Sypią ci, co trzęśli

Jeszcze przed dekadą partie Rolandasa Paksasa i Wiktora Uspaskicha przeżywały swój renesans. Prezentowały się w oczach wyborców jako byty polityczne antyestablishmentowe, które wnoszą powiew świeżego powietrza w stęchłą atmosferę monolitu partii, które same siebie uznały za „tradycyjne”. Dzisiaj będąc zaledwie w wieku młodzieńczym, by odnieść ich żywot partyjny do wieku ludzkiego, te partie sypią się. Dlaczego?

Stawiam tezę, że główną przyczyną jest to, iż idąc do władzy pod hasłami zmian i walki z układem, wcale nie zamierzali tego układu burzyć. Od początku zaś marzyli, by po prostu zająć miejsce „starych wyjadaczy partyjnych”, odsuwając ich od koryta, do którego sami mieli wielką słabość. Gdy ten scenariusz się ziścił, władza zaczęła ich w zatrważający wręcz sposób degradować.

Dziś są więc partiami po przejściach, a ich liderzy politykami zgranymi, jak płyty starego patefonu. Paksas właśnie opuszcza swą PTT (Partija Tvarka ir teisingumas – Porządek i Sprawiedliwość), którą kiedyś stworzył i święcił z nią triumfy, bo ta ma dosyć jego osobistych martyrologii i zbijania na nich kapitału politycznego. Odmówiła mu przywileju startowania na prezydenta z jej nominacji, gdyż Paksas kandydatem być nie może, jako że litewski system prawno-polityczny kpi sobie z prawa i mu to uniemożliwia. Mimo że po wyroku Trybunału w Strasburgu, nakazującym przywrócenie lotnikowi praw politycznych po impeachmencie w rozsądnym terminie, wody z Wilii upłynęło tyle, że nie zmieści ją nawet największe jezioro świata.

Ale „yra kaip yra” i Paksas formalnie kandydatem być nie może, dlatego tworzy nową formację, by dzięki niej móc znowu wzruszać czułych na krzywdę i nieprawość wyborców. Tym razem formacja nie będzie partią tylko ruchem społecznym (tak jest lepiej przemówić do ludzi, którzy partii nie lubią) i zwać się będzie: „Wołam ciebie, narodzie” („Šaukiu aš tautą”). Nazwa, przyznajmy, perfekt górnolotna, tyle że obliczona chyba na wyborcę o ujemnym ilorazie inteligencji. Bo ileż razy można wołać, wołać, wołać w tej samej sprawie i zawsze jakoś... tuż przed wyborami.

Paksas więc będzie wołać do narodu bez wsparcia swej partii macierzystej, tymczasem Uspaskich powrót na olimp polityczny zamierza sobie załatwić poprzez reanimację swej firmy politycznej, jaką jest Partia Pracy. Ale i jemu idzie jak po grudzie. Rankingi „darbietisów” po wielkich wysiłkach ich starego-nowego lidera zaledwie drgnęły i wkopały się dosłownie na poziomie tylko nieznacznie przekraczającym próg wyborczy. Co gorsza, partia notuje masowy eksodus swych członków, którzy – jak widać – już nie wierzą w czar swego twórcy. Ongiś szczycąca się największą liczbą partyjniaków (było ich aż 25 tysięcy) Partia Pracy (Darbo partija), dziś może liczyć tylko na nieco ponad 12 tysięcy partyjnych szabel. Jedynie w ciągu ostatniego półrocza odeszło ich z partii ponad 2 tysiące i pokazuje to tak naprawdę miarę jej upadku. Karierowicze po prostu szukają sobie bardziej perspektywicznej organizacji mówiąc „adieu” Uspaskichowi, co to w nowym ostatnio emploi jawi się jako lekarz dusz ludzkich.

Paksas i Uspaskich zatrzęśli litewską sceną polityczną, wdzierając się na nią przemocą jako reformatorzy i burzyciele starego, oligarchicznego i skorumpowanego porządku. Po dojściu do władzy reformatorzy i burzyciele sami stali się jak na zawołanie częścią zbutwiałego systemu. Ba, nawet w jakimś stopniu prześcignęli tych, w których polityczne buty weszli. Partie naszych bohaterów pogrążyły się niemalże w permanentnych skandalach korupcyjnych, obyczajowych, towarzyskich.

Dziś, zaprzęgając kobyłkę na kolejne wybory, jak by powiedział jeden z litewskich obserwatorów politycznych, szukają sztuczek piarowych, by ponownie wedrzeć się tam, skąd pogonili ich zawiedzeni, bo okłamani wyborcy. Zapomnieli chyba przy tym, że powiedzonko „Do trzech razy sztuka” działa też w odwrotnym kierunku.

Dwa razy „wielkim reformatorom” udało się nabrać wyborców, a za trzecim razem to wyborcy nabiorą „wielkich burzycieli”.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz