Zawsze wierni „Piątce” 2

Jerzy Zajączkowski – niezapomniany aktor szkolny

Dwie rodziny karaimskie – Zajączkowskich i Szpakowskich – łączą do dziś wspomnienia dawnych lat. Łączy też dom przy wileńskiej ulicy niegdyś zwanej Gimnazjalną (znajdującą się tuż za dzisiejszą Akademią Muzyki i Teatru), należący do państwa Łopatto, również rodziny karaimskiej.

Halinę Pytlewicz z domu Szpakowska oraz jej brata Romualda Szpakowskiego, jak też Jerzego Zajączkowskiego łączy Piąte Wileńskie Gimnazjum. Wszyscy oni zaczynali swoją naukę na Ostrobramskiej, z tym, że panu Romualdowi nie dane było jej ukończyć – zdobył w niej tzw. małą maturę.

Pasje pana Romualda

Romuald Szpakowski wspomina beztroskie lata dziecięce. To na ulicy Gimnazjalnej, w mieszkaniu państwa Zajączkowskich zbierały się dzieciaki nie tylko z okazji różnych świąt, bo w tym domu zawsze panowała serdeczna atmosfera – rodzice Jurka częstokroć z nim wyjeżdżali do Rygi, skąd przywozili wiele zabawek i smakołyków. Natomiast latem ich miejscem zabaw był dom państwa Szpakowskich w Kolonii Wileńskiej. Mama Jurka, Anna Zajączkowska, była chrzestną Romualda.

Teraz ogromną pasją pana Romualda i jego żony pani Anny jest praca nad zachowaniem dla potomnych języka karaimskiego oraz działalność w środowisku swego nielicznego, ale wielce szanowanego, dzielnego narodu. Celem jest też przybliżyć sylwetkę Jerzego Zajączkowskiego, absolwenta „Piątki” roku 1950. Razem z archiwistą tej szkoły i kolegą z tej samej klasy śp. Janem Pakalnisem zorganizowali przed laty w Wilnie wieczór wspomnień o Jurku. W archiwum Pakalnisa zachowało się przemówienie Jurka z okazji spotkania absolwentów w „Piątce”.

Niestety, Jurkowi nie dane było długo żyć – zmarł w wieku 58 lat. Spoczywa w ziemi, o której w młodości niewiele wiedział i nie mógł przypuszczać, że zamieszka tam na stałe. Był to zimny i wilgotny Pietrozawodzk, on natomiast w tym mieście znalazł za życia wiele ciepła i ludzkiej serdeczności.

Nieprzeciętna klasa

Gdy Jurek Zajączkowski uczył się w „Piątce” – najpierw na Ostrobramskiej, potem na Piaskach, szkoła ta z otwartym sercem przyjmowała do grona uczniów dzieci różnych narodowości – Karaimów, Tatarów, Rosjan, Litwinów (najczęściej były to dzieci z rodzin mieszanych). W przedwojennym Wilnie byli wychowywani również w polskiej kulturze, rozmawiali często po polsku, toteż i szkołę polską wybrali, co nie przeszkadzało im zachować własną karaimską kulturę i język.

Ciekawy szlak życiowy przeszedł ojciec Jurka – Aleksander Zajączkowski. Ukończył w Wilnie „Junkierskoje piechotnoje ucziliszcze”. Był kapitanem armii carskiej, brał udział w I wojnie światowej. Odznaczenia, jakimi był nagrodzony, mówią same za siebie: Order św. Włodzimierza IV stopnia z mieczem i buławą.

O Jurku nie da się zapomnieć – starsze pokolenie absolwentów wspomina go bardzo ciepło, z nutą sympatii. Nieprzeciętnej urody chłopak miał tyle charyzmy, że każdy człowiek, który z nim rozmawiał, przez dłuższy czas zostawał pod jego wrażeniem.

Uczył się w klasie, w której tak szczęśliwie się zgromadzili chłopcy, w dalszych latach znani jako przedstawiciele polskiego życia intelektualnego. Razem się uczyli: Zbigniew Rymarczyk – nauczyciel fizyki i niezapomniany zastępca dyrektora szkoły, Olgierd Korzeniecki – wybitny oftalmolog, Stanisław Jakutis – dziennikarz i redaktor naczelny dziennika polskiego „Czerwony Sztandar”, Zdzisław Tuliszewski – współzałożyciel polskiego zespołu „Wilia”, wzięty adwokat wileński, prekursor szermierki na Litwie, prezydent Federacji Szermierczej, Władysław Korkuć – założyciel „Wilenki” i wielu polskich zespołów szkolnych na Ziemi Wileńskiej, Jan Pakalnis – archiwista szkolny, któremu zawdzięczamy zachowanie spisanych i fotografowanych faktów z życia klasy, szkoły i Wilna, Stanisław Aleksandrowicz – intelektualista, autorytet jako stylista języka polskiego w redakcji „Kuriera Wileńskiego”. Niestety, wszyscy oni już spoczywają w swej ukochanej Ziemi Wileńskiej.

Jerzy w szkole wyróżniał się swoim artyzmem. Chłopak o orientalnym wyglądzie, postawa artysty – to go wyróżniało z tłumu. Dziennikarka i absolwentka „Piątki” Barbara Znajdziłowska tak oto pisała swego czasu w miesięczniku „Magazyn Wileński”: Zapamiętały się nasze słynne koncerty, festiwale szkolne. Każdy koncert to fajerwerk pomysłów, śmiechów. Każdy był inny. Pamiętam wspaniałego, nieżyjącego już dziś, niestety, Jurka Zajączkowskiego – pierwszego chłopaka w szkole. Nie z racji postury, raczej błyskotliwości. Dowcipny, pewny siebie, urozmaicał wieczory wesołymi skeczami, anegdotami. Kiedy pojawiał się na scenie, wszyscy wiedzieli, że koncert będzie na medal, że rozśmieszy największych ponuraków, wyciągnie artystów z najbardziej niebezpiecznych sytuacji.

Mikrofon w radiu

Miał też Jurek chwile trudne w swym życiu, które mogły się skończyć tragicznie. Był już podrostkiem, gdy na ulicy okupowanego Wilna zatrzymali go esesmani, podejrzewając, że jest Żydem. Niech krótko, bo zanim się wyjaśniło, że Żydem nie jest, ale widział ponure korytarze złowieszczego gmachu na Ofiarnej.

Zanim po skończeniu ze srebrnym medalem szkoły zdecydował się na naukę w dziedzinie artystycznej, próbował studiów na Politechnice Kowieńskiej. Po pół roku zrozumiał, że nauki ścisłe go nie fascynują, więc wstąpił na prawo na Uniwersytecie Wileńskim. I to mu też nie pasowało.

Był jednocześnie spikerem polskiej audycji Radia Litewskiego, która w owych czasach odgrywała w środowisku polskim ważną rolę, słuchano tej audycji z tak zwanych „toczek” – radia, które nadawało tylko jeden program, a posiadaczami tego „aparatu” byli mieszkańcy Wileńszczyzny nawet w najdalszych zakątkach.

Codzienną godzinę audycji zapełniały nie tylko wiadomości bieżące, ale przede wszystkim audycje literackie, różnego rodzaju scenki, reżyserowane przez Jurka, w których brali udział uczniowie polskich szkół. W tym się czuł doskonale. Zaczarowana magia mikrofonu maniła go szalenie. Prowadził audycję razem ze znakomitą poetką wileńską, również niezapomnianą, pełną twórczej fantazji Matyldą Stempkowską, toteż atrakcyjnych pomysłów było wiele. Nie mógł wtedy przypuszczać, że właśnie wileńskie audycje radiowe wyreżyserowane przez niego będą szkołą pracy z mikrofonem, że „wyjście” do eteru przez całe życie będzie miało dla niego czarodziejską siłę.

W Karelii znalazł siebie

Ukończył Instytut Kina i Reżyserii w Leningradzie. Przez pewien czas pracował w Nowosybirsku jako reżyser teatralny – zgodnie ze skierowaniem uczelni. Tam się ożenił z Ludmiłą Żywych, aktorką, która całe dalsze życie poświęciła swemu zawodowi oraz Jerzemu. Razem z żoną, która została aktorką w Rosyjskim Teatrze Dramatycznym, wrócił na jakiś czas do Wilna, pracował w Litewskim Teatrze Dramatycznym. Nie za długo, ponieważ wkrótce zaproszono Jerzego do telewizji w Pietrozawodzku w charakterze głównego reżysera. Taka była droga twórcza absolwenta „Piątki” do znalezienia siebie. Był całkowicie oddany pracy w Pietrozawodzku.

O tym, jakim uczuciem obdarzany był Jerzy Zajączkowski w dalekiej Karelii przez pracowników telewizji, świadczy nagranie, przysłane Romualdowi Szpakowskiemu właśnie z Pietrozawodzka, o co zabiegał pan Romuald w poszukiwaniu faktów z życia Jurka. Ileż miłych serdecznych wypowiedzi zachowano w tym nagraniu. „To oblicze całej naszej telewizji, chociaż samego Jurka nikt z ekranu nie widział – jego miejsce pracy – to pulpit reżysera”; „Gdy trwał zapis orkiestry symfonicznej, nie można było oderwać oczu od jego rąk, podziwialiśmy jego percepcję muzyki, którą musiał przekazać wizualnie słuchaczom”; „Gdy Jerzy wchodził do studia, wszyscy nasi mężczyźni porównywali się z nim”; „Dla Jerzego wejście do studia w płaszczu lub w butach, niezmienionych po ulicy, było nie do pomyślenia, studio dla niego było miejscem świętym”; „To przedstawiciel inteligencji Kraju Bałtyckiego, intelektualista, znający języki nie tylko rosyjski, ale też polski, francuski, niemiecki, litewski…”; „Dla nas, którzy dziś pracują w naszej telewizji Jerzy Zajączkowski, jest nadal „główny…”.

Karaimski wkład

Los rozrzucił absolwentów „Piątki” po całym świecie. Jerzego Zajączkowskiego przytuliła Karelia. Wilno też o nim nie zapomniało, jak nie zapomnieli o nim wierni „Piątce”, mimo że mało kto wie o dalszych losach Jurka, po tym, gdy opuścił Wilno. Romuald Szpakowski jest dziś jego „archiwistą”, człowiekiem, który dociera do każdego zakątka, gdzie bywał Jurek. Dziękuje Internetowi, który mu w tym pomaga.

Cała rodzina państwa Szpakowskich poświęca też wiele czasu sprawom swej narodowości, żona Anna, nauczycielka z zawodu, obecnie pracuje nad słownikiem litewsko-karaimskim, on sam jest jednym z członków Rady Mniejszości Karaimskiej w dziedzinie kultury. Z uczuciem dumy pokazuje przepiękny Kalendarz na rok 2018, poświęcony udziałowi Karaimów w walce o niepodległość Polski. Archiwalne zdjęcia tak wiele mówią o dzielnych przedstawicielach tego narodu, którzy również przelewali krew w walkach o wolną Polskę.

– A czy pani wie, co znaczy trockie ogórki? To Karaimi wyhodowali według receptury skomplikowanej, a przed wojną na Hali czy innych targowiskach ustawiały się kolejki kupców, w oczekiwaniu, kiedy przybędą furmanki z trockimi ogórkami – z dumą mówi pan Romuald na zakończenie naszego spotkania.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: rok 1947, Jerzy jako uczeń „Piątki”…;
jako reżyser pietrozawodzkiej TV
Fot.
archiwum rodziny Szpakowskich

<<<Wstecz