O wielkiej wodzie, Eugenii Kobylińskiej i „Bluszczu”

Wielka powódź nawiedziła Wilno w kwietniu 1931 roku. Straty były ogromne, a największą z nich – zalanie podziemi katedry. Gdy ustąpiły wody, zapadła się posadzka w kaplicy św. Kazimierza i w lewej nawie bocznej. Wszystkie sklepienia, mury oraz dźwigary w portyku popękały. Momentalnie rozpoczęto działania mające na celu ratowanie bazyliki. Wtedy też nastąpiło sensacyjne odkrycie, którym Wilno żyło w ciągu następnych lat: odnaleziono wśród wielu innych szczątki króla Władysława IV, króla Aleksandra Jagiellończyka, królowej Elżbiety i Barbary Radziwiłłówny – dwóch żon Zygmunta Augusta.

Tymczasem wilnianie z przerażeniem obserwowali wiosenne wyczyny Wilii. Eugenia Kobylińska-Masiejewska, literatka, pedagog i działaczka społeczna relacjonowała na łamach warszawskiego tygodnika „Bluszcz” codzienność Wilna w wodzie. Polecamy uwadze Czytelników zaledwie niektóre fragmenty tej obszernej publikacji.

„– Wilia wściekła się, czy co? A niech ją licho! Do mieszkania naszego włazi… Czort wie, jakie czasy! Pensja mała, woda ogromna… narzekał mój kolega, nauczyciel.

– Proszę odesłać uczniów, mieszkających na Kalwaryjskiej, do domu – zarządził dyrektor. – Most Zielony w niebezpieczeństwie.

Dotychczas myślałam, że to żarty. No… przecież Wilia nie zrobi głupstwa. Taka przyzwoita rzeka…” dno ma złociste, a niebieskie lica…”

…Tego dnia niedużo mogłam zobaczyć, ale na drugi dzień los zesłał mi Anioła-Stróża w postaci tęgiego i dobrodusznego ojca jednego z moich piątoklasistów, a zarazem posiadacza własnego domu na zalanej ulicy Arsenalskiej. Zjawił nagle z samochodem pod szkołą i zabrał mnie, abym zobaczyła „Wenecję”.

Dojechaliśmy do katedry. Tu trzeba było wysiadać i szukać łódki. Ogarnął mnie strach. Na zwykłym miejskim placu otworzyły się jakieś szerokie, jasne horyzonty, połyskujące śniegiem piany w oddali. Woda zalała Cielętnik i Arsenalską, wlała się na Mostową, która się tego wcale nie spodziewała. Nieszczęsna ta kręta uliczka została wobec tego zaatakowana z dwóch stron, bo przez podwórka wdarła się w nią woda od Zygmuntowskiej. Mieszkańcy uciekli z parteru, gdyż meble, nawet tak poważne jak szafy, poruszyły się z miejsca, chcąc bezskutecznie wydostać się na grzbiecie fali przez okna…

Pojechaliśmy w stronę Zwierzyńca. Już i tu most w niebezpieczeństwie. Na stokach górzystych brzegów saperzy wypychają piaskiem brzuchate worki, Wilia szumi i parska. Zalała wszystkie tartaki i składy drzewa, wtoczyła się do ogrodów, owinęła mokrymi ramionami bezbronne nadbrzeżne domy po same dachy i teraz właśnie niesie na rozhukanych falach chatę bez strzechy, gubiąc po drodze belki i deski… Widać urwisko przeciwległego brzegu i sosny wysokopienne… Ach! Drgnęła jedna nieszczęsna sosna, pochyliła się nad przepaścią, zatrzepotała i jęła usuwać się z cichym trzaskiem w dół. Za nią stoczyła się druga, trzecia. Skłębiło się wszystko, zakotłowało i znikło.

Gdy już woda opadać zaczęła i można było przyjrzeć się nieszczęściu, ludzie łapali się za głowy. A Wilia ustępowała niechętnie i gotowała miastu nowe niespodzianki. Zagroziła mostowi Zwierzynieckiemu, obrywając kawały brzegu, i zmogła zdyszaną w długiej walce elektrownię. Gdy więc mrok nocny spadł na Wilno, a nie rozbłysły oślepłe nagle lampy – wtedy z wilgotnych ulic i cuchnących zgnilizną, pełnych jeszcze wody suteren wypełzła troska…

– Pić tylko przegotowaną wodę! – ostrzegają białe nalepki z murów miasta…”

Wilnianka, poetka, pisarka

Eugenia Kobylińska-Masiejewska, autorka „powodziowego” reportażu, niewątpliwie należała do grona najciekawszych postaci świata literacko-artystycznego ubiegłego wieku. Urodziła się w Wilnie w 1890 r. Tu w roku 1911 ukończyła gimnazjum. Należała, podobnie jak wielu innych autentycznych wilnian, do nieoficjalnie działającego Koła Artystycznego, któremu patronował Ferdynand Ruszczyc. Wtedy mieszkał na Zarzeczu, naprzeciwko kościoła św. Bartłomieja, w przepięknie usytuowanej kamienicy pod nr 24. Zebrania Koła odbywały się w jego mieszkaniu. Jak wspomina Wanda Dobaczewska, również rdzenna wilnianka, poetka i pisarka: „Nastrój potęgowało oświetlenie… Miękkie, ciepłe światło niezliczonych świec, przybranych w żółte jedwabne kapturki wskrzeszało minione czasy, przenosiło w świat inny, do Wilna sprzed stu lat, którego wizerunki (właśnie wydane przez Ruszczyca album Smuglewicza), leżały wszędzie na stolikach… Zabawnym wyda się fakt, że… wódz plastyki wileńskiej, jej duma i chluba, Ludomir Sleńdziński, w Kole Artystycznym występował jako pianista…”

Eugenia zdecydowała się na studia prawnicze w Petersburgu, jednak w 1913 roku wskutek donosu została aresztowana i wysłana z powrotem do Wilna, pod nadzór policyjny. Potem na reaktywowanym w 1919 r. Uniwersytecie Stefana Batorego uzyskała dyplom pedagoga. Pracowała jako nauczycielka języka polskiego i historii w gimnazjach wileńskich: im. Elizy Orzeszkowej, Joachima Lelewela, Adama Mickiewicza. Podczas okupacji – w tajnej oświacie. Po wojnie zamieszkała w Gdańsku.

Dużo pisała: wiersze i opowiadania. Współpracowała ze „Słowem” i „Kurierem Wileńskim”, drukowała się w warszawskim „Bluszczu”. Przyjaźniła się z Janem Bułhakiem, którego zdjęciami ilustrowane były jej książki. Należała do klubu „Smorgonia”. Brała czynny udział w Środach Literackich w Celi Konrada na Ostrobramskiej. Oto przykład z roku 1932. Środa – nietypowa, poświęcona „kryzysowi śmiechu”. Dyskusja dotyczyła tematów: „Czy umiemy się śmiać?”, „Co lepsze śmiech, czy uśmiech?”, „Humor a popularność”, „Uśmiech wilnianina”, „Czy należy się obrażać?” i in. Wśród występujących – asy przedwojennej inteligencji: Witold Hulewicz, Kazimierz Leczycki (w tym czasie akurat współpracował z wileńskim „Słowem”), Karol Wyrwicz, Jerzy Hoppen, Ferdynand Ruszczyc, Zimowit Karpiński (aktor Teatru na Pohulance), Eugenia Kobylińska-Masiejewska, Stanisława Wysocka, aktorka, jedna z najwybitniejszych tragiczek polskich, którą podczas tej Środy Witold Hulewicz sprowokował do mówienia o śmiechu.

Uczestnicy wieczoru, jak zanotował Ferdynand Ruszczyc, pokładali się ze śmiechu, a wraz z nimi słuchacze radiowi, bowiem część Środy była transmitowana przez Rozgłośnię Wileńską Polskiego Radia.

Pismo dla pań, które czytali panowie

Przeprowadziłam minisondaż wśród starych wilnian. Zapytałam, co wiedzą o tygodniku „Bluszcz”. Odpowiedź: „Przed wojną zawsze był w naszym domu. Prenumerowali rodzice…”, „Przed paru laty widziałem na targu staroci na Górze Bouffałowej roczniki tego pisma”, „W naszym domu mówiono, że warszawski „Bluszcz” prenumerowany był jako prezent dla mamy, ale czytał najczęściej ojciec”…

„Bluszcz” wydawany był w Warszawie w latach 1865-1939 (z przerwą 1919-1920). Ogłaszał artykuły z zakresu psychologii, pedagogiki, życiorysy wybitnych kobiet, zagraniczną i krajową informację o życiu kulturalnym, reportaże z podróży po świecie. Od początku był trybuną dla całej plejady pisarzy i poetów polskich. Po przerwie kontynuował dotychczasowy kierunek, wykazując jak zawsze dbałość o poziom publikacji. Wśród jego autorów okresu międzywojnia byli Maria Dąbrowska, Konstanty Ildefons Gałczyński, Kazimiera Iłłakowiczówna, Pola Gojawiczyńska, Ewa Szelburg i in. Swe teksty zamieszczała też wilnianka Eugenia Kobylińska-Masiejewska. Dzięki jednemu z nich cała Polska mogła się dowiedzieć o wielkiej powodzi, jaka nawiedziła Wilno i okolice w kwietniu 1931 r.

Śp. HALINA JOTKIAŁŁO

Na zdjęciach: katedra u wylotu z Mostowej; ulica Kościuszki zalana po czuby drzew.
Fot.
Jan Bułhak (reprodukcje z „Bluszczu”)

<<<Wstecz