Ojkofobi i prawdziwy Izraelita

Mimo wzmożonych starań polskiej dyplomacji i wielu środowisk polonijnych określenia „polskie obozy śmierci” czy „polskie obozy zagłady” pojawiają się w zachodnich mediach z regularnością tykania szwajcarskiego zegarka.

Minęła już cała dekada, odkąd dziennik „Rzeczpospolita” zainicjował społeczną akcję walki z diabelskim wręcz zakłamaniem o „polskich obozach śmierci” w środkach przekazu szeroko pojętego Zachodu. Łudzono się, że edukacja i protesty w końcu odniosą pożądany skutek. W tym czasie wysłano setki pism do fałszujących historię redakcji ze słowami: „Czynię Pana redaktora uważnym, że obozy śmierci nie były polskie tylko niemieckie...”. Redakcje na ogół prostowały fałszywe określenia (niektóre nawet przepraszały za fehler), ale co z tego, skoro zapominalskich, niebystrych na umyśle albo wręcz impregnowanych na rzeczywistość żurnalistów summa summarum wcale nie ubywało. Walka więc z „polskimi obozami” przypominała trochę walkę z wiatrakami.

Ba, powiem więcej. Są uzasadnione przesłanki, by sądzić, że używanie określenia „polskie obozy zagłady” przez zachodnich dziennikarzy nie zawsze było tylko pomyłką czy skrótem myślowym, odnoszącym nazwę obozów do ich lokalizacji geograficznej. Z całą pewnością były też przypadki działań z premedytacją. Zaplanowane i przemyślane akcje, których dalekosiężnym celem jest obarczenie narodu polskiego współsprawstwem w holokauście.

Co miała w tej sytuacji począć Polska – pierwsza ofiara nazistowskich Niemiec, która, jak niedawno w „The Jerusalem Post” napisał Seth J. Frantzman, „mężnie stawiała opór nazizmowi, bardziej niż wiele innych krajów, które śpieszyły kolaborować”. Machnąć ręką na łajdackie kłamstwa? Dalej mężnie acz nieskutecznie walczyć jak Don Kichot z wiatrakami? Czy może powiedzieć: „Basta!”. Koniec z bezkarnym upowszechnianiem kłamstwa. Każdy, kto wbrew faktom będzie przypisywać państwu bądź narodowi polskiemu zbrodnie popełnione przez nazistowskie Niemcy, będzie musiał się liczyć z odpowiedzialnością karną. Państwo Izrael karze pięcioma latami więzienia każdego, kto neguje holokaust, broniąc tym samym prawdy oraz godności ofiar zagłady. Dlaczego więc Polsce próbuje się odmówić prawa do obrony prawdy i godności narodu polskiego? Bo przecież żaden uczciwy i rozsądny człowiek na świecie (czy tym bardziej rząd) nie zaneguje, że obozy koncentracyjne na terenie Polski były dziełem wyłącznie niemieckich nazistów, a naród czy państwo polskie nie odpowiada za zbrodnie holokaustu.

Dlatego wszelkie pohukiwania środowisk, których najpełniejszą emanacją jest podwórko „Gazety Wyborczej”, że polskie władze nie musiały uchwalać drażniącej niektórych na Zachodzie ustawy, zwalam raczej na karb ojkofobii tych środowisk. Żadnych bowiem racjonalnych argumentów we wrzasku, który podnieśli, nie da się wychwycić, choćby zmobilizować maksimum dobrej woli. Pokrętne tłumaczenie, że dzięki ustawie „polskie obozy” są cytowane na całym świecie (a więc jest gorzej niż było), nie wytrzymuje żadnej krytyki. Owszem, sprawa stała się głośna na świecie, ale w kontekście prób obrony władz Polski przed krzywdzącymi prawdę i Polaków określeniami. Przyczyni się to w przyszłości, gdy już opadnie temperatura sporu, do tego, że każdy żurnalista, nawet o niebystrym dowcipie, nie będzie mógł już się tłumaczyć, że nie wiedział, że się pomylił, że użył tylko geograficznego odniesienia, używając „polskie obozy śmierci”. Będzie pamiętał, cokolwiek teraz o poprawce do polskiej Ustawy o IPN pisze, że określenie „polskie obozy zagłady” podobnie jak negacja holokaustu jest spenalizowane. Dziesięć razy więc zastanowi się, dobierając przymiotniki do obozów koncentracyjnych, czy warto ryzykować i narażać się na potencjalne procesy.

Sądzę, że w Izraelu, gdzie obecnie politycy są szczególnie rozgrzani kampanią wyborczą, też z czasem przyjdzie refleksja i opamiętanie. Polska ustawa bowiem w żaden sposób nie blokuje swobody badań naukowych nad holokaustem, artystycznych poczynań w tym temacie czy zwykłej dyskusji na temat złych zachowań niektórych Polaków w czasie ostatniej wojny światowej. Zjawisko szmalcownictwa było i nikt tego w Polsce nie ukrywa. Najlepszym dowodem na to, że było, jest fakt karania szmalcowników śmiercią przez Polskie Państwo Podziemne.

Rodzimi ojkofobi niepotrzebnie więc się wysilają, miotając gromy na ustawę broniącą dobrego imienia Polski. Kończąc dedykuję im jeszcze jeden cytat z artykułu Frantzmana dla „The Jerusalem Post”: Można sprzeciwiać się polskiej ustawie i dziękować narodowi polskiemu, który stanął przeciw nazistowskiemu zagrożeniu w najczarniejszej godzinie Europy. W tamtej godzinie, (…) kiedy zbyt wielu po cichu witało Niemców, Polacy zrywali niemieckie plakaty propagandowe i gromadzili broń na następną rundę – napisał prawdziwy Izraelita, w którym nie ma fałszu.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz