Refleksje wolontariuszki z Niemenczyna z Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi

„Byłam cząstką wielkiego wydarzenia”

„Już ponad miesiąc upłynął jak wróciłam z Igrzysk w Soczi. Teraz jestem w Danii, gdzie mieszkam od kilku lat, ale myślami często powracam do dni spędzonych w tym najsłynniejszym rosyjskim kurorcie nad Morzem Czarnym. Powroty te przychodzą łatwo, bo wspomnienia nie zdążyły wyparować z mojej pamięci i są na tyle świeże i wyraźne, jakby to było wczoraj…

Przygoda moja zaczęła się półtora roku temu, gdy na oficjalnej stronie „Sochi 2014” wypełniłam formularz. Wypełniłam i… zapomniałam. I raptem, jak grom z jasnego nieba, otrzymuję mail z powiadomieniem, że będę miała rozmowę przez Skype. Po dwóch wirtualnych konwersacjach zostałam zaliczona do grona 25000 wolontariuszy, obsługujących igrzyska!

Poinformowano mnie też, że będę uczestniczyła w ceremoniach (otwarcia i zamknięcia), ale bez żadnych konkretów. Muszę przyznać, że miałam kontrowersyjne uczucia. Po pierwsze, byłyby to moje pierwsze doświadczenia jako wolontariuszki i to od razu na przedsięwzięciu najwyższej rangi! Po drugie, w mediach stale wałkowano temat bezpieczeństwa, warunków i organizacji igrzysk w Rosji. Słowem byłam w rozterce. Wiedziałam, że dla Putina igrzyska są oczkiem w głowie i zrobi wszystko, by wypadły one jak najlepiej, ale nic po za tym. Wszelkie wątpliwości i bojaźnie rozwiały się tuż po wylądowaniu na lotnisku w Soczi.

Ludzie przyjaźnie nastawieni

Świetna organizacja, uśmiechnięci i przyjaźnie nastawieni ludzie. Takie wrażenie odniosłam na początku i zdania nie zmieniłam do końca pobytu. Praca z nami – wolontariuszami – rozpoczęła się na trzy tygodnie przed oficjalnym otwarciem największych, najważniejszych i najbardziej prestiżowych zawodów sportowych na świecie. Pogoda była wyśmienita: słońce, niebieskie bezchmurne niebo, palmy i góry. Przekonałam się naocznie, że nie bez powodu Soczi jest określane jako „Perła Morza Czarnego”.

Spodziewałam się, że rozlokują nas w pokojach po 4-6 osób, ale rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania – otrzymałam osobny pokój z łazienką i widokiem na morze. Super! Na drugi dzień po przyjeździe wraz z 40-osobową grupą udałam się do narciarsko-biathlonowego kompleksu „Łaura”, w którym mieliśmy spotkanie z prezydentem Rosji. Na ogół staram się być osobą apolityczną, dlatego nie chciałabym wnikać w szczegóły. Byłam, zaliczyłam i tyle.

„Babuszka” z Kanady

Praca moja polegała na próbach. A naszym zadaniem było asystowanie olimpijczykom podczas parady państw w czasie ceremonii otwarcia i zamknięcia. Tworzyliśmy tzw. drogę sportowcom do ich miejsc na stadionie. Było nas w sumie ok. 250 osób. Większość stanowili wolontariusze z Rosji, ale byli też przedstawiciele Kanady, USA, Polski, Ukrainy, Niemiec, Kazachstanu, Australii, Estonii, Litwy.

Rosjanie, to przede wszystkim studenci, a my – z zagranicy – byliśmy nieco starsi. Mieliśmy nawet 70 letnią „babuszkę” z Kanady! Zespół, który odpowiadał za paradę sportowców również był międzynarodowy. Szefem była Australijka, choreografowie z Meksyku, Wielkiej Brytanii... W ogóle podczas uroczystych ceremonii pracowała międzynarodowa ekipa. Przyjemną niespodzianką okazało się to, że musieliśmy wcielić się w role aktorów. Odpowiedzialność była duża, bo tworzyliśmy flagę rosyjską w czasie hymnu, a jedną z czerwonych świecących kropek na niej byłam właśnie ja.

Wzruszająca i ekscytująca ceremonia

Ceremonia otwarcia 22. Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi była niezwykle wzruszająca i ekscytująca. Do hotelu wróciliśmy bardzo późno, ale przez kolejne dwa tygodnie nie było nawet czasu pomyśleć o zmęczeniu. Czas mijał niezauważalnie. Kiedy nie było prób, jeździliśmy do Parku Olimpijskiego, czy na obiekty sportowe w góry, żeby tam być, widzieć i czuć. Atmosfera igrzysk to coś niesamowitego, co trudno opisać, opowiedzieć, przekazać. I nie chodzi tylko o zmagania sportowe i towarzyszące im emocje. Świadomość bycia w centrum czegoś tak wielkiego, czegoś tak imponującego, na co zwrócone są oczy całego globu i poczucie tego, że jest się cząstką światowej rangi wydarzenia, które na zawsze zostanie wpisane do historii, dodawała nam sił, mocy i pokrzepiała na duchu.

Wulkany emocji

Zdarzało się, że mogliśmy pójść na zawody na niewykupione miejsca. Miałam łzy w oczach, kiedy rosyjska para wygrała złoto w łyżwiarstwie figurowym. Stwierdziłam też, że curling to bardzo porywający sport, a kibicowanie wraz z Kanadyjczykami podczas finałowego spotkania w hokeju na lodzie ich rodaków z Szwedami – to wulkany emocji i adrenaliny, które nas dosłownie zachłysnęły.

Do otwarcia Igrzysk oprócz pracy jeździliśmy do Soczi (mieszkaliśmy w odległości 20 km) i w góry. W Rosji byłam po raz pierwszy. Pomocna okazała się znajomość języka rosyjskiego i niezłe rozeznanie panujących tam realiów.

Kiedy pogoda dopisywała urządzaliśmy minipikniki na balkonie, a wieczorami organizowaliśmy spontaniczne „posidiełki” w hotelowym korytarzu. Jedliśmy pyszne owoce z Abchazji, jeździliśmy na khinkali (pierogi) i chaczapuri (serowy chleb). Słowem, integrowaliśmy się.

Uniwersalne vademecum

Zaprzyjaźniłam się z Ksenją, która z rodziną od 15 lat mieszka w Kanadzie. Od pierwszego dnia znalazłyśmy wspólny język, a później wszyscy się dziwili, że spotkałyśmy się dopiero w Soczi. Zawsze twierdziłam, że najbardziej fascynują mnie ludzie. I jestem niezmiernie wdzięczna losowi, że przez tak krótki okres czasu mogłam poznać tyle otwartych, przyjaznych i inspirujących osobowości. Przypadkowo spotkany starszy pan opowiadał, że Soczi, to jego 13. olimpiada, a w ogóle zna 12 języków.

Wydaje mi się, że z pobytu w Soczi zaczerpnęłam wiele. Przekonałam się, że bycie sobą, uprzejmość i pozytywne nastawienie – to uniwersalne vademecum na każdy dzień.

Reprezentowałam Litwę

Igrzyska – to fantastyczny festiwal sportowców, ich wysiłku i siły ducha. I nie jest ważne skąd byłeś i ile zawodników reprezentowało twój kraj. Szczyciłam się tym, że ja, Polka, wychowanka Gimnazjum im. Konstantego Parczewskiego w Niemenczynie, jako obywatelka Litwy reprezentowałam ten niewielki, acz uroczy kraj i mam cichą nadzieję, że robiłam to godnie i sprawdziłam się jako wolontariuszka.

Banalnie, ale wszystko, co dobre musi się skończyć. Wyjeżdżałam rano następnego dnia, tuż po ceremonii zamknięcia i po prawie bezsennej nocy. Jeszcze chcieliśmy spędzić trochę czasu razem, nagadać się, pożegnać i nastawić na codzienność.

Wróciłam... Pozostały cudowne wspomnienia, ale nie tylko, gdyż teraz w mojej codzienności jest o wiele więcej kontaktów na Facebook’u, kilka folderów ze zdjęciami w komputerze, kolorowy komplet stroju i… ludzie, z którymi wiem na pewno, że się jeszcze spotkam, nawet jeśli mieszkają w dalekiej Kanadzie…”

Kornelia Wołkowa

Na zdjęciu: na tle zapalonego znicza olimpijskiego.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz