Zawsze wierni „Piątce” II

Trzy pokolenia Stecewiczów (2)

Powrót do Wilna, do swego domu nad Wilenką, był wielką niewiadomą. Jak się ułoży życie w nowych warunkach? Felicja Stecewiczowa zdawała sobie sprawę, że bez znajomości języka rosyjskiego i litewskiego będzie trudno. Dopiero powstałe polskie gimnazjum na Ostrobramskiej było dla nauczycielki zbawienne.

Pani Stanisława Pietraszkiewiczówna, polonistka, prawnuczka filomaty Onufrego Pietraszkiewicza, już tu pracowała. To ona wstawiła się za panią Felicją przed ówczesną dyrektorką Kazimierą Likszanką. Została przyjęta jako nauczycielka matematyki.

Znajomość z legendami

Pani Kazimiera Likszanka to kolejna legenda naszych rodowodów polskiej inteligencji wileńskiej. Tylko najbliżsi wiedzieli, że była w legionach, pełniąc funkcję łącznościowca, w wyzwalaniu Wilna w II wojnie też nie stała na uboczu. Znana była jako człowiek pomocny wszystkim potrzebującym pomocy – czy to uczniom, czy nauczycielom. Do historii „Piątki” weszła jako dyrektorka, która została zwolniona z tego stanowiska za to, że uczniowie w dniu Wszystkich Świętych stanęli na warcie przy pomniku Matki i Serca Syna. Znana też była z tego, że w krótkim okresie jej dyrektorowania zatrudniała polskich nauczycieli z przedwojennych szkół.

Pani Felicja Stecewiczowa pracowała w „Piątce” do roku 1967, do przejścia na emeryturę. Po dwóch latach zmarła.

– Gdy staliśmy nad grobem mamy na cmentarzu w Wirszuliszkach, tato powiedział: po dwóch latach tutaj mnie pochowacie. Tak też było, tato zmarł po dwóch latach w roku 1971. Za życia też byli zawsze razem, w zgodzie i miłości – wspomina Zbyszek.

Renard, Zbigniew, Andrzej

– Swoją przygodę z „Piątką” rozpocząłem w roku 1949. Po szkole w Taraszyszkach przyszedłem do piątej klasy. I od razu zakochałem się. Moim obiektem miłosnym była ni mniej ni więcej dyrektor Tatiana Kurilenko – zawsze skory do żartu wspomina Zbyszek. – Była elegancka, chłodna, z wysokości swego wzrostu zawsze patrzyła na nas z góry. Skąd mogłem wtedy wiedzieć, że to ona w poprzednich latach była zwolenniczką wykładania w polskiej szkole po… rosyjsku. Byłem zbyt mały…

– Pytasz, jakich nauczycieli najbardziej pamiętam? To naszego wychowawcę Konstantego Tyszkiewicza, fizyka Zbigniewa Rymarczyka oraz… matematyka Surkowa – mówi. – Przy trzecim nazwisku znów żartobliwe nutki w głosie.

– Był w klasie taki wypadek – kontynuuje – Już nie pamiętam, o co chodziło, ale wiem, że jeden uczeń w klasie już 11, wysokiej i potężnej postury, posprzeczał się z matematykiem Surkowem. Do takiego stopnia, że zaproponował nauczycielowi „wyjść na korytarz”. Surkow spokojnie – to chodź, wyjdziemy. Po paru minutach matematyk wraca, by dalej prowadzić lekcję. Kolegi nie ma. Jak powiedział nauczyciel – „odpoczywa”. Nikt z nas nie wiedział, że nauczyciel jest sportowcem uprawiającym zapaśnictwo, był mistrzem zapasów wolno-amerykańskich, więc pokazał uczniowi kilka chwytów sportowych. Wyrósł w moich oczach bardzo. Bo zapaśnictwo było sportem, który wszyscy trzej bracia uprawialiśmy.

Z wielkim bólem Zbigniew opowiada o tym, że od wielu lat nie mają żadnego kontaktu z najmłodszym z braci – Andrzejem. Jeszcze w czasach sowieckich wyjechał z „putiowką” (skierowaniem) na budownictwo Bajkalsko-Amurskiej Magistrali i ślad po nim zaginął. Rodzina poszukiwała go przez różne instytucje, lecz bez rezultatu.

Duma całej rodziny a i szkoły – to Renard. Tuż od razu po ukończeniu szkoły ze złotym medalem wyruszył do ówczesnego Leningradu, historycznie i dziś Petersburga. Przy wielu zdolnościach Renard wybrał zawód łącznościowca. Jak ojciec? W czymś tak, był to Leningradzki Elektrotechniczny Instytut Łączności. Zainteresowanie i zawodowe zgłębianie były skierowane na radioelektronikę. Z dyplomem ukończenia tej uczelni wraca do Wilna, pracuje w Ministerstwie Łączności, ale elektronika tak kroczy do przodu, że naukę postanawia kontynuować. Wstąpił na aspiranturę, obronił pracę kandydata (dziś doktorat), na temat wtedy zupełnie nowej dziedziny – telewizji kosmicznej. Znów wraca do Wilna, do rodzinnego domu na ul. Młynową, pracuje w Filii Politechniki Kowieńskiej. Kiedy filię zlikwidowano Renardowi zaproponowano objęcie stanowiska prodziekana w Kownie. Tam otrzymał mieszkanie, obronił tytuł dra hab., był docentem katedry radioelektroniki. Życie osobiste pogrążonemu w naukach Renarda nie było pomyślne, swoje rodzinne uczucia skierował do dzieci Zbyszka – starszego syna, również Renarda, i młodszego Roberta. Zmarł przedwcześnie w wieku 64 lat.

Zapasy z życiem

Zbigniew za młodu – to wulkan. Gdy się wspomina jego życie i gdy sam o nim opowiada, na pierwszym miejscu stawia… zapasy. Tak, to jego wielka przygoda życiowa, to jego zwycięstwa, czasem porażki i pasja. Uprawiał ten sport od 15 lat. W Wilnie należał do Klubu „Spartak” i jako junior zdobył tytuł mistrza Litwy w wadze lekkiej (w odróżnieniu od Renarda i Andrzeja, którzy byli mistrzami w zapasach, ale w wadze ciężkiej). Zbyszek uprawiał zapaśnictwo w stylu klasycznym, dziś nazywanym grecko-rzymskim.

Pierwszym jego miejscem nauki zawodu była Ryga – Technikum Elektromechaniczne. Miał już złożone dokumenty do Uniwersytetu Wileńskiego, na matematykę, ale termin egzaminów zbiegł się z zawodami w zapasach o mistrzostwo ZSRR w Rostowie nad Donem, w których Litwa drużynowo brała udział. Zbyszek wybrał zawody w mieście nad Donem.

W Rydze Zbych też się popisał: został mistrzem Rygi oraz Łotwy wśród juniorów, a także drużynowym mistrzem Łotwy wśród dorosłych w zapasach w stylu klasycznym.

Co wcale nie przeszkodziło mu zdobywać inne „góry”. W technikum ryskim można było otrzymać prawo jazdy, ale tylko amatorskie. Zbigniewowi było tego za mało. Dowiedział się, że w Wilnie studentom technikum po zdaniu egzaminu nadawano prawo dla zawodowych kierowców. Wystarczyło jednego dnia i nocy, by przyjechać do Wilna, zdać egzamin na zawodowe prawo jazdy i wrócić do Rygi.

Gdy wstąpił w Wilnie do Instytutu Pedagogicznego, na fizykę i matematykę – był już zawodowym łącznościowcem, ku radości ojca.

Studenckie lata – pełne młodzieńczych przygód, ale i pracy. W dzień miał wykłady a w nocy dorabiał polewaniem ulic na specjalnych samochodach, no i sport. I miłość. Na swej drodze spotkał wspaniałą dziewczynę – Birutė – z głębi Litwy, Jurborka. Przeżyli ze sobą już ponad 40 lat, wychowali dwóch synów, którzy również ukończyli „Piątkę” z wynikami bardzo dobrymi, Birutė nauczyła się polskiego, rozmawia bezbłędnie i bez akcentu. Są sobie oddani, nawzajem opiekuńczy, gdy życie tego wymaga, gdy przyszedł okres, że o zapaśnictwie można tylko wspominać.

Nauczyciele stali się kolegami

Zbigniew Stecewicz do „Piątki” wrócił jako nauczyciel fizyki i zajęć praktycznych w roku 1963. Był to okres, kiedy do „Piątki” wracali po studiach pedagogicznych jej uczniowie, w ciągu całego życiorysu szkoły powróciło ponad 40 byłych uczniów, właśnie w tym okresie rozpoczyna się odrodzenie po wojnie polskiej nowej inteligencji.

Jednocześnie wykładał fizykę w grupach polskich i rosyjskich w Politechnikum na Holenderni. Jego byli nauczyciele w „Piątce” stali się dla niego kolegami. To taki trudny i pełen wyrozumiałości okres, żeby przejście na stopę koleżeńską z byłym nauczycielem nie było zbyt poufałe.

– Podziwiałem jako uczeń i jako nauczyciel Zbigniewa Rymarczyka. To niezwykły człowiek, umiał zapalić każdego, kto choć trochę interesował się fizyką, umiał zachęcić do sportu. Bardzo ciepło wspominam naszego wychowawcę Konstantego Tyszkiewicza. Był to człowiek o wielkiej kulturze duchowej, mieszkał samotnie na Ostrobramskiej a my częstokroć jego samotne godziny burzyliśmy. Zawsze z ogromnym szacunkiem patrzyłem na Bełłę Biber, nauczycielkę przyrody. Zdawałem sobie sprawę, ile ta kobieta musiała przeżyć, kiedy razem z córką niemal przez całą wojnę przebywała w getcie. Domyślam się, że moja mama, gdy mieszkaliśmy na wsi, pomagała Żydom, świadczyły o tym listy, które przychodziły do mamy z Izraela – zwierza się Zbyszek.

Gwiazdy Zbigniewa

Przygoda z astronomią – to osobna karta życiorysu Zbigniewa Stecewicza. Na gwiazdy może i dziś patrzeć nieustannie, w szkole opowiadał uczniom o planetach, niczym o filmie fantastycznym. Kiedy szkoła zakupiła teleskop, Zbigniew „wypożyczył” go na jedną noc, na podwórzu swym ustawił na taboretach i razem z sąsiedzkimi dziećmi oglądali planety.

Pokłosiem tej pasji – napisany przez niego i wydany Materiał Programowy z Fizyki i Astronomii. Wydał też Szkolny Polsko-Litewski i Litewsko-Polski Słownik Terminów Fizycznych, przetłumaczył na język polski wszystkie podręczniki dla klas VII-XII z fizyki oraz zbiory zadań, dla klasy XII – z astronomii i dodatek do tego podręcznika. Zbigniew Stecewicz był uznany za najlepszego nauczyciela fizyki w roku 1995 w I edycji konkursu „Najlepsza szkoła, najlepszy nauczyciel”. Wkrótce jednak wyszedł na emeryturę – wiek zaczynał dawać się w znaki.

Mieszkanie na Młynowej często rozbrzmiewa radosnymi dziecięcymi głosami – przyjeżdżają do Wilna wnuki. Synowie – Renard i Robert – ukończyli studia medyczne w Polsce, Renard – Akademię Medyczną w Poznaniu, Robert – Akademię Medyczną w Łodzi. Córka Renarda Joasia również studiuje medycynę, 17-letni Marcin uczy się w liceum. Natomiast rodzina Roberta zakotwiczyła się w Londynie, Robert prowadzi tam praktykę lekarską. Gdy przyjeżdżają do Wilna w gościnę, rozmowom nie ma końca, o szkole też, dla wszystkich tą szkołą była „Piątka”. A dwunastoletnia Aleksandra – córka Roberta – bardzo szczerze przyznała się – „chciałabym tu, u ciebie, babciu, mieszkać”, w czym wtóruje jej sześcioletnia Alicja.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: rodzice oraz synowie – Zbyszek, Renard oraz Andrzej – przy rodzinnym domu na Młynowej;
reprezentacja Litwy w zapasach, piąty od lewej – Zbigniew Stecewicz.
Fot.
archiwum rodzinne Stecewiczów

<<<Wstecz