Sytuacja in flagranti

Drugi już raz, jak zauważają media, doszło do tajnego spotkania pomiędzy premierem Litwy Sauliusem Skvernelisem a szefem rządzącej w Polsce partii Jarosławem Kaczyńskim, podczas którego politycy omówili najważniejsze dla obu krajów tematy.

Może to stanie się normą w dwustronnych relacjach Polski i Litwy, że ważne sprawy międzypaństwowe i ewentualne decyzje z nimi związane, najpierw będą wypracowane drogą polityki zakulisowej. Dlaczego tak jest, już pisaliśmy dwa tygodnie temu. Skvernelis po prostu nie może sobie pozwolić na politykę in flagranti z Polską ze względu na twardogłową opozycję zarówno we własnych szeregach partyjnych, jak i wśród opozycji formalnej. Musi więc wszelkie drażliwe sprawy omawiać z polskimi partnerami niejawnie, z zaskoczenia niejako, by uniknąć ataków „kietasprandisów” (twardogłowych).

Tymczasem wspólnych interesów z Polską mamy „mnóstwo dużo”, jak mawiał Kali, dlatego też tajna rozmowa w Warszawie trwała aż ponad 3 godziny. Jak można było się spodziewać (co zresztą potwierdził litewski premier), omówiono za ten czas sprawy bezpieczeństwa energetycznego, obronności, reformy Unii Europejskiej i wynikających z nich problemów na linii Bruksela-Warszawa oraz – oczywiście – łamigłówki dotyczące niesnasek w materii mniejszości narodowych.

W pierwszych trzech tematach interesy Litwy i Polski są zbieżne, dlatego kopii o nie nie kruszono, tylko raczej zastanawiano się, jak bardziej efektywnie tych kopii użyć, by czuć się bardziej bezpiecznie i energetycznie, i militarnie w bardzo niestabilnym dziś świecie. Na tym polu, można powiedzieć, jest pełna solidarność i „Gott sei Dank” (Bogu niech będą dzięki). Premier Skvernelis po rozmowie powiedział też, że były dla niego jako prawnika zrozumiałe argumenty jego rozmówcy (też prawnika ), jeżeli chodzi o potrzebę reformy systemu sądownictwa w Polsce. Jest to – moim zdaniem – sygnał Brukseli, że w UE nie wszystkim jeszcze odjęło rozum i brukselscy eurokraci nie mogą mówić w imieniu całej Unii, zarzucając Polsce łamanie standardów praworządności.

Inny kluczowy temat, jeżeli chodzi o problemy unijne, to problem relokacji uchodźców, który państwom członkowskim chce narzucić Bruksela naciskana przez Niemców, a któremu sprzeciwiają się Polska i kraje Grupy Wyszehradzkiej. Z litewskich mediów nic nie wiadomo, czy Skvernelis z Kaczyńskim o tym mówili. Może tak, może nie. Tak czy inaczej Wilno w tym lejtmotywie może mieć kłopot. Bo z jednej strony nie sposób jest nie przyznać racji Warszawie, że przymusowa relokacja sprawy nie rozwiązuje, tylko ją pogłębia. Końcowym efektem jej zaś będą nieodwracalne zmiany cywilizacyjne na Starym Kontynencie, do zrozumienia czego niepotrzebny jest wcale dedukcyjny umysł Sherlocka Holmesa. Wilno więc, na zdrowy rozsądek, powinno być solidarne z Warszawą w tej sprawie, z drugiej jednak strony nie może ono w sposób zupełnie otwarty powiedzieć „Nein” samej Frau Kanzlerin. „Kusa sprawa”, powiedziałby Wieszcz. Dla Niemców jednak zawsze, że podpowiem Skvernelisowi, można rzec też: „Jein”. Zrozumieją tak, jak Polacy rozumieją określenie – tak a nawet nie.

I wreszcie temat mniejszości. Skvernelis jest jednym z nielicznym znaczących litewskich polityków, który chciałby autentycznie rozwiązać przynajmniej niektóre problemy litewskich Polaków. Po rozmowie w cztery oczy z Kaczyńskim przyznał, że głupio się czuje z powodu problemu pisowni nazwisk. Pamiętamy przecież, że litewski Sejm „podłożył świnię” prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, odrzucając odpowiednią ustawę akurat w dniu pobytu polskiego prezydenta w Wilnie. Niedługo po tym Kaczyński zginął w katastrofie smoleńskiej. Stare, honorowe obietnice więc niewątpliwie ciążą na sumieniu tych, którzy je mają.

Myślałem, że komentując wizytę Skvernelisa w Warszawie tym razem będę mógł oszczędzić sobie i czytelnikom ekscesów, które pojawiają się niemal zawsze, gdy pojawia się szansa na porozumienie polsko-litewskie. Niestety, pożyteczni idioci nie dają na to szans. I tym razem znalazł się takowy, który tuż przed wyjazdem Skvernelisa do Warszawy orzekł, że Litwa musi zabrać Polsce swą odwieczną Suwalszczyznę, a litewskich Polaków przywrócić na łono litewskości. Nie wiem, jakie nagrody dla swych aktywistów fundują konserwatyści, ale pewnie muszą one być atrakcyjne, skoro ci tak powtarzalnie, jak jaskółki na deszcz, zniżają lot do ordynarnych prowokacji wobec Polski zawsze przed szczytem ważnych polityków obu państw.

No, chyba że konserwatywnym aktywistom nagrody wypłaca ktoś inny. Wtedy pardon.

Pardon raz jeszcze, ale czy nie jest to właśnie sytuacja in flagranti obnażająca konserwatystów, którzy widzą wrogie wobec Litwy knowania wszędzie, ale tylko nie we własnych szeregach.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz