Hej, kto patriota – nie na zakupy!

W święto narodowe, 11 Marca, konserwatywna posłanka, była premier i eksprzewodnicząca Sejmu Irena Degutienė wygłosiła patriotyczną orację do narodu wzywając go, by powstrzymał się z wyjazdami na tanie zakupy do Polski.

Niepatriotycznie to tak świętować 11 Marca i Ojczyźnie przy tym straty przysparzać, kupując polskie udka z kurczaka, jaja i smalec – perorowała wybranka narodu do ludu w zastępstwie Vytautasa Landsbergisa, którego wyjątkowo w święta te w Ojczyźnie nie było. Część mediów i komentatorów – patriotycznych inaczej – oburzyła się mentorstwem konserwatystki, że nie po to walczyliśmy o wolność, by teraz ktoś nam zabraniał wypraw zakupowych do sąsiada. Jak nie potraficie taniej zrobić na Litwie, to stulcie dziób, komentowali zdarzenie z kolei podenerwowani konsumenci.

Kiedyś przeczytałem taką zabawną dziecięcą książeczkę, w której były wydrukowane listy pisane przez dzieci do Boga. Jeden z młodocianych autorów pytał w swym liście Boga: „Panie Boże, czy gdy Ty tworzyłeś żyrafę, to tak i musiało być, czy tylko Tobie tak wyszło?”. Chciałoby się analogicznie zapytać byłą premier, czy gdy o tych świątecznych zakupach w Polsce gadała, to było zamierzone, czy tylko jej tak wyszło? Inaczej mówiąc, stawiałbym pytanie, czy u posłanki myśli nie nadążają za słowami, czy raczej konserwatystka świadomie „kurena lauželį” (rozpala ognisko), bo wybory blisko.

Nie da się też wykluczyć, że Degutienė „pigiai kalba”, bo kompleksy niektórych litewskich polityków na polskim tle są znacznie szersze niż tylko pisownia nazwisk. Europejski potencjał gospodarczy Litwy jest taki, jaki właśnie jest. Część elity politycznej chce się jednak koniecznie dowartościować, udowadniając „žūt būt” (choćby nie wiem co), że nie gorsi my od sąsiadów. W mechanizmie obronnym, że właśnie nie jesteśmy gorsi gospodarczo od Polski, a nawet lepsi, próbujemy rzeczywistość tłumaczyć na swój sposób, często deprecjonując osiągnięcia silniejszego ekonomicznie sąsiada. Tłumaczymy więc obywatelom, że polskie jabłka są takie dorodne i apetyczne, bo spryskane; mięso tanie, bo hodowane na zastrzykach; jajka duże, bo od kur karmionych jakimś tam sztucznym świństwem. U nas zaś wszystko jest droższe i nie takie optycznie wykwintne, bo naturalne, litewskie.

To, że nasze „polskie” kompleksy nie kończą się tylko na ulicznych tabliczkach i podwójnym „w” w nazwiskach, a są – rzec by można – uniwersalne, dowodzi od lat ciągnący się spór wokół Orlenu, największej inwestycji zagranicznej na Litwie. Mimo że Orlen co roku zasila litewski budżet setkami milionów teraz już euro, to rząd traktuje polską inwestycję na Litwie, mówiąc delikatnie, per noga. Jak frajerów, by ująć nieco dosadniej, którzy nie tylko, że przepłacili jakiś tam miliard dolców za kupno kupy złomu zwanej możejską rafinerią, to jeszcze pozwolili sobie narzucić takie warunki biznesowe, o jakich amerykańskiemu Williamsowi czy nawet rosyjskiemu Jukosowi nasz rząd nawet nie śmiałby się zająknąć. Polski koncern naftowy dokonał geopolitycznej inwestycji w naszym kraju, ratując go przed energetyczną ekspansją Rosji, a w zamian od władz otrzymał najdroższe taryfy kolejowe od państwowej spółki, jaką jest „Lietuvos geležinkeliai”. Żeby zaś nie podskakiwał za bardzo z jakimiś tam alternatywnymi rozwiązaniami, „Lietuvos geležinkeliai”, na wszelki wypadek, rozmontowały tory kolejowe wiodące od rafinerii do granicy z Łotwą. Kolejka się „popsuła”, jaka szkoda, po pawlakowsku obłudnie ubolewają litewskie władze nad niemożliwością dostaw paliwa z Możejek na Łotwę, nie zdając sobie sprawy, że zachowują się dokładnie tak samo jak Moskale, którym „popsuł się” rurociąg „Drużba” zaraz po tym, gdy Rosjanie stracili szanse na kupno Możejek.

Kilka dni temu nowy szef Orlenu Wojciech Jasiński rozmawiał z premierem Algirdasem Butkevičiusem o problemach polskiego koncernu na Litwie. Była to dyskusja jak w popularnej piosence tylko „parole, parole, parole…” Jedynie słowa, słowa, słowa i nic więcej. Torów nie będzie, nowych taryf kolejowych też. Problem trafi więc ostatecznie na wokandę międzynarodowego arbitrażu, gdzie pewnie sprawa rozebrania torów będzie brzmiała dla ucha zachodnich arbitrów trochę jak pianie litewskiego indyka z nadniemeńskiego kurnika.

U nas najlepsze na świecie warunki dla polskiego biznesu, ale – kto patriota – nie kupuj polskich towarów.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz