w 1844 r. w rękach ks. Piotra znalazły się klucze do magazynów i inwentarza rozwiązanego Zgromadzenia, które jakoś szybko zostały uprzątnięte.

Nie wszystkie jednak opinie były negatywne. W niektórych zauważono nie tylko jego rzucającą się w oczy urodę, ale i mądrość. Także źródło „Ostatnie chwile powstania styczniowego” (1887) wystawia księdza w świetle pozytywnym pisząc, że Piotr Żyliński był księdzem „o postaci wyróżniającej się i niezwykłej, włosach jak śnieg białych, rozumny, poważny i ambitny”.

W 1848 biskup wileński Wacław Żyliński wysłał swego imiennika ks. Piotra Żylińskiego z Wilna do parafii solskiej, gdzie miał zająć się nie tylko pracą duszpasterską, ale i budową drewnianego kościoła w Sołach k. Oszmiany, który stanął w dwa lata później. Musiał ks. Piotr z powierzonego mu zadania wywiązać się wzorowo, skoro niedługo został mianowany administratorem parafii radoszkowickiej, gdzie wzniósł świątynię murowaną w miejscu spalonej. Z napisu na portrecie (1878) tego duchownego wynika, że z czasem ofiarował dla kościoła solskiego nowy portal.

Ks. Piotr podobno nigdy nie wyzbył się kompleksu pochodzenia. Bezskutecznie próbował wyrobić sobie papiery szlacheckie. Powszechnie było znane jego zamiłowanie do cennych przedmiotów. Nie wiadomo, czy zajął się nabywaniem i zbieractwem z zazdrości, np. za przykładem wyżej wspomnianego księdza imiennika. Zadecydowała o tym moda w kręgach sfer wyższych na posiadanie i gromadzenie dzieł sztuki, rzeczy pięknych lub osobliwych artefaktów. A może miało wpływ nieprzyjęcie księdza Piotra w poczet członków Muzeum Starożytności i Komisji Archeologicznej działającej w Wilnie w latach 1855-1865, w szeregach której były wyłącznie osoby szlacheckiego pochodzenia. W każdym bądź razie bliska znajomość z hrabią Eustachym Tyszkiewiczem, uczonym poświęcającym się badaniu starożytności, prezesem tego Muzeum i Komisji, wpłynęła na jego skłonność do gromadzenia przedmiotów archeologicznych. Choroba zbierania antyków przeszła u księdza na starość w maniactwo. Zbierał też zegarki kieszonkowe.

Powstanie przesiedział Żyliński w charakterze proboszcza w Radoszkowiczach. Prawdopodobnie już wtedy wyraźnie opowiedział się po stronie rosyjskiej, skoro po powrocie do Wilna otrzymał medal „Za Uśmierzenie Powstania Styczniowego 1863-64” z wizerunkiem dwugłowego rosyjskiego orła. Działał na rzecz władzy carskiej także jako oficjał Konsystorium Katedralnego, więc bez trudu wyrobił sobie u generał-gubernatora probostwo w Ostrej Bramie, uważanej wówczas za najbardziej dochodową parafię.

Ponieważ w 1867 roku nabył w pobliżu Ostrej Bramy okazały dom (autorem projektu był działający w Wilnie znany rosyjski architekt Iwan Lewickij) i bogato go wyposażył, pogłoski o przywłaszczaniu ofiar w formie pieniędzy i klejnotów oraz podrabianiu ostrobramskich wotów zaczęto ze sobą łączyć. Co prawda, dom zakupił na nazwisko siostry Teresy Barkenberg, ale w testamencie zapisał go na… jej córki. Nielubiący księdza twierdzili, że na jego własne. Z czasem zapisał im zresztą cały swój majątek i podobno to z myślą o nich „dom urządził, pieniądze mnożył”. Niektórzy oceniali jego majątek nawet na ok. 2 mln rubli rosyjskich. W każdym bądź razie powszechnie było wiadomo, że był „bajecznie zamożny i próżny”. Notabene, pierwsza kartka pamiątkowa z Ostrą Bramą została wydana za jego tam probostwa. Przedstawiała ołtarz z Matką Boską Ostrobramską i stojącym przy nim ks. Żylińskim.

Ponadto zachował się w archiwum list pisany w 1866 r. przez ks. Piotra, wówczas prałata katedry wileńskiej. Wynika z niego, że ksiądz popierał inicjatywę lokalnej śmietanki starającej się o postawienie w katedrze imponującego pomnika litewskiej księżnej Barbary Radziwiłłówny, ukochanej małżonki króla Zygmunta Augusta. Żyliński informował, że na ten cel zebrano 1796 rubli i 25 kopiejek, czyli sumę stanowczo za małą, by zrealizować ambitne zamiary. Podejrzewano jednak, że „porządną sumkę, jak zwykle, utaił biorąc na własne potrzeby”. Jak się okazało, tylko Radziwiłłowie (oczywiście bardzo zainteresowani wyniesieniem na piedestał swojej rodaczki) dali 1155 rubli.

Daremnie do Rzymu szły skargi, zarówno na piśmie jak i poprzez wysłanników. Nie działały na opornego księdza ani upomnienia, ani oficjalne pismo ze Stolicy Apostolskiej (1878), nawołujące do dobrowolnego ustąpienia z urzędu wikariusza kapitulnego i sprawowanych funkcji w diecezji wileńskiej. W 1882 r. ks. Piotr Żyliński pojechał na rozmowę i skargę do Rzymu, skąd jednak wrócił z postanowieniem wycofania się z życia publicznego. Wybór w 1883 ks. Karola Hryniewieckiego na biskupa i oficjalnego administratora diecezji wileńskiej położył ostateczny kres tej sprawie.

Ostatnie lata życia spędził ks. Piotr Żyliński w otoczeniu bliskich, w domu siostry. Czuł się jednak opuszczony i bardzo osamotniony, gdyż praktycznie nie odwiedzali go księża. Dziwaczał. Przeżycia związane z pozbawieniem go sprawowanych przez wiele lat funkcji (pewnie też zadecydowała i starość) przyczyniły się do pogłębienia choroby. Dostał obłędu.

(cdn)

Liliana Narkowicz

Na zdjęciach: kaplica Żylińskich na Rossie;
kartka pamiątkowa z kaplicą ostrobramską i ks. Żylińskim
Fot.
Teresa Worobiej i archiwum

<<<Wstecz