HIERONIM CZERNIS – 80 lat wypełnionych muzyką i pieśnią polską

Nauczyciel, kapelmistrz – po prostu człowiek-orkiestra

Najlepszą nagrodą dla muzyka jest udany występ, gdy słuchacze oklaskują to, co im śpiewający czy grający na scenie artyści darują – stwierdza Hieronim Czernis, znany na Wileńszczyźnie pedagog, muzyk, założyciel wielu ludowych zespołów artystycznych. 25 października pan Hieronim obchodził piękny jubileusz 80-lecia. Aż 43 lata życia poświęcił pracy pedagogicznej, nauczając dzieci i młodzież w Rzeszy, Bezdanach, Czarnym Borze, Wojdatach, Pikieliszkach… Wszędzie i zawsze towarzyszyła mu muzyka.

W ciągu tych lat zebrała się dosyć pękata teczka dyplomów, pism gratulacyjnych i zdjęć ilustrujących i dokumentujących poszczególne wydarzenia z życia artystycznego i szkolnego. Jednak, jak twierdzi nasz rozmówca, nigdy nie pracował dla poklasku, tylko po to, żeby umilić życie sobie i innym.

Na miłość do słowa ojczystego i kształtowanie patriotycznej postawy pana Hieronima wielki wpływ miała atmosfera rodzinnego domu w podwileńskiej wsi Małe Gulbiny. Tutaj, w rodzinie Marii z Płatkowskich i Juliana Czernisów, przyszedł na świat. Tutaj najchętniej spędza każdą wiosnę, lato i jesień i tylko na zimę wraz z żoną Krystyną wybiera się do Czarnego Boru, gdyż jak stwierdza, wtedy tam jest najcieplej.

Z dzieciństwa pamięta, gdy pewnego razu w ich domu obiad jadł sam Aleksander Krzyżanowski ps. „Wilk”, komendant Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej.

– Ojciec pochodził z okolic Niemenczyna z dużej rodziny, która podczas burzliwych wydarzeń XX stulecia rozpierzchła się po różnych zakątkach Wileńszczyzny i nie tylko. Czernisowie byli rodziną szlachecką, mieli herb i prawdopodobnie wywodzili się z rodu Czerników. Niestety, mama ze strachu przed wywózką do Rosji zniszczyła jakiekolwiek zachowane dowody na to. Byliśmy na liście osób przeznaczonych do wywózki i taki los spotkał wielu naszych krewnych. Jeden z nich wraz z synem ukrywał się u nas. Po jakimś czasie udało się im uciec do Polski – opowiada Czernis.

Głowa rodu, Julian Czernis, podczas I wojny światowej służył w wojsku rosyjskim, miał rozmaite carskie nagrody, którymi Hieronim, będąc dzieckiem, często się bawił. W czasie rewolucji Julian Czernis uciekł z rosyjskiej armii i wstąpił do Legionów Polskich. Służył w nich póki mógł.

– Ojciec był wielokrotnie ranny, więc aż do II wojny światowej otrzymywał rentę. Za służbę można było uzyskać kawałek ziemi, ale ojciec otrzymał rentę i żył dobrze, lecz do pewnego momentu… W roku 1940 zawisło nad nami realne zagrożenie wywózki na Syberię. Na szczęście zostaliśmy uprzedzeni i zdążyliśmy się schować. Niestety, po kilku latach, jeszcze przy Niemcach w roku 1944, ojciec nas osierocił. To był tragiczny wypadek – zmarł od zatrucia w niejasnych okolicznościach – powraca do wydarzeń sprzed lat nasz bohater. Matka przeżyła długo: zmarła w 1990 roku w wieku 92 lat.

Pieśni „nagrane” w pamięci

Według pana Hieronima, mama znała mnóstwo piosenek. To właśnie od niej nauczył się większości ludowych pieśni i z tego zasobu raz po raz czerpie. Czernisowie byli bardzo religijni, więc godzinki zazwyczaj śpiewali całą rodziną. W tamte lata śpiewano nie tylko w domach, ale też na zabawach z młodzieżą, podczas spotkań z sąsiadami. Takie biesiady ubogacały duszę i uczyły życia.

– Wiele piosenek wojskowych znał nasz sąsiad Czesław Chwirago. Pięknie śpiewał tenorem. Od niego się nauczyłem piosenki o żołnierzach wyklętych. Na jedną zwrotkę tej piosenki natrafiłem w jakiejś książce, ale właśnie dzięki memu sąsiadowi znałem i melodię, i wszystkie jej kolejne zwrotki – z uznaniem zaznacza pan Hieronim. – Mama też była światłą osobą, bardzo się starała nas wszystkich wyuczyć. Moją starszą siostrę od razu po wojnie oddała do polskiego gimnazjum przy Ostrej Bramie, późniejszej „Piątki”. Drugą siostrę wykształciła na księgową. Trzecią na nauczycielkę, toteż i ja miałem zostać nauczycielem, chociaż zbytnio się do tego nie paliłem – śmieje się. Ale stało się! Został nauczycielem i pracy pedagogicznej poświęcił 43 lata życia.

Edukacja – najpierw w zielonej szkole

Zanim jednak zaczął cudze dzieci uczyć, swoją najpierwszą edukację rozpoczął w znanej większości mieszkańców podwileńskich Werek zielonej (pomalowanej na zielono drewnianej) szkole. Od początku założenia nauczano w niej po polsku, aczkolwiek z biegiem lat, wraz z masowym napływem Rosjan, legendarna szkoła przekształciła się w tzw. siedmiolatkę z rosyjskim językiem wykładowym. Ponieważ czytać, pisać i rachować Hieronim nauczył się już w pierwszej klasie, drugą pominął i od razu trafił do klasy trzeciej.

– Dzieci z Ożkińc, Stawiszek masowo nie szli do rosyjskiej szkoły. Bywało, że rzucali ją w trakcie roku szkolnego i tylko nielicznym udawało się ją ukończyć. Mnie matka straszyła, że jeżeli nie będę chodził do szkoły to nas na pewno wywiozą. Do szkoły miałem 4 km, więc nieraz podchodziłem gdzieś bliżej, ale na lekcje nie uczęszczałem – tajemniczo uśmiecha się rozmówca „Tygodnika”.

Od samouka do zawodowca

Po zielonej „siedmiolatce” wstąpił do Szkoły Pedagogicznej w Trokach i już na czwartym roku studiów podjął się pracy w szkole w Rzeszy. Był rok 1957. Dwie siostry już były nauczycielkami, więc i on musiał jeść ten sam chleb, tym bardziej, że nauczycieli do polskich szkół wtenczas brakowało. Ponieważ umiał grać na instrumentach muzycznych – umiejętność tę posiadł sam, a na studiach w Trokach pogłębił – przypieczętowano go do lekcji śpiewu.

Był to dość trafny przypadek, bo wkrótce dzieci z polskiej szkoły w Rzeszy zaczęły odnosić sukcesy na przeglądach śpiewaczych.

W czasie swojej kariery muzyczno-nauczycielskiej Hieronim Czernis nauczył się grać na wielu instrumentach: gitarze klasycznej i basowej, mandolinie, pianinie i, naturalnie, akordeonie, harmonii. Na trąbce, jak żartuje, przedmuchał całe życie...

Kolejnym szczeblem w nauczycielskiej karierze były 2-letnie studia w Wileńskiej Szkole Pedagogicznej, gdzie studiował język polski. A po studiach czekała go praca polonisty w szkole bezdańskiej, gdzie – zanim zabrano go do wojska – początkowo przepracował tylko kilka miesięcy.

– Na szczęście w wojsku służyłem na Białorusi i trafiłem do orkiestry. Wojska nie lubiłem, ale orkiestra była dobra, silna. Gdy wróciłem do szkoły w Bezdanach bardzo mnie korciło, by stworzyć własną orkiestrę. Prowadziłem lekcje wychowania fizycznego, muzyki, toteż miałem szansę, aby spełnić to marzenie. Założyłem kapelę, orkiestrę dętą. Była tutaj też orkiestra smyczkowa. Uczniowie grali, choć, co tu kryć trochę ich do tego zmuszałem... Ale jakaż była moja radość, gdy po latach spotkałem ucznia wspaniale grającego na bajanie Poloneza Ogińskiego. „Pan tak nas cisnął, że nie sposób było się nie nauczyć grania” – odpowiedział wtedy na moje zdziwienie. Uczniowie grali dobrze i zajmowali miejsca na podium na konkursach rejonowych i ogólnokrajowych – opowiada z dumą pan Czernis. W Bezdanach przepracował 8 lat, po czym zatrudnił się w szkole specjalnej (w poprawczaku) w Czarnym Borze. I tutaj stworzył godną pochwały orkiestrę dla podopiecznych szkoły, którzy mimo kłopotów wychowawczych, ochoczo uczyli się grania.

Bogata działalność artystyczna

Gdy się pojawił w Czarnym Borze, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać grupy twórczości amatorskiej: szkolny zespół taneczny „Boróweczka”, „Borowianka” przy Domu Kultury.

Zespoły uczestniczyły w rokrocznych Festynach Kultury Polskiej Ziemi Wileńskiej „Kwiaty Polskie” w Niemenczynie, sprawnie organizowanych przez nieodżałowanego śp. Jana Mincewicza.

Czernis z nostalgią wspomina tamte lata, gdy grając na trąbce Hejnał Mariacki oznajmiał zgromadzonym początek niemenczyńskiego festynu…

– Współpraca z panem Mincewiczem była niełatwa, bo był niezwykle wymagający, ale zawsze owocna. Pomagał, wspierał, nauczał, dla zespołów artystycznych, stawiających pierwsze kroki na scenie, był prawdziwym nestorem – podkreśla.

Czarnoborskie impresje trwały 10 lat. W międzyczasie pan Hieronim zdążył się wykazać też jako aktywny sportowiec: z uczniami ówczesnego Sowchoz-Technikum w Białej Wace, gdzie pracował jako nauczyciel języka rosyjskiego, stworzył drużynę siatkarską, dwa razy był mistrzem polonijnych zawodów warcabowych, które organizował Henryk Mażul, brał udział w Igrzyskach Polonijnych w Polsce.

– Robiłem to, co w danym momencie było ważne – odpowiada skromnie.

„Kwiaty Polskie”, doroczne dożynki w Pikieliszkach, Festiwale Kultury Polskiej, organizowane przez Apolonię Skakowską… Starał się być wszędzie, a muzyka wiernie dotrzymywała mu kroku. W latach komisarycznego zarządzania rejonem wileńskim przez sławetnego Merkysa, z powodu preferowania polskiej kultury muzycznej nieraz odczuł niełaskę ówczesnej władzy: był zwalniany z pracy, ograniczany w działalności.

Czernisowi śmiało można przypisać ojcostwo wielu rodzimych zespołów, niektóre z nich przetrwały do dnia dzisiejszego i nadal cieszą nas obecnością na scenie. Dzięki jego zaangażowaniu i pracowitości, oprócz wspomnianych powyżej zespołów czarnoborskich, w Pikieliszkach powstał zespół „Jezioranka”, w Wojdatach „Ballada”, w Suderwie „Zorza”, w Duksztach „Karmazynki”.

Jako kierownik artystyczny wraz ze swoimi zespołami niejednokrotnie gościł na koncertach w Polsce, uczestniczył w rozmaitych warsztatach twórczych, kursach dyrygentury, przeglądach kolędniczych, koloniach artystycznych dla dzieci. W Macierzy, jak powiada, zespoły z Wileńszczyzny zawsze były szczególnie entuzjastycznie podejmowane przez rodaków. Ale były też wyjazdy do sąsiedniej Łotwy, do Krasławia, gdzie również zamieszkują Polacy.

Od 1963 do 1981 roku pan Hieronim grał w kapeli Polskiego Zespołu Artystycznego Pieśni i Tańca „Wilia”. Tu spotkał wspaniałych nauczycieli – Eduardasa Pilypaitisa, Wiktora Turowskiego, od których wiele się nauczył.

Gdy w końcu lat 90. przeszedł na emeryturę przez 5 lat pracował jako dyrygent, kierownik zespołu seniorów w Polsce, a potem po prostu odpoczywał. Jednak bezczynne siedzenie nie jest w stylu pana Hieronima. W ostatnich latach niestrudzony artysta angażuje się w działalność rodzimych zespołów seniorskich. Najpierw prowadził zespół słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Niemenczynie „Optymiści”, a od trzech lat jest kierownikiem artystycznym zespołu „Seniorzy”, działającego przy Domu Kultury Polskiej w Wilnie.

– Mam jeszcze takie marzenie, żeby założyć czysto męską kapelę ludową… – zdradza. – Bo z dziewczynami nie wie się, ach nie wie się, czy dobrze jest, czy może jest już źle… – śmiejąc się podśpiewuje znaną piosenkę Jerzego Połomskiego i zaznacza, że lubi granie i czuje się spełniony, gdy stoi na scenie, a muzyka rozpływa się po sali. Pan Hieronim jest pełen twórczych pomysłów, które – póki zdrowie pozwala – zamierza sukcesywnie realizować, bo, jak powiada, najgorzej jest gdy człowiek jest obojętny na wszystko i niczego mu się nie chce…

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: ciągle z akordeonem;
przez wiele lat Hejnałem Mariackim oznajmiał początek „Kwiatów Polskich”
Fot.
archiwum rodzinne

<<<Wstecz