Politique la tempkim guma

W święto Restytucji Niepodległości 11 marca telewizja litewska raz jeszcze postanowiła pochylić się nad tematem polsko-litewskich stosunków, próbując przeanalizować (audycja „Misja Vilnija”) powody załamania się budowanego przez laty strategicznego partnerstwa.

Sygnatariusz Aktu Niepodległości Zbigniew Balcewicz tłumaczył, że Rada Najwyższa w zasadzie efektywnie rozwiązywała problemy mniejszości narodowych. Dopiero później przyjazne stosunki polsko-litewskie zaczęły blednąć. Wtórował mu politolog Mariusz Antonowicz, który wyjaśniał, że to obopólny interes przystąpienia do UE i NATO dopingował Wilno i Warszawę do budowania przyjaznych stosunków. Wtedy też włożono niemało pracy, by zwalczać historyczne resentymenty, jakie panowały w społeczeństwach po obydwu stronach granicy, przypomniał. Do załamania stosunków doszło w roku 2010, powody politolog tłumaczył następująco: „Rządząca wówczas w Polsce PO miała inne założenia w polityce zagranicznej. Oni uważali, że mogą po prostu arogancko zachowywać się w stosunku do Litwy. Uważali, że jest to małe państwo, które można popychać. Zaczęli więc z Litwą rozmawiać w dość ultymatywnym tonie – to po pierwsze. Po drugie – polskiej elicie zabrakło cierpliwości z powodu niewywiązywania się przez Litwę ze swych obietnic – rozstawiał odpowiednio akcenty mówca.

Zrobił to młody politolog bardzo precyzyjnie, wręcz „toczka w toczkę” powtarzając ukuty w naszym kraju slogan na temat powodu gwałtownego popsucia się dwustronnych relacji. Zgodnie z tym sloganem, to Polska jest temu winna, jako że zmieniła w tym czasie wektory swej polityki zagranicznej, porzucając Litwę i innych regionalnych sojuszników na rzecz sojuszu z możnymi w Europie, czyli Niemcami i Francją. Konsekwencją takiej zmiany stało się przekonanie, że Wilno już nie jest potrzebne Warszawie w jej wschodniej polityce, dlatego zaczęto litewskich polityków w polskiej stolicy traktować arogancko i z góry swej wypływającej z historii wyższości. Dopiero po tej obowiązującej formułce Antonowicz pozwolił sobie dodać, zgodnie z obowiązującą na Litwie poprawnością polityczną, że drugim powodem załamania się stosunków było ignorowanie przez Litwę swych obietnic danych Polsce w sprawie polskiej mniejszości na Wileńszczyźnie.

Jeżelibyśmy teraz spróbowali odwrócić tę pokrętną retorykę, to musielibyśmy uznać, że gdyby Polska nie zmieniła swych sojuszy w Unii, to stosunki z Litwą nadal by kwitły, pozostawałyby strategiczne i niezachwiane. Otóż śmiem wątpić. A nawet jako przeciwnik wszelkiej poprawności politycznej – w tym litewskiej – pozwolę sobie takie tłumaczenie rzeczy wyśmiać. Jest ono fałszywe, kamuflujące w zasadzie poprzez mylne rozstawianie akcentów prawdziwe powody ochłodzenia stosunków. Polska nie porzuciła tak z niczego sojuszu z Litwą, bo był jej korzystny również w relacjach w Trójkącie Weimarskim (umacniał jej pozycję jako lidera w regionie). Polska dyplomacja nie zwariowała zbiorowo, by tak bez powodów radykalnie ochłodzić stosunki ze swymi litewskimi odpowiednikami. Musiała zamrozić stosunki z Wilnem, gdyż ostatecznie się przekonała, że litewskie elity tylko emitują chęć uregulowania sytuacji polskiej społeczności na Wileńszczyźnie w celu osiągnięcia swych strategicznych celów – członkostwa w Unii i NATO. Zwodzili Warszawę, gdyż wiedzieli, że warunkiem dostania się do elitarnych klubów jest brak konfliktów z sąsiadami oraz dostosowanie praw człowieka w swoim kraju do standardów europejskich. Stąd ta ich gra dyplomatyczna polegająca na obietnicach, mamieniu, zwodzeniach.

Charakterystyczny przykład, którego byłem świadkiem, chcę w tym miejscu przytoczyć. Tak się złożyło, że byłem swego czasu członkiem litewskiej delegacji na Zgromadzenie Parlamentarne Polski i Litwy, którego któreś tam posiedzenie odbywało się w Warszawie. Był to czas, kiedy na serio jeszcze próbowano dyskutować o problemach Polaków na Litwie i Litwinów w Polsce. Dyskusje posłów były burzliwe i czasami ostre. Gdy w omawianym przypadku przyszedł czas na podpisanie wspólnej deklaracji, w której posłowie w imieniu swych parlamentów mieli zobowiązać się do rozwiązania wysuniętych na Zgromadzeniu problemów polskiej oświaty na Litwie i litewskiej w Polsce, litewska delegacja zaczęła czynić obstrukcję. Zgłaszała kolejne poprawki do dokumentu, wnioskowała o kolejne przerwy w obradach, by móc się naradzić. „Tempkim guma” (rozciągajmy gumę – tj. grajmy na zwłokę) – pouczał swych kolegów podczas jednej z takich przerw poseł Vytautas Bogušis, chcąc Polaków zmusić do kapitulacji metodą na przeczekanie (bankiet przecież czeka, a żołądki już marsza grają).

Otóż taką politykę „tempkim guma” Litwie udawało się stosować wobec Polski aż do roku 2010. Otrzeźwienie w Warszawie nastąpiło dopiero po publicznym upokorzeniu prezydenta śp. Lecha Kaczyńskiego, kiedy litewski Seimas demonstracyjnie odrzucił Ustawę o pisowni nazwisk podczas pobytu polskiego szefa państwa w Wilnie. Nie mam wątpliwości, że każde szanujące się państwo na świecie zachowało by się właśnie tak, jak zrobiła to Polska po ostentacyjnym demarche, jakie zaserwował jej strategiczny partner (ówczesny szef litewskiej dyplomacji Audronius Ažubalis dla pewności dodał publicznie, że nie zamierza spełniać żadnych obietnic składanych polskim politykom przez jego poprzedników, bo on sam osobiście nikomu niczego nie obiecywał).

Polityka a’ la „tempkim guma” ostatecznie zbankrutowała, co widzimy z perspektywy czasu. Każdy zresztą rozsądny już na początku musiał rozumieć, że taka polityka tak właśnie kiedyś musi się skończyć. Guma, choć ma właściwości, które pozwalają ją długo i skutecznie rozciągnąć, to jednak w końcu musi pęknąć. Pękniętej skleić się nie da. Potrzeba nowej. Arogancją jest obwinianie gumy za to, że nie można jej rozciągać w nieskończoność...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz