Solecznickie reminiscencje podróżnika zafascynowanego Kresami
Pod ogromnym niebem
Turysta z Polski, odwiedzający Litwę, na ogół ogranicza swoje zainteresowania do Wilna i Trok. Wybierając się na czterodniową wycieczkę na kresy północno-wschodnie po raz pierwszy w życiu, oczywiście nie mogłem nie odwiedzić dawnej stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego i starego grodu Karaimów. Jednak dla mnie, wyrosłego na powieściach Mackiewicza i Piaseckiego, Litwa to nie tylko Ostra Brama i inne miejsca jakże bliskie polskiemu sercu…
To także miasteczka, wioski, rzeki, lasy, pola, i co najważniejsze, ludzie. To mowa, nam znana ze starych nagrań, ale przecież do dziś żywa, unikalna i przepiękna odmiana polszczyzny. To bogactwo kultur, języków, religii i wyznań. Dlatego postanowiłem poświęcić dwa dni na odwiedzenie rejonu solecznickiego.
Ejszyszki – od tego się zaczęło
Pamiętam, że w wieku 12 lat po raz pierwszy przeczytałem powieść „Droga donikąd”. Mimo że akcja książki dzieje się w Wilnie, autor nie wymienia w niej nazwy miasta, odnosząc się do niego jedynie jako „miasto”. Kiedy główny bohater powieści postanowił wybrać się do Ejszyszek i autor przytoczył tę nazwę z imienia, postanowiłem odnaleźć miasteczko w atlasie geograficznym. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dziś owo miejsce leży na Litwie. Jak to możliwe? Przecież akcja powieści dzieje się stosunkowo niedawno, w latach 1940-1941, a wszyscy jej bohaterowie posługują się językiem polskim. W umyśle przeciętnego „koroniarza” Kresy to odległe czasy, opisywane przez Sienkiewicza. Niestety, niedawna i teraźniejsza polskość tych miejsc została wyparta z naszej świadomości, ale to temat na osobny artykuł o bardziej politycznym zabarwieniu. Dla mnie tamto odnalezienie Ejszyszek na mapie Litwy było początkiem zainteresowania Kresami. Teraz, po 20 latach od tamtego wydarzenia, po raz pierwszy miałem zobaczyć to miasteczko.
Ejszyszki przywitały nas deszczem. Zaparkowaliśmy przy rynku, w którego centralnym punkcie znajduje się dzwon, poświęcony pamięci poległych podczas Powstania Styczniowego, wydarzenia, które dziś jednoczy narody byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Postanowiliśmy więc schronić się gdzieś przed deszczem i napić kawy. Przy rynku znajduje się Dom Polski, który jednak okazuje się zamknięty. W sklepie ktoś wskazuje nam niedawno otwartą restaurację. Kierujemy się do niej. Zamawiamy kawę. Kelnerka mówi po polsku, ale mnie najbardziej interesuje w jaki sposób porozumiewają się między sobą miejscowi. Po chwili do środka wchodzą trzy panie i siadają za stolikiem dość daleko od nas. Ja wytężam słuch, aby rozpoznać w jakim języku rozmawiają. Wśród miękkiego, melodyjnego tonu docierają do mnie słowa znane, bo pochodzące z pierwszego języka, w którym nazywałem otaczający mnie świat. Ejszyszki pozostały takie, jak ich wyobrażenie ze starej książki, które nosiłem w swojej świadomości przez 20 lat...
Soleczniki – polszczyzna jak łacina?
Kierujemy się dalej w stronę Solecznik. Po drodze podziwiamy kościół św. Michała Archanioła w Butrymańcach. Dalej widać znak „Podborze 11”. Postanawiam za nim skręcić. Nie ujeżdżamy jednak kilkuset metrów i zza horyzontu wyłania się małe jeziorko, nad którym się zatrzymujemy. Dzień jest dość chłodny, więc nikogo nad nim nie ma. Wokół rozciąga się malowniczy krajobraz. Miejsce tak wspaniałe do odpoczynku, że w końcu orientujemy się, że czasu na Podborze może nie starczyć.
Soleczniki – to stolica regionu. Znajdują się tam wszystkie związane z tym faktem urzędy oraz dość spory szpital. Oprócz pałacu Wagnerów, nie rzuciła mi się w oczy żadna stara zabudowa. Centrum miasteczka to raczej dzieło sowieckiej architektury. Nieopodal znajduje się szkoła, za którą rozciąga się park, w którym mieści się kompleks boisk, place zabaw, a nawet mały stadion lekkoatletyczny. Wspaniała infrastruktura dla dzieci i młodzieży. Udajemy się tam z naszym najmłodszym podróżnikiem, któremu owo miejsce bardzo przypadło do gustu.
Wyznacznikiem kierunku, w którym podąża dana społeczność jest zawsze jej młode pokolenie. Siedząc na ławeczce w solecznickim parku wsłuchuję się w rozmowy bawiących się dzieci. Próżno szukam w nich polskich słów. Na placu zabaw rozbrzmiewa wyłącznie rosyjski. Z wcześniejszych rozmów z przechodniami, wiem, że solczanie polski znają. W mojej głowie pojawia się pytanie: czy polszczyzna tutaj obejmie rolę, jaką przed kilkoma stuleciami pełniła w Rzeczypospolitej łacina – języka większości znanego, ale czynnie używanego jedynie w kościele i oficjalnych uroczystościach? A może to zbyt krótki czas tam spędzony przywiódł wrażenie, które w rzeczywistości jest błędne?
Dziewieniszki – prezydencki duch
Z Solecznik kierujemy się do Dziewieniszek. Na wjeździe do cypla otoczonego przez Białoruś posterunek litewskiej policji. Nie ma się co dziwić. Jest to w końcu strefa przygraniczna. Policjant pokazuje, że możemy jechać. Przed nami rozpościera się wspaniały krajobraz. Wszechobecna zieleń, błękit jezior i bezchmurnego nieba. Na szosie co jakiś czas migają turystyczne drogowskazy po litewsku. Staramy się je jakoś rozszyfrować, lecz raczej bezskutecznie. Dojeżdżamy do Dziewieniszek, małego uroczego miasteczka. Na głównym placu kościół, poczta i parę sklepów. Wchodzimy do jednego z nich, żeby zasięgnąć informacji i kupić lody, których domaga się najmłodszy podróżnik. Sprzedawczyni bardzo ciepło nas wita, poleca okoliczne jezioro i zamek w Narwiliszkach.
– Zuchy, zuchy – powiada, dowiedziawszy się, że podróżujemy po rejonie solecznickim.
Kiedy rozmowa schodzi na Polskę zaczyna wymieniać miejsca, w których mieszkają tam jej krewni. Dodaje również:
– Mój dziadek był krewnym prezydenta Mościckiego. Miał być nawet przez niego niesiony do chrztu, jednak obowiązki państwowe w tym przeszkodziły. Otrzymał imię Ignacy na jego cześć!
Cmentarz Obojga Narodów
Podążając za radą krewnej prezydenta docieramy do Narwiliszek. Uroczy renesansowy zameczek na wzniesieniu, z którego można podziwiać piękno okolicznej przyrody. Obok niego kościół, za nim cmentarz, a dalej już Białoruś.
Ciekawa kompozycja przestrzenna, gdzie słupy graniczne niemal komponują się z grobami w jedną całość, tak jakby stanowiły część cmentarza. A może to grobowce Wielkiego Księstwa i dawnej Rzeczypospolitej?
– Przepraszam, zamek otwarty dla zwiedzających? – pytam po polsku dwie młode dziewczyny, które zaparkowały obok nas, widząc, że zawracają z wcześniej obranej ścieżki ku zamkowi. W odpowiedzi otrzymuję spojrzenie szeroko otwartych oczu, które zapewne tak by wyglądało, gdyby dziewczyny ujrzały przybyszów z obcej planety. Próbuję jeszcze po rosyjsku. W końcu jedynie angielski przynosi skutek. Po tej rozmowie spoglądam jeszcze raz na cmentarz, na groby, prawie wszystkie z polskimi nazwiskami i napisami. Zastanawiam się, co by było, gdyby nagle tamci zmarli z nich powstali, ujrzeli te słupy graniczne i spojrzenia dźwiękiem ich mowy zdumione. Zapewne sami uwierzyliby w to, że znaleźli się na innej planecie.
(Cdn.)
Tomasz Murawski
m. Brno (Czechy)
Na zdjęciach: Ejszyszki - kościół parafialny pw. Wniebowstąpienia Pańskiego jest najważniejszym zabytkiem miasteczka; w centralnym miejscu miasta znajduje się dzwon, poświęcony pamięci poległych powstańców 1863 roku
Fot. archiwum TW