XXVI Zlot Turystyczny Polaków na Litwie
Zakochani w przygodzie
Co roku odbywa się ta sama impreza. Co roku mamy te same cele, te same zadania, a nawet podobne konkursy, odbywające się w podobnym czasie. A jednak już po raz 26. ponad 500 osób zebrało się na tradycyjnym Zlocie Turystycznym Polaków na Litwie.
Czemu tu przyjeżdżają? Każdy ma inne zdanie i zapewne różne powody. Jedni przyjeżdżają tu, bo podoba im się rywalizacyjny styl imprezy, inni – bo spotykają tu wielu znajomych, jeszcze inni – bo po prostu „chcą tu dobrze spędzić czas”.
Nie ma tu specjalnego programu dla najmłodszych, jednak odnoszę wrażenie, że właśnie oni bawią się tu najlepiej. Dobra pogoda, tuż obok niewielkie jeziorko, gdzie pod opieką dorosłych można się do woli pluskać. W tym roku w gospodarstwie „Ąžuolyne” czekały też dodatkowe atrakcje: batut i park linowy. Mama jednego z brzdąców tłumaczy mi, że dzieci tutaj zawsze dobrze się bawią, niezależnie od pogody. Bo tylko tutaj można biegać w kaloszach po kałużach, wybrudzić się błotem, nie spać do późnych godzin nocnych (i nikt nie każe ci iść spać!). „A wiesz, że w namiocie można zrobić dyskotekę dla komarów?” – tłumaczy mi ze śmiechem. Natomiast rezolutny chłopczyk opowiada z przejęciem, że w tym roku tato chciał, by dzieci wracały na noc do pobliskich domków, gdzie mogłyby się wyspać w wygodnych warunkach. „Ale ja powiedziałem, że co to za zlot, jeżeli nie możemy spać pod namiotami?”. Faktycznie, myślę, rozmasowując swój kark po niewygodnej, zdecydowanie zbyt krótkiej nocy spędzonej w śpiworze.
„Przyjeżdżam tu po raz czwarty. Wiesz, ile ja tu osób poznałem, zdobyłem nowych przyjaciół? Na początku byliśmy tylko jedną drużyną, a teraz mam wrażenie, że tworzymy wspólną paczkę jeszcze z kilkoma” – powiedział mi pewien uczestnik. Trudno się z nim nie zgodzić. Przez tyle lat tak wiele osób się przewinęło przez tę imprezę, wielu ludzi zawarło tu przyjaźnie, które przetrwały najtrudniejsze chwile. Poznały i nadal się poznają przyszłe małżeństwa, wychowujące swoje dzieci w poszanowaniu języka, tradycji i kultury.
„Tu jest zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy!” – mówi tato, który wraz z dziećmi przyjechał na zlot po raz pierwszy. „Nie myślałem, że jest tu tak bezpiecznie i będziemy się tak dobrze bawić”.
Nadchodzi sobotni wieczór. Wszystkie komórki w moim ciele zaczynają chórem wołać „Jesteś zmęczona” i błagają o wypoczynek. „To minie” – odpowiada mi mój wewnętrzny głos. Za chwilę rozpoczną się tradycyjne pytania typu, „czemu zostaliśmy ocenieni tak, a nie inaczej”. W takich chwilach zwykle się zastanawiam, czemu drużyny, mimo ciągłych pytań dotyczących wyników tego czy innego konkursu, nieukrywanego niezadowolenia z powodu oceny sędziów, szczególnie w konkursach artystycznych, nadal tu przyjeżdżają? „Wiesz, to jest tak jak z piłką nożną. Zawsze jesteś niezadowolony z sędziego oraz jego decyzji, jeżeli kibicujesz innej drużynie. Ale w tym jest urok piłki. I częściowy urok zlotu też – bo nigdy do końca nie jesteś pewny, jak i dlaczego zostały ocenione jedne czy inne zawody”.
Dogorywa sobotnie ognisko, już za chwilę rozpocznie się nowy dzień. Większość uczestników już śpi, ale czuwa przynajmniej kilku. Rozpamiętywują, jak było kiedyś: „A pamiętasz, jak było okropnie zimno, i kazano nam miss zlotu po rzece na tratwie przeciągnąć? Nóg nie czułem!”. Planują przyjazdy i strategię na wygraną w konkursach na przyszły zlot: „Trzeba historyka jakiegoś przywozić, bo te pytania trudniejsze są niż na egzaminie państwowym z historii!”.
W niedzielę, tuż przed wręczeniem nagród, koleżanka mnie pyta: „Nie rozumiem, jak ty to robisz. Musisz przez cały czas mówić, zapanować nad tymi wszystkimi osobami. Jak ty sobie dajesz radę?”. Nie mam zielonego pojęcia. Jestem zmęczona i trochę zła (bo coś znowu poszło nie tak), chce mi się spać i powtarzam sobie, że „to już ostatni raz”. Ale po chwili wiem, że i za rok przyjadę. Bo tu, mimo braku dachu nad głową, mimo ciągłego rozwiązywania problemów i odpowiadania na niekończące się pytania, czuję się jak w domu. U siebie.
Przypominam sobie wieczorną rozmowę, gdy pewna dziewczyna pełnym powagi głosem zwierzyła się nam: „Gdy będę planowała swój ślub, będę robiła wszystko, by nie kolidował ze zlotem”. Mogłabym się uśmiechnąć do niej z politowaniem czy ironią, a jednak tego nie robię. Doskonale ją rozumiem. Ja bym zrobiła dokładnie tak samo. Jak i ona, jak i wielu innych zlotowiczów, jestem w zlocie zakochana. Pozostaje mieć nadzieję, że to miłość z wzajemnością.
Katarzyna Kuckiewicz
Na zdjęciach: obowiązkowy instruktaż przed rozpoczęciem zawodów sportowych; wyniki wynikami, ale grunt – to dobry nastrój i zabawa.
Fot. Marian Paluszkiewicz