Konserwatywne cienie

Na miesiąc przed wyborami konserwatyści, których rankingi poparcia są dalekie od zachwytu, ogłosili swój gabinet cieni. Tłoczno w nim od znajomych twarzy.

Tėvynės sąjunga, gdyby mimo wszystko poszczęściło się jej w wyborach, na fotelu premiera widziałaby swego młodocianego lidera Gabrieliusa, którego jedyną jak na razie zaletą jest nazwisko odziedziczone po znanym na Litwie dziaduniu. Trzydziestokilkulatek bez zielonego pojęcia o rządach państwem miałby przejąć stery premierowskie trochę w myśl zasady leninowskiej, głoszącej, że w Kraju Rad to nawet sprzątaczka może rządzić. Litwą – według konserwatystów – rządzić może junak, który do niedawna jeszcze był szeregowym urzędnikiem w jednym z resortów ministerialnych.

Innego jeszcze junaka konserwatyści widzieliby w fotelu ministra sprawiedliwości. Chyba nawet nie zgadują Państwo, że chrapkę na ten resort ma dobrze nam znany z innej bajki, sprawiedliwy inaczej wicemer Wilna Valdas Benkunskas. Jeżeli ktoś myśli, że na żart w tym miejscu sobie pozwalam, to odpowiadam, że, niestety, nie. Piszę jak najbardziej poważnie. Absztyfikant jedynie słusznej szkoły, którego poziom kultury i szacunek do ludzi mogli poznać rodzice uczniów szkoły niesłusznej (gdy np. wypraszał ich ze spotkania w Ratuszu), ma być szefem całej litewskiej Temidy. No bravissimo. Szkoda tylko, że jakiś tam kraj, nazwijmy go Zulu-Gulu, nie potrzebuje ministra sprawiedliwości. Kandydata na zbyciu mielibyśmy murowanego.

Do trudnego na Litwie ministerstwa oświaty przymierzany jest przez konserwatystów m. in. poseł tej partii Valentinas Stundys, były szef sejmowego komitetu oświaty. Warto przypomnieć, że gdy Stundys pełnił to eksponowane stanowisko, to najbardziej zasłynął z tego, że w komitecie oświaty nie pozwalał dyskutować... o oświacie. Było tak chociażby w sytuacji przepychania przez komitet nowej, wielce kontrowersyjnej Ustawy o oświacie. Gdy któryś z posłów chciał coś powiedzieć na temat jej przepisów dotyczących szkolnictwa mniejszości narodowych, przewodniczący komitetu z egzaltacją na twarzy zaraz mu przerywał okrzykiem: „Głosujmy, nie dyskutujmy, bo jeżeli zaczniemy dyskusje, to nigdy nie przyjmiemy potrzebnych nam poprawek”.

Kolejny egzaltowany na punkcie mniejszości narodowych konserwatysta, prowincjonalny artysta i poseł Vytautas Juozapavičius, zajmie według wszystkiego w gabinecie cieni Tėvynės sąjungi stanowisko ministra kultury. Juozapavičius ma, niestety, prywatną przypadłość polegającą na tym, że niemal we wszystkim, co jest na Litwie, widzi zagrożenie ze strony Polski. Jest przeto przez tę swą przypadłość animatorem wszelkich skrajnie nacjonalistycznych ugrupowań, z którymi działa ramię w ramię na polu swych fobii.

Na ministra spraw zagranicznych najlepszym kandydatem – według konserwatystów – jawi się były szef tego resortu z ramienia ich partii Audronius Ažubalis, główny architekt zepsucia stosunków Wilna z Warszawą. Ledwo Ažubalis został w poprzedniej kadencji szefem litewskiej dyplomacji, od razu obcesowo ogłosił, że nie zamierza spełniać żadnych obietnic danych Polsce, bo on osobiście niczego nikomu nie obiecywał. Jeżeli Adamkus coś tam naobiecywał, to jego prywatny biznes, niech sam teraz tłumaczy się, perorował jastrząb konserwatystów. Dla pełnej jasności dodał też, że Litwa w ogóle jest krajem północnym i z regionem, gdzie akurat geograficznie się lokuje, nie ma nic wspólnego. Szczęście, że nie ogłosił jeszcze, że przenosi Litwę na Półwysep Skandynawski wzorem sowieckich partyjniaków, którzy swe syberyjskie rzeki zamierzali przekierunkować z północy na południe.

Na stanowisku ministra łączności konserwatyści widzieliby Aivarasa Abromavičiusa, który już był nie tak dawno ministrem, tyle że nie łączności, a gospodarki – i nie na Litwie, a na Ukrainie. Jak rozkwitła ukraińska gospodarka wskutek ministrowania Abromavičiusa, pisać nie warto. Po co drażnić niepotrzebnie Ukraińców.

Na ministra spraw wewnętrznych w partii Landsbergisa juniora pretenduje – tutaj już naprawdę proszę się nie śmiać – posłanka Agnė Bilotaitė. Niewiasta dziarska i bitna. Udowodniła to zupełnie niedawno, gdy władze ogłosiły potrzebę szykowania rezerw na czas wojny. Bilotaitė od razu na ochotnika zapisała się na szkolenia do Šaulių sąjungi. Potem w Internecie, pewnie na zasadzie dowodu rzeczowego, pokazała internautom swe uda, odrapane i posiniaczone. Nie, absolutnie nie w celach matrymonialnych, tylko po to, by pokazać rodakom, jak bardzo poświęca się dla dobra ojczyzny.

Doceniamy oczywiście poświęcenie posłanki i nie dworujemy z niej w żadnym razie. Opisujemy po prostu rzeczywistość taką, jaka jest, jak lubi mawiać Mariusz Max Kolonko. A rzeczywistość jest taka, że konserwatyści szykują nam naprawdę chwackich i czupurnych ministrów.

Oby tylko oni na zawsze pozostali w gabinecie cieni.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz