Tolerancyjni, bo nie tolerują…

Polska, a dla nas, Polaków z Litwy, Macierz, jest nękana sporami politycznymi, ostatnio również ideologicznymi. W tym przypadku krzycząca i agresywna mniejszość próbuje narzucić swoje „wartości” nieświadomej często zagrożeń większości. Tolerancyjni inaczej krzykacze nie ustają w staraniach, by np. z miejsc publicznych usunąć krzyże, ze szkół wyprowadzić lekcje religii (a na ich miejsce wprowadzić propagandę z repertuaru LGBT), czy nawet zabronić świętowania Wigilii Bożego Narodzenia w urzędach publicznych, co jest polską tradycją wpisaną w długą historię.

Ostatnio zaś towarzystwo, wzywające na każdym tzw. Marszu Równości czy podobnych mityngach do tolerancji i otwartości na wszelką różnorodność, z zacietrzewioną pasją zasypuje skargami Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara w sprawie grafiki w nowych polskich dowodach osobistych, na której widnieje historyczne zawołanie Polskich Sił Zbrojnych: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Towarzystwu, które wzywa do wszelkiej możliwej tolerancji, w tym akurat przypadku zawadza słowo Bóg. Żąda więc usunięcia grafiki, bo w Boga nie wierzy i nie zamierza Go tolerować, zwłaszcza w pobliżu swojej podobizny (tam bowiem grafika została zamieszczona).

Zatem, towarzystwo, tak czułe na słowo tolerancja w odniesieniu do różnych odmienności, w tym przypadku jego znaczenia nie zamierza stosować w stosunku do własnych postaw. A przypomnę, że definicja tolerancji uczy „poszanowania cudzych uczuć, poglądów, upodobań, WIERZEŃ i obyczajów oraz wyrozumiałego postępowania choćby one były całkiem odmienne od własnych albo zupełnie z nimi sprzeczne”. Koniec cytatu. Wygląda na to, że towarzystwo, tak wrażliwe na słowo tolerancja, w przypadku wiary chrześcijańskiej ucieka się do logiki Kalego: „Tolerancja być dobra, gdy my jej domagać się od innych i być całkiem zła, gdy ktoś inny jej domagać się od nas”.

Tak samo zresztą słowo „tolerancja” rozumie Pan Rzecznik, który zawołanie, z jakim za Polskę walczyli i ginęli polscy bohaterzy, uznał za „niepotrzebne” w dowodach. Bo, jak filozofował, trzeba zwrócić uwagę, czy „realizujemy tradycyjne formy, czy tworzymy nowe formy”. Amerykanie, dla przykładu, realizują stare formy, bo na ich dolarach widnieje napis: „In God we truct” („W Bogu pokładamy nadzieję”), Bodnar zaś opowiada się zdecydowanie za formami nowymi.

No, chociażby za tymi, jakie ostatnio próbuje się wdrażać w polskiej stolicy – uczenia dzieci już od przedszkola cielesności, a potem w wieku młodocianym seksu i właśnie tolerancji na wszelkie możliwe zaburzenia tożsamości seksualnej. To są oczywiście „formy nowe” jak najbardziej i są to formy ze wszech miar cool, zdaniem tegoż Rzecznika.

Ale wróćmy do „form tradycyjnych”, które takie cierpienia przysparzają Rzecznikowi i tolerancyjnym inaczej krzykaczom. Otóż znowu odwołajmy się do definicji. W tym przypadku słowa wartości, które słownik PWN definiuje, jako „zasady i przekonania będące podstawą przyjętych w danej społeczności norm etycznych”. W gradacji wartości Polaków wiara katolicka od zawsze była „normą etyczną”, której nie śmieli nie szanować nawet komuniści. Współcześni jednak komuniści dostają pewnie kolki w boku na samo słowo „Bóg” albo – być może – uważają, że może On zaszkodzić urodzie, jeżeli znajdzie się w dowodzie w pobliżu ich podobizny, dlatego pogardzając tolerancją dla wierzących domagają się wygumkowania historycznego zawołania „Bóg, Honor, Ojczyzna” z obwodu swego zdjęcia.

Stają się w ten sposób „tolerancyjnymi” nienawistnikami próbującymi narzucić większości Polaków swe kaprysy i wydumane pojęcia o rozdziale Kościoła od państwa. W ich przekonaniu, rozdział to ma być wrogi, w których państwo ma nieustannie i bacznie śledzić, by tylko wierząca większość nie ujawniła się w jakikolwiek bądź sposób publicznie swą religijnością marginalnej niewierzącej mniejszości, czyli współczesnym bolszewikom, których historyczne prototypy zwykli mawiać, że „religia to opium dla narodu”. A ponadto, oczywiście, w byłym raju bolszewików każdy człowiek był wolny i wiarę mógł chyłkiem i po kryjomu wyznawać.

Można byłoby żądania „tolerancyjnych” nienawistników zignorować jak nieświeże powietrze. Na zasadzie: czym więcej wrzeszczą, tym bardziej autokompromitują się. Doświadczenia z Zachodu pokazują jednak, że w tym przypadku milczenie nie jest złotem. Współcześni bolszewicy (tudzież faszyści), podobnie jak ich historyczne prototypy, nie znają pardonu. Jeżeli nie sprzeciwić się ich zachciankom, potrafią sterroryzować większość i w konsekwencji doprowadzić do dużych nieszczęść.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz