Nie da rady, panoczki

Kieruję to do redaktorów z mainstreamowych polskich mediów, którzy się ostatnio coraz troskliwiej pochylają nad litewskimi Polakami, a zwłaszcza nad przewodniczącym partii, którą polska społeczność z wyborów na wybory coraz uporczywiej wspiera i wybiera. „Gazeta Wyborcza”, „Polityka” i „Wprost” ostatnio wręcz prześcigają się w reportażach i opiniach o tym, czego nie powinniśmy robić – a zwłaszcza, czego nie powinien robić lider AWPL – aby ani „litewskich władz nie drażnić”, ani też „w konflikt z polską racją stanu nie wchodzić”.

Czytam to wszystko z pokorą, ale mam problem. Przy wielkiej obfitości wskazówek i rad, czego nam nie wolno, nie znajduję w tych tekstach najmniejszego drogowskazu: Co robić? Jak ta nasza – rysowana jako siermiężna i niespecjalnie rozgarnięta – polska społeczność ma się zachowywać, by z jednej strony przetrwać, zaś z innej – nikomu słonka nie zasłonić. Jak żyć, panowie redaktorzy? I jak sprostać waszym oczekiwaniom? A te są wygórowane. Prawie jak wobec jakiegoś superuniwersalnego urządzenia, co to „i po kresowemu śpiewa, i do kościoła chodzi, i polskie dzieci rodzi”, ale jest też na tyle wytworne i postępowe, że „i krawaty w węzeł windsor wiąże, i usuwa niechciane ciąże”. Po polsku „tańczy, śpiewa, recytuje”, po litewsku „głosy w wyborach oddaje i gotuje”. Z jednej strony oczekujecie, że będziemy formą skansenu, gdzie możecie się od czasu do czasu porozczulać się i nad owym zaśpiewem, i nad przywiązaniem do wartości oraz tradycji (które potem w swoich reportażach wyśmiewacie), i nad tymi dzieciaczkami, które i „do Mszy tak ładnie służą”, i „po polsku świergolą w miłym dla ucha przedwojennym dialekcie...” Z drugiej domagacie się, byśmy lecieli na czele procesu własnej asymilacji radośnie powiewając wysławiającymi mądrość litewskich władz transparentami. Przyznajecie, że „jeśli chodzi o Polaków, to nawet unijne prawo o mniejszościach na Litwie nie działa” („Wprost”), a jednocześnie nawołujecie, byśmy nadal szukali do Litwinów „mniej emocjonalnego podejścia” („Polityka”). Nie damy rady, już próbowaliśmy. Im my mniej emocjonalnie, tym oni nas bardziej obcesowo i dotkliwie.

I w Polsce doskonale o tym wiedzą. Przez lata zresztą kazali nam radzić sobie samym, a gdy okazało się, że sojusz z litewskimi Rosjanami (i innymi mniejszościami) w starciu z litewską antymniejszościową polityką daje szansę na przetrwanie, krzyczą, iż strasznie nas to przymierze dyskredytuje. Nawet w świetle tego, że jak przyznaje „Polityka”, „od czasu odzyskania (przez Litwę) niepodległości mniejszości były (tu), dyżurnym chłopcem do bicia”. Mamy się dać obijać każde z osobna, bo wojna na Ukrainie strasznie litewskich Rosjan napiętnowała. Ocierając się o nich i my nabawiliśmy się jakiejś wstydliwej zarazy. To dla mainstreamowych polskich mediów kłopot nie mniejszy niż próba sportretowania przewodniczącego AWPL. Bo przyjeżdżają opisać jakiegoś „putinistę”, a znajdują człowieka, którego (jak potem przyznają) postawę kształtują i „głęboki katolicyzm”, i „historia rodziców – nauczycieli polskich szkół” i „nieprzyjemności, które dotknęły go (...), gdy w latach 80. w szkole wspominał o zbrodni katyńskiej” („Polityka”). Człowieka, który w czasie, gdy prezydent Dalia Grybauskaite miała etat w partyjnej szkole, „popierał walkę o niepodległość Litwy”, między innymi uczestnicząc w słynnym Szlaku Bałtyckim („Wprost”).

„Tomaszewski wokół AWPL zbudował blok mniejszości i zapewnił Polakom sukces”; „w wyborach samorządowych (...), polska partia osiągnęła lepszy wynik, niż oczekiwała (...), powiększyła grono swoich radnych w całym kraju z 75 do 80” – to chyba komplementy. Ale jakim prawem nie chce wpuszczać się w dyskusje o wojnie na Ukrainie, albo ma na ten temat swoje zdanie... podobnie zresztą jak wielu innych litewskich i polskich polityków. „Ot, namolony!” – jak mówił Pawlak o Kargulu..., gdy sam zachowywał się wobec przeciwnika namolnie.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz