Saga rodu Narębskich (VI)
Żegnaj Wilno
„Zanim jeszcze wybuchła wojna do naszego domu w Wilnie wprowadzili się przybyli z Warszawy dziadkowie Olszakowscy. Jesienią 1939 r. dom rodzinny w Zaułku Montwiłłowskim stał się oazą, do której kolejno wprowadzali się zarówno krewni nasi jak i stryjostwa Piotrów, w tym i uchodźcy z innych rejonów Polski. Szczegółowo opisał to w swych wspomnieniach stryjeczny brat Jerzy. W tych smutnych i trudnych czasach świadomość wspólnoty rodzinnej i wzajemnej pomocy pozwalała na przetrwanie i możliwie optymistyczne patrzenie w przyszłość.
Przekroczenie granicy Polski przez Armię Czerwoną wraz z oddziałami NKWD i groźba szybkiego jej wkroczenia do Wilna stanowiło poważne zagrożenie zwłaszcza dla stryja Piotra Narębskiego z uwagi na jego wysokie stanowisko w prokuraturze. Dlatego też po otrzymaniu tej hiobowej wiadomości ewakuował się on wraz z innymi pracownikami naszego wileńskiego sądownictwa na terytorium Litwy, gdzie uchodźcami zajęli się troskliwie głównie polscy właściciele majątków ziemskich. Ze wspomnień Jerzego wynika, że memu Ojcu udało się namówić stryjostwo, aby reszta ich rodziny pozostała w Wilnie. Po przekazaniu Wilna przez władze radzieckie Litwie w grudniu 1939 r. i wymianie korespondencji, mogli oni odwiedzić Stryjka, który przebywał w gościnnym majątku pp. Grużewskich, a którzy opiekowali się sporą grupą naszych uchodźców. Gdy po kilku miesiącach względnej wolności Litwa wraz z Łotwą i Estonią została „włączona dobrowolnie w skład bratnich narodów Związku Radzieckiego”, zagrożenie represjami NKWD w polskich majątkach na Litwie było większe niż w mieście i Stryjek zdecydował się powrócić do Wilna. W międzyczasie do mieszkania stryjostwa przeniosła się rodzina Roubów, a do naszej części domu przy Zaułku Montwiłłowskim wujostwo Kisielowie z córką Halinką. Ponadto u stryjostwa przebywali przez pewien czas kuzyn z Litwy Lucjan Miłosz – ojciec noblisty Czesława – jak również ich krewni: działacz harcerski Władysław Olendzki i znany pisarz litewski Fabionas Neveravičius. Poważnym zagrożeniem dla wszystkich mieszkańców rodzinnego domu było zarekwirowanie przez NKWD dwóch pokojów w dolnej części naszego mieszkania dla trzyosobowej rodziny swego funkcjonariusza Pyrkowa, z używalnością wspólnej kuchni.
Mimo to właściwie niemal cała moja rodzina włączyła się na początku 1940 r. do działalności podziemnej z zachowaniem nawet wzajemnej konspiracji. Mnie zwerbował do Związku Wolnych Polaków starszy kolega z Gimnazjum Tadzio Dworakowski (pseudonim „Stefan”). Złożyłem w jego obecności przysięgę w kościele św. Katarzyny i otrzymałem pseudonim „Justyn” (moje drugie imię). Zadaniem moim i bliskiego sąsiada – kolegi z gimnazjum i harcerstwa – Jurka Meyera była opieka nad powielaczem, służącym do druku tajnego pisma „Za naszą i waszą wolność” oraz jego kolportaż. Był to oficjalny organ Komitetu Międzyszkolnego naszej organizacji. Powielacz ten na okres między drukowaniem kolejnych numerów pisma chowaliśmy w ukrytym schronie przeciwlotniczym, wykopanym w naszym ogrodzie zgodnie z zaleceniem władz tuż przed wybuchem wojny. Operację chowania i wynoszenia powielacza ze schronu trzeba było przeprowadzać bardzo ostrożnie, ponieważ okna zamieszkałych przez rodzinę Pyrkowa pokojów wychodziły właśnie na ogród.
Na marginesie chciałbym dodać, że działalność naszej sekcji jak i nazwiska jej członków (z moich kolegów był to jeszcze Jurek Wroński) zostały całkowicie pominięte w wydanej przez Bibliotekę Wileńskich Rozmaitości książeczce Marii Mackiewicz-Wojciechowicz „Związek Wolnych Polaków – wspomnienia”. Natomiast nazwiska moje i moich kolegów-konspiratorów widnieją w załączniku nr 2 Dokumenty NKWD/KGB dotyczące sprawy Związku Wolnych Polaków – podziemnej organizacji młodzieżowej w Wilnie, zamieszczonym w książce Bolesława J. Kukiełki „Życie kreślone historią”. Został on aresztowany równocześnie z wszystkimi członkami naszej sekcji (choć do niej nie należał) 18 kwietnia 1941 r. Podobnie jak J. Meyerowi i mnie, udało mu się dostać do Armii Polskiej na Wschodzie i wraz z 2. Korpusem jako oficerowi 1. Pułku Ułanów Krechowieckich odbyć szczęśliwie i chwalebnie (kawaler Virtuti Militari) całą kampanię włoską.
Ponieważ mój Ojciec słusznie uważał, że w aktualnej sytuacji potrzebne jest zdobycie konkretnego zawodu, w 1940 r. przeniosłem się z Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta na Wydział Budowlany Państwowej Szkoły Technicznej (Vilniaus Valstybinis Technikumas), kontynuując działalność konspiracyjną.
Jak się później wyjaśniło, dekonspiracja naszej sekcji ZWP nie miała nic wspólnego z zamieszkiwaniem w naszym domu funkcjonariusza NKWD Pyrkowa. Po prostu w marcu aresztowano jednego z przywódców Związku, który miał w mieszkaniu nieco zaszyfrowaną listę członków organizacji.
18 kwietnia 1941 r. nad ranem zjawiło się w naszym mieszkaniu trzech uzbrojonych żołnierzy NKWD i, po dokonaniu rewizji w naszym pokoju, zostałem aresztowany i zaprowadzony pod bagnetami do pobliskiego więzienia na Łukiszkach.
Zbawienna przy tym okazała się dziura w ścianie, służąca do porozumiewania się ze stryjostwem, a ostatnio z zamieszkałymi przez ścianę Roubami. Dzięki temu, zanim żołnierze weszli do pokoju młodych Narębskich, zdołałem przerzucić przez tę dziurę plik nielegalnych wydawnictw prosto na łóżko lekko przerażonego kuzyna Mietka Rouby. W chwili wyprowadzenia mnie z domu było już dosyć jasno i jeden z żołnierzy, wskazując na przyległy do naszego zaułka potężny gmach więzienia łukiskiego, zapytał mnie z przekąsem: znajesz eto zdanije? (czy znasz ten gmach?). Odparłem: Kanieczno, wiedź ja żiwu zdzieś (oczywiście, przecież ja tu mieszkam). Usłyszałem odpowiedź: Siejczas paznakomiszsa s nim łuczsze!” (wkrótce poznasz go lepiej). Nie mogłem wtedy przypuszczać, że to aresztowanie stanie się początkiem mojej sześcioletniej odysei, zakończonej powrotem do kraju i rodziny dopiero w 1947 r. – jednak nie do Wilna, a do Torunia.
Rozpoczęło się uciążliwe, ale nie brutalne śledztwo. Podczas prowadzenia mnie korytarzem więziennym na przesłuchania, mimo ostrego rozkazu odwierniś k’stienie (odwróć się do ściany), zdołałem rozpoznać prowadzonych w przeciwnym kierunku kolegów i koleżanki m. in. Jurka Meyera, Jurka Wrońskiego i Marysię Szlachtowską, która w Szkole Technicznej była w tej samej klasie co ja. Było to dowodem, że aresztowano całą naszą paczkę. Po kilku konfrontacjach zdaliśmy sobie wszyscy sprawę, że nasza część organizacji została dokładnie rozpracowana i dalsze nieprzyznawanie się do członkostwa w polskoj, antysowieckoj, kontrrewolucjonnoj organizacji „Związek Wolnych Polaków” nie ma sensu. Na Łukiszkach siedziałem początkowo w pojedynczej celi, ale po mniej więcej miesiącu przeniesiono mnie do większej, dokwaterowując innych towarzyszy niedoli. Pierwszym z nich był chorowity chłop z Niemenczyna, któremu zarzucano, iż podczas wyborów do władz lokalnych oświadczył, że na pastuchów głosować nie będzie. Pewnego dnia drzwi celi otwarły się i strażnik wepchnął do nas, jak się okazało, radzieckiego oficera bez pasa i dystynkcji. Porucznik Michaił Iwanowicz Zwieriew – tak się bowiem nazywał – przez dwa dni siedział załamany na pryczy nic nie mówiąc. Trzeciego dnia nagle wystrzelił J... twoju mat’, dwadcat’ liet w p... prożił. A mienia mat’ gawariła czto możno żit’ łuczsze – ja nie wierił. A kak liudi zdieś żiwut! Kakije zdieś biezrabotnyje – w biełych rubaszkach? Nie reagowaliśmy na to wyznanie, obawiając się prowokacji. Potem nam się przyznał, że powodem jego aresztowania było kilkugodzinne spóźnienie się z przepustki, a w międzyczasie dowództwo Czerwonej Armii ogłosiło stan wyjątkowy. Nazajutrz rozłączono nas znowu. Trafiłem do pojedynki.
22 czerwca usłyszałem silne wybuchy i ryk silnika samolotowego. Skoczyłem do okna i mimo osłony metalowej, pozwalającej tylko na obserwowanie nieba, zauważyłem wyraźnie sylwetkę niemieckiego bombowca nurkującego Ju-87 „Stukas” z czarnym krzyżem na kadłubie. A więc nasi dwaj wrogowie są w stanie wojny! Próbowałem z radości wypisać paznokciem na ścianie celi słowo „WOJNA!”. Rzeczywistość nie okazała się jednak zbyt łaskawa dla więźniów Łukiszek. Dwa dni później wygoniono nas z cel, załadowano na więźniarki i zawieziono przez bombardowane przez Niemców miasto na dworzec kolejowy, gdzie po 40-45 osób załadowano do wagonów towarowych pod silną strażą żołnierzy NKWD z bronią gotową do strzału. Ostrzegali oni, że użyją broni bez ostrzeżenia w razie próby ucieczki. Okazało się, że naszym kolejarzom udało się odczepić kilka ostatnich wagonów, które pozostały na stacji wraz z więźniami. Reszta ruszyła szlakiem Batorego przez Połock, Wielkie Łuki i Rżew (gdzie podczas I wojny światowej przebywała przez pewien czas z synami babcia Konstancja), dookoła Moskwy do Gorkij, gdzie nasz pociąg dotarł po 11 dniach. Po drodze pozostali najsłabsi, którzy nie znieśli trudów podróży niemal bez jedzenia i picia. Wśród zmarłych był też mój wileński towarzysz niedoli z Niemenczyna”.
(Cdn.)
Przygotowała do druku
Krzystyna Adamowicz
Na zdjęciu: karykatura Magistratu Wilna w okresie międzywojennym, autor Stefan Narębski