Minęła 20. rocznica śmierci Władysława Strumiły

Żeby pamiętali...

Dlaczego pojawiła się potrzeba przypomnienia czytelnikom tej smutnej rocznicy? Niestety, czas zaciera wspomnienia, a wraz z ludźmi nieubłaganie odchodzi o nich pamięć. Nawet o osobach z naszej, najnowszej tu historii. Młodszej generacji wilnian nazwisko Władysława Strumiły powie już niewiele. Był tylko jednym z wielu, czy jednak wyróżniał się czymś szczególnym – na to pytanie nie odpowie jedynie krótkie streszczenie życiorysu.

Urodził się 9 sierpnia 1949 roku w polskiej rodzinie niedaleko Ostrowca na dzisiejszej Białorusi, z wyróżnieniem ukończył średnią szkołę, a w 1972 r., również z wyróżnieniem – Instytut Języków Obcych w Mińsku. Przez rok pracował jako tłumacz na budowie elektrowni atomowej w NRD. Od października 1973 r. jego życiowym wyborem stała się praca dziennikarska, kiedy po przeprowadzce do Wilna trafił w progi redakcji „Czerwonego Sztandaru” na Mostowej. Od 1981 roku, przez dalszych 11 lat pracował w I programie audycji polskiej Radia Litewskiego, przez kilka lat był jego redaktorem naczelnym. Należał do 11-osobowego grona założycieli Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie w 1988 r. W trudnym okresie zmian ustrojowych, po wymuszonym odejściu z radia, imał się pracy tłumacza i wykładowcy języka niemieckiego. W czerwcu 1995 roku został redaktorem naczelnym „Naszej Gazety”, której poświęcił ostatni okres swego życia. W wieku 47 lat, podczas wyjazdu do rodzinnej Słobódki, 30 sierpnia 1996 r., zmarł nagle na zawał serca. Spoczął na tamtejszym cmentarzu, obok rodziców i rodziny.

Te oschłe informacje kryją wszak postać Człowieka o niepospolitej osobowości. Ponieważ – z tym chyba zgodzą się wszyscy, którzy znali go bliżej – Władysław Strumiło był właśnie taką osobą. Jeszcze w dzieciństwie, w rodzicielskim domu na Ostrowiecczyźnie, ukształtowała się w nim ta wzruszająca i głęboka, nie na pokaz, miłość do ojczystej ziemi. Na Białorusi, gdzie nie było polskich szkół, potrafił z wyróżnieniem ukończyć szkołę średnią, a zarazem jako samouk doskonale opanować – obok rosyjskiego i białoruskiego – język ojczysty. Zachłannie czytał, ale miał także oczy, otwarte na świat i ludzi, na wszystkie zmiany dziejowe, gromadząc w pamięci bezcenny materiał obserwacji i przemyśleń, które później miały wykiełkować na łamach prasy. Może dlatego, bez większego oporu zmienił pracę tłumacza z niemieckiego, wyczuwając w sobie powołanie do żurnalistyki.

W wybranym zawodzie zaistniał jako znany w wileńskim polskim środowisku dziennikarz: z łamów „Czerwonego Sztandaru” i radiowego mikrofonu, a na ostatnim etapie ziemskiej wędrówki – także z „Naszej Gazety” i ukazującej się w druku twórczości literackiej: opowiadań i esejów. W ciągu roku pod kierownictwem Władysława Strumiły okres ten stał się dla związkowego wydania czasem rozwoju i rozkwitu – gazeta podwoiła swój nakład i objętość zdobywając licznych czytelników, stając się ulubioną lekturą na Wileńszczyźnie. Miał wiele planów twórczych, narzucał sobie szalone tempo pracy, śpieszył, jak gdyby przeczuwając brak czasu. Zapowiedzią na owocną przyszłość literacką była główna nagroda za cykl reportażowy z podróży do swojej małej ojczyzny „Tu była Polska” na IV Światowym Forum Mediów Polonijnych w Tarnowie. Wydana już po śmierci autora nieduża książka o tym samym tytule – to dziś jedyny namacalny tego dowód. Warto sięgnąć po nią chociażby po to, by przeczytać wstrząsająco prorocze opowiadanie „Daruję ci jeszcze życie”.

Pozostał we wspomnieniach ludzi, którym przyszło pracować „z Władkiem”, jak zwykli go nazywać koledzy. A pracowało się z nim lekko i ciekawie – koleżeński i życzliwy, miał zawsze moc pomysłów, którymi szczodrze się dzielił z każdym, ciesząc się potem cudzym sukcesem. Zdobyty latami kunszt dziennikarski, szeroka erudycja i rozeznanie w wielu tematach, a do tego - niesamowita pracowitość – zjednywały zespół. „Życie jest piękne!” – od tego ulubionego powiedzenia często rozpoczynał kolejny dzień redakcyjnej pracy. Pracy, którą kochał i której był bezgranicznie oddany. Z wrodzoną ciekawością obserwował i oceniał wszystko, co na ten moment działo się w szerokim świecie. Z właściwym sobie poczuciem humoru potrafił też stworzyć taką atmosferę, w której razem było o wiele lżej przyjmować niepowodzenia i trudności codziennej rzeczywistości lat 90.

Jednocześnie zadziwiające było jego bliskie przyjmowanie do serca wszystkich spraw swego narodu, jego historii i tragicznych losów kresowych Polaków. Nigdy nie zgodził się i nie przyjął ani sercem, ani umysłem kolejnego podziału Wileńszczyzny. Dlatego nie musi dziwić obecność Władysława Strumiły w 11-osobowym gronie założycieli SSKPL, z którego po roku powstał ZPL. Nigdy później nie zmieniał swego zdania na rzecz pojawiających się tymczasowych układów w życiu społecznym.

Po czterech latach istnienia, kiedy większość z tej 11-ki już wylewała swe wzajemne żale i pretensje na łamach prasy, on, bodaj, jako jedyny z nich, nie uciekł się do jałowych czy fałszywych narzekań.

Nasza zasługa, uważam, jest minimalna. Po prostu popchnęliśmy do przodu to, co było właściwie gotowe do popchnięcia. I maszyna zadziałała. A że w toku pracy zdarzały się i zdarzają usterki, że trzeba robić bieżące remonty, dokonywać lustracji profilaktycznych – to jest rzecz normalna. (...) Na przyszłość patrzę z ostrożnym, co prawda, ale optymizmem. Nie stworzyliśmy, rzecz jasna, perpetuum mobile, maszyna jednak działa, jedziemy do przodu.

Dziś, kiedy od tamtego czarnego 30 sierpnia dzieli nas już 20 lat, na myśl przychodzą czyjeś słowa „Są śmierci, które jak cierń bolą”. Bolą dotychczas wielkością utraty Człowieka, którego zabrakło nie tylko bliskim, rodzinie i przyjaciołom, lecz także wspólnej sprawie.

Czesława Paczkowska

Na zdjęciu: za cykl reportażowy „Tu była Polska” Władysław Strumiło otrzymał główną nagrodę w Tarnowie.
Fot.
archiwum rodzinnego

<<<Wstecz