Janinie Strużanowskiej – Krzyż za Ratowanie Życia
Jej bezgraniczna dobroć emanuje do dziś
Są w Wilnie domy, które niczym człowiek, mają swój niezwykle pasjonujący życiorys. To tak, jakby wypisane mu było z góry: los obdarzył go takimi wartościami, że tu zawsze przebywają ludzie, którzy potrzebują pomocy, otuchy, schroniska, bezpieczeństwa. Jeden z takich przybytków dobroci, wyrozumienia, znajduje się w małej uliczce nieopodal Wilii, w tzw. Kolonii Magistrackiej. Przed ponad 75 laty zaczęła go budować niezapomniana Janina Strużanowska, lekarz z zawodu, a w życiu społeczności polskiej Wilna – Wielka Osobowość, emanująca do naszych czasów swoją bezgraniczną dobrocią i umiłowaniem polskości.
Janinie Strużanowskiej pośmiertnie została przyznana zaszczytna nagroda – Krzyż za Ratowanie Życia. W Pałacu Prezydenckim nagroda ta została wręczona córce pani Janiny – Hannie Strużanowskiej-Balsienė, znanej wilnianom pani doktor z dawnego szpitala św. Jakuba. Na uroczystość przybyła Marta Ben Amran z Izraela. Już w naszych czasach odnalazła ona rodzinę wileńską, dzięki której ona i jej mama Helena Widuczańska oraz niania Marty Anastazja Wojtkiewicz przeżyły.
Pamięć o niej nie zaginęła do dziś
Szczodrości duszy pani Janiny doznał bodaj każdy, kto kiedykolwiek z nią się spotkał. Zależało jej na tym, aby uczniowie Piątego Gimnazjum, w którym uczyli się jej córka Hanna i syn Jerzy, zawsze mieli w jej domu bezpieczną przystań – w latach 40-50. wielu uczniów tej szkoły przyjechało do Wilna ze wsi i musiało zamieszkać na stancji. Rodzinne spotkania najczęściej odbywały się w Święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy oraz innych świąt religijnych i państwowych – 3 Maja czy 11 Listopada. Wtedy w domu zasłaniano okna, aby nikt nie zobaczył, jak uczniowie ubierają choinkę, jak śpiewają kolędy i jak przy stole rozmawiają o ważnych dla Polaków sprawach.
Znają ją z tamtych dalekich lat członkowie powstałego w roku 1955 Polskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Wilia”, gdzie pani Janina była swoistym konsultantem, razem z Jerzym Ordą szykowała recytacje, albo z Zofią Gulewicz omawiała kolejny koncert. W dniu koncertu wiliowcy jechali do domu pani Strużanowskiej po kwiaty, które tu tak obficie rosły. Gospodyni sama szykowała ogromne ich naręcza, by potem wręczać artystom.
O tym, jak tworzyła pani Janina Teatr Polski przy „pracownikach łączności” (na krótko miał siedzibę w Klubie Łączności, który znajdował się w Pałacu Paców, dziś siedziba Ambasady RP) można pisać tomy. Było to wielkie wyzwanie i wielki zryw patriotyczny. Teatr trwa do dziś jako Polskie Studio Teatralne pod kierunkiem Lilii Kiejzik, zachowując duchowość i wileńskie oblicze teatru polskiego. A pierwsze jego próby odbywały się również w domu pani Janiny. Był to rok 1960. Piętnaście lat po wojnie. Już udało się zaleczyć „rany” ludzi tej przystani, którzy tu znaleźli w czasach okupacji schronienie. Gdy rozpoczęła się wojna, dom miał zaledwie dach i ściany oraz kilka okien, większość okien zaś była zabita deskami. Młodzież powojenna lgnęła do tego domu być może również dlatego, że tchnął on jakąś tajemnicą minionych lat, o czym głośno się nie mówiło. Na przykład o tym, że na strychu domu w czasie wojny była nielegalna drukarnia. Stąd wychodziła gazeta „Polska Walczy”, którą młodziutka Hanna rozpowszechniała. Lub o tym, że to właśnie w tym domu przechowywano Żydów. Tych, którzy dziś odnaleźli rodzinę Strużanowskich i tych, po których ślad zaginął.
Piękna dziewczynka zawsze poważna i bez uśmiechu
– Co ja pamiętam z tamtych czasów? – powtarza pytanie pani Hanna. – Pamiętam panią Helenę, która często gotowała nam obiady, ale wiedziałam, że nie można o niej nikomu mówić i że w dzień nie może ona wychodzić na ulicę, nawet do lasu. Pamiętam jej bardzo ładną córeczkę Martę, z niewymownie pięknymi kręconymi włosami i równie pięknymi czarnymi oczami. Była to dziewczynka zawsze poważna, bez uśmiechu.
Pani Janina w czasie wojny w niedokończonym jeszcze domu zaklejała gliną szczeliny, aż miała od tej pracy poranione ręce, wstawiała podwójne okna, doprowadzała go do takiego stanu, aby nadawał się do zamieszkania. Razem z Heleną Demidowicz, która tutaj znalazła w czasie wojny swój kąt, zaczęły obie budować drogę od szosy do domu. Nieopodal pracowali internowani na Litwie polscy oficerowie. Któregoś dnia jeden z nich podszedł do pani Heleny i zapytał, czy wie, że gdzieś tutaj mieszka rodzina Strużanowskich.
– A proszę – odpowiedziała pani Helena – oto Janina Strużanowska.
Było to spotkanie, które zaważyło na dalszych losach Janiny i jej domu. Tadeusz Lara, oficer wojska polskiego, rodem z Częstochowy, swoje dalsze życie poświęcił ratowaniu Żydów. W czasie okupacji niemieckiej był w domu Strużanowskich częstym gościem. Obaj postanowili, że ich posesja, otoczona lasem będzie wspaniałym miejscem. Tadeusz Lara razem z chłopakiem sąsiadem wybudowali bunkier połączony w podziemiu z domem. Było to pomieszczenie, w którym można było zamieszkać, z wyjściem do lasu. Oficjalnie był to bunkier chroniący ludzi przed bombardowaniem.
Kara ta sama
– Jak trafiły do naszego domu pani Helena Widuczańska, jej przepiękna córeczka i niania Anastazja Wojtkiewicz, nie wiem. Podobno przez Czesława Dapkusa, mieszkającego na Zwierzyńcu (po wojnie wyjechał do Polski). Mieszkali u nas przez całą okupację, gdyśmy z bratem przyjechali ze wsi do tego domu już oni tu byli. Potem dowiedziałam się od mamy, że pani Helena była wziętym wileńskim adwokatem, po studiach na Uniwersytecie Stefana Batorego” – wspomina pani Hanna. Opowiedziała też nową historię, jakże tragiczną.
– Pewnego razu przybył do nas ksiądz, wydaje się, że to był ks. Puciato, który prosił, by mama przyjęła rodzinę z getta wileńskiego. Obawiał się, że u niego na plebanii tak liczną rodzinę ludzie mogą zauważyć. Mama posadziła nas z bratem przy stole i pyta, czy zgadzamy się, by jeszcze jedna rodzina żydowska u nas zamieszkała. Wszyscy rozumieliśmy, że to niebezpieczne. Ale zaważyły słowa mamy: jeśli znajdą Niemcy jedną rodzinę to kara będzie taka sama, co za dwie czy więcej.
Rodzina Kaców – mama, starsza córka Helena, dwoje dzieci – bliźniacy, dziadkowie. Ojca już nie było, wyszedł z getta i nie wrócił. Starszą córkę Helenę przyprowadził ksiądz. Potem, jako pierwszą, pani Kac przyprowadziła Hankę, maleńką sześcioletnią córeczkę. Nie chciała od razu prowadzić drugiego dziecka – chłopczyka, uważała, że po jednym będzie bezpieczniej. Powiedziała, że za trzy dni, gdy będzie ten sam strażnik w getcie, przyprowadzi synka.
Ale nie przyszła ani po trzech dniach, ani po sześciu. Po pewnym czasie zjawiła się zmieniona nie do poznania. Okazało się, że wtedy, gdy prowadziła Hankę do domu Strużanowskich, cała jej rodzina – synek, rodzice – zostali w getcie zamordowani.
Hania była dzieckiem wycieńczonym, ale w domu była już kupiona koza dla wzmocnienia zdrowia maleńkiej Marty, więc Hanię też raczono kozim mlekiem.
Potem w domu Janiny Strużanowskiej pojawiło się jeszcze jedno dziecko. Już po wojnie przez pewien czas pani Strużanowska pracowała w domu dziecka i tam przebywała dziewczynka, Polka, sierota – Halina Gumienna. Z Hanką były jak siostry, razem chodziły do „Piątki”, razem wychowywały się w tym domu, przyjaznym dla każdego. Halina Gumienna-Mleczko mieszka dziś w Polsce.
Wszechmocny internet
Losy ludzi, tak bestialsko prześladowanych przez Niemców potoczyły się podobnie. Po wojnie młodzi uczyli się w szkołach wileńskich, niektórzy studiowali. Podczas repatriacji Polaków do Polski Żydzi także uzyskali prawo do wyjazdu. Polska była dla wielu miejscem, gdzie też się uczyli, pracowali i wyrabiali dokumenty na wyjazd do Izraela. Tak też było z rodziną Widuczańskich. Po kilkuletnim pobycie w Polsce udali się do Izraela. Przez pewien czas pani Janina i pani Helena utrzymywały ze sobą wprost rodzinne kontakty. Jednak z biegiem czasu, po śmierci Janiny kontakt się urwał. Wznowiła go córka Marta, w czym wszechmocny internet dopomógł. Pani Marta będąc na emeryturze zaczęła pisać wspomnienia, w dużej mierze poświęcone swej niani Stanisławie Wojtkiewicz. Jerzy Strużanowski, mieszkający w Krakowie, w mieście, gdzie spoczywa jego i Hanny ojciec (generał Wojska Polskiego, dwukrotnie nagrodzony Krzyżem Virtuti Militari Edmund Mieczysław Strużanowski, człowiek o ciężkim losie, szlachetny i prawy), również zaczął pisać wspomnienia w internecie. Ten, kto na komputerowej magii się zna, łatwo się domyśli, jak to się stało, że Marta odnalazła Hannę.
Przyjeżdżała do Wilna przed rokiem. W upominku przywiozła swej siostrze Hance, bo tak siebie mianują, ulubioną rzecz z domu jej matki – przepiękną srebrną cukiernicę. Taka sama została zachowana w domu Marty w Izraelu.
W domu Janiny Strużanowskiej, nadal gościnnym i otwartym, mieszka już piąte pokolenie. Oczkiem w głowie wszystkich członków tej wspaniałej rodziny jest praprawnuczek Janiny – trzyletni Aleksander.
Krystyna Adamowicz
Na zdjęciach: Hanna Strużanowska (od lewej) i Marta Ben Amran z domu Widuczańska podczas konferencji obchodów Dni Ponarskich w DKP; mała Hanka Kac; tak wyglądał w czasie wojny dom państwa Strużanowskich, dla wszystkich przyjazny i bezpieczny
Fot. Jerzy Karpowicz, archiwum rodzinne Strużanowskich