Wstyd spóźniony

U litewskich liberałów, na czele których po maratonie skandali i przypadków korupcji, znalazł się w końcu niegdysiejszy założyciel tej partii Eugenijus Gentvilas, trwa maraton nowy – odcinania się polityków tej organizacji politycznej od własnego zgrupowania.

Maraton odcinania się zapoczątkował mer Wilna Remigijus Šimašius, który ogłosił jakiś czas temu, że o reelekcję na stanowisko włodarza stolicy będzie się ubiegał nie pod szyldem niebiesko-żółtych barw tylko pod wywieszką komitetu bezpartyjnego jego własnego imienia. Oficjalnie taki pomysł u mera wykiełkował pod wpływem szlachetnej idei łączenia szerszej niż tylko partyjny zastęp grupy ludzi, która by popierała jego innowacyjne pomysły (a raczej ich dokończenie w kolejnej kadencji) w litewskiej stolicy. W takie tłumaczenia porzucenia partyjnej symboliki nie uwierzył lider liberałów Gentvilas, który na początek próbował wyperswadować włodarzowi Wilna partyjną woltę na rzecz bezpartyjności. Bezskutecznie jednak. Kosa trafiła na kamień, więc szef żółto-niebieskich sprawę skierował do komitetu partyjnej etyki. Uznał bowiem, logicznie skądinąd, że nie uchodzi prominentnemu partyjniakowi wstydzić się własnej partii. Finał utarczki jednak nie był happy endem. Raczej odwrotnie, bo Šimašius i partia się rozstali.

Co gorsza, nie stało się to wcale finałem problemu odcinania się liberalnych polityków od własnej bazy partyjnej. Jest tylko początkiem. Wstydzić się bowiem własnej partii jak na komendę zaczęli kolejni merowie kolejnych samorządów wybrani z listy Liberalų Sąjūdis. Tak oto mer Oran, były wieloletni poseł z ramienia liberałów, Algis Kašėta również ogłosił, że o ponowny wybór na dotychczas zajmowane stanowisko będzie się starał, tworząc własny komitet wyborczy o niepretensjonalnej nazwie: „Razem z Państwem”. Za Kašėtą w ślad ruszył wieloletni mer Kłajpedy Vytautas Grubliauskas. Ten też samozwańczo powalczy o kolejną kadencję w portowym mieście. Konkurować przy tym będzie z innym liberałem – Simonasem Gentvilasem, synem ojca założyciela partii.

„Cholera” wstydu z własnej partii nie skończyła się na Kłajpedzie. Już wiadomo, że rozprzestrzeniła się dalej, np. na Pogiegi, gdzie miejscowe koło liberałów ogłosiło, że w wyborach samorządowych wystartuje pod własnym niepartyjnym szyldem. Ale i na tym nie koniec. O rokoszu myślą również lokalni działacze z Uciany, którzy już dają sygnały, że i oni w najbliższej przyszłości mogą ulec polityce wstydu za własną firmę polityczną (to chyba bardziej odpowiednia nazwa w kontekście opisywanych wydarzeń). U liberałów zatem wrze jak w ulu, gdzie szeregowi działacze prześcigają się w pomysłach, jak przed wyborami odciąć się od własnego ugrupowania, które to – przypomnijmy – znalazło się na ławie oskarżonych.

Polityka odcinania się od własnego „ula” spowodowała, że na liberalnej pasiece włos zaczęto dzielić na czworo. Już i tak bardzo podzielona partia zaczęła się dzielić jeszcze bardziej. W ślad za Šimašiusem bowiem, który wystąpił z partii, partyjnymi drzwiami trzasnęła też młoda posłanka tej organizacji Aušrinė Arcmonaitė. Za nią w ślad „trzasnął” wicemer Wilna Linas Kvedaravičius. A ponadto cały liberalny skład stołecznej Rady też poniekąd „trzasnął” zawiasami chwiejącej się partyjnej furty, zapisując się in corpore do bezpartyjnego komitetu wyborczego Šimašiusa. Podziały w szeregach liberałów tak się mnożą, że gdyby jakiś kolejny ich odprysk zechciał się usamodzielnić pod własnym szyldem partyjnym, to pewnie miałby problem z samą nazwą. Wszystkie bowiem chwytliwe liberalne opcje potencjalnych nazw zostały już wcześniej zajęte przez konkurentów.

Liberałowie na Litwie są w permanentnym, można by powiedzieć, kryzysie z jednego podstawowego powodu: pieniądza. Pieniądza pochodzącego z kiesy szemranych biznesmenów, do których politycy żółto-niebieskiego znaku mają dużą słabość. Można by wymienić nie jedno i nie kilka nazwisk prominentnych działaczy liberalnej opcji, których pogrążyły „pożyczone w reklamówce od biznesmenów pieniądze”, jak teraz w sądach próbują wytłumaczyć pochodzenie lewych banknotów, na których przyjmowaniu zostali przyłapani przez służby. Faktem więc jest, że partia, głosząca wszelkie możliwe swobody i wolności dla rynku i pieniądza, sama była zniewolona przez brudne pieniądze szalbierskich litewskich kapitalistów.

Dziś bardziej lub mniej prominentni litewscy liberałowie zaczynają tego masowo się wstydzić. Szkoda, że zbiorowy wstyd dopadł ich dopiero na starcie samorządowej kampanii wyborczej.

Jest to wstyd co nieco jednak spóźniony.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz