Ku pamięci pomordowanych w Koniuchach

29 stycznia 1944 roku sowieccy partyzanci dokonali bestialskiego mordu na mieszkańcach wsi Koniuchy. W ciągu jednej nocy życie straciło 36 osób a 14 zostało ciężko rannych. Uroczystość upamiętnienia niewinnych ofiar wojny odbyła się w Koniuchach 2 lutego br.

Na przeciągu długich dziesięcioleci temat masakry w Koniuchach był zakazany. Historycy radzieccy przedstawiali bowiem czerwonych partyzantów jedynie w roli szlachetnych bohaterów, walczących z okupantem niemieckim, broniących ludność cywilną od hitlerowskiej machiny represyjnej. Świadkowie zbrodni, którym udało się przeżyć, w obawie o życie własne i swoich rodzin musieli zapomnieć o strasznych wydarzeniach z lat wojennych. Dla mieszkańców położonej na skraju Puszczy Rudnickiej wsi sowiecka partyzantka okazała się najstraszniejszym wrogiem, nie znającym litości nawet nad dziećmi, kobietami i starcami. W czasie wojny wieś była często nawiedzana przez partyzantów, domagających się odzieży i żywności. Urodzaju z piaszczystych gleb wieśniakom ledwo wystarczało na własne potrzeby. Toteż ciągłe najścia nieproszonych gości, często z bronią w ręku, zmusiły mieszkańców do podjęcia kroków w celu obrony swego mienia i bezpieczeństwa.

Tak jak i w wielu innych wsiach, w latach wojny, we wsi powstał oddział samoobrony. Uzbrojeni wieśniacy kilkakrotnie stanowczo odmówili składania prowiantu partyzantom radzieckim. Nie czując się obywatelami ZSRR, nie traktowali ich bowiem jako swoich obrońców. Dla partyzantów każdy oddział samoobrony wiejskiej, w których powstawaniu byli zainteresowani też Niemcy, był takim samym wrogiem jak garnizon niemiecki, tyle że łatwiejszy do pokonania. Posiadająca oddział samoobrony wieś była piętnowana mianem zdrajców i kolaborantów. Zgodnie z prawem wojny, zdrajcom i kolaborantom należała się kara, dlatego 29 stycznia 1944 roku oddział partyzancki „Śmierć faszystom” pod dowództwem Jacoba Prennera ruszył w stronę Koniuch. Śpiąca wieś została okrążona z trzech stron. Z czwartej strony była rzeka, przez którą jedyny most był w ręku partyzantki.

– Mąż obudził mnie gwałtownym szarpnięciem za ramię i krzyknął, że musimy uciekać. Przez okno biło światło, słychać było hałas. Nie rozumiejąc, co się dzieje, chwyciłam trzyletnią córeczkę i w nocnej koszuli wyskoczyłam z domu. Widziałam, jak płonęły sąsiedzkie zagrody, ryczało bydło, od kul padali moi znajomi... – tak zapamiętała tę straszną noc mieszkanka Koniuch Stanisława Woronis z domu Bandalewiczówna.

Według sprawozdania litewskiej policji, owego ranka w Koniuchach zginęło 36 osób a 14 zostało ciężko rannych. Mieszkańcy, którzy przeżyli masakrę, ułożyli listę zamordowanych, złożoną z 38 nazwisk. Nikt nie może być pewny, czy jest ona pełna. Władza radziecka ze zrozumianych powodów ukrywała sprawę mordu w Koniuchach. Zupełnie inaczej potraktowali zbrodnię jej sprawcy, którzy po zakończeniu II wojny światowej osiedlili się na stałe w USA i Izraelu. W licznych publikacjach uczestnicy napaści mówią o liczbie 300 zabitych, szczegółowo opisując swój „bohaterski czyn”. Chaim Lazar w wydanej w roku 1985 w Nowym Jorku książce „Destruction and Resistance” pisał: „Sztab brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby udzielić nauczki innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Wśród nich było około 50 Żydów, którymi dowodził Jacob (Jakub) Prenner. O północy dotarli w okolice wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i trzoda miały być wybite. Sygnał dano tuż przed wschodem słońca. W ciągu kilku minut okrążono wieś z trzech stron. Z czwartej strony była rzeka, a jedyny most znajdował się w rękach partyzantów. Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. Z wielu domów słychać było huk eksplozji. Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt”.

Mord w Koniuchach jest także opisany w książce Richa Cohena „The Avengers” („Mściciele”), wydanej w Nowym Jorku w 2000 r.: „Koniuchy były wioską o zakurzonych drogach i zapadłych w ziemię, niepomalowanych domach. Partyzanci – Rosjanie, Litwini i Żydzi – zaatakowali Koniuchy od strony pól, a słońce świeciło im w plecy. Odezwał się ogień z wież strażniczych. Partyzanci odpowiedzieli ogniem. Chłopi uciekli do swych domów. Partyzanci obrzucili dachy granatami, a domy zajęły się płomieniem. Chłopi wybiegali drzwiami i uciekali drogą. Partyzanci ich gonili, strzelając do mężczyzn, kobiet i dzieci. Większość chłopów biegło w stronę niemieckiego garnizonu, a więc przez znajdujący się na skraju osiedla cmentarz. Dowódca partyzantów przewidział to i dlatego nakazał kilku swoim ludziom schować się przy grobach. Gdy ci partyzanci otworzyli ogień, chłopi zawrócili i wpadli w ręce żołnierzy, ścigających ich z przeciwnej strony. Setki chłopów zginęło trafiwszy w ogień krzyżowy”.

Potwierdzenie mordu w Koniuchach można znaleźć także w dzienniku partyzantów żydowskich pt. „Operations Diary of a Jewish Partisan Unit in Rudniki Forest”. Podano tam, że napad miał miejsce w styczniu 1944 r. i wzięli w nim udział partyzanci z oddziałów Jacoba Prennera („Śmierć faszystom”) i Shmuela Kaplinskyego („Ku zwycięstwu”) tzw. Litewskiej Brygady.

Według relacji policji litewskiej mówi się, że „z 40 gospodarstw spaliło się 39 zabudowań i łaźnia, 50 krów, 16 koni, 50 świń, 100 owiec, 400 kur i inny majątek”. Zamordowanych koniuszan pochowano na wiejskim cmentarzyku pod krzyżem, ustawionym przez młodzież jeszcze przed wojną dla upamiętnienia swoich katolickich korzeni. Jakby w przeczuciu wielkiego nieszczęścia.

Przez prawie pół wieku ci, którzy stracili rodziny, znajomych, musieli cierpieć i pamiętać w milczeniu. Do Koniuch nie przyjeżdżały wycieczki, jak do nieodległych Pirciupi, wsi spalonej przez faszystów, na ich przykładzie nie uczono młodego pokolenia historii. Nielicznymi świadkami tragicznych wydarzeń pozostały jedynie stary las, cztery ocalałe domy i stary spróchniały krzyż na cmentarzu. Nowy krzyż z wypisanymi na nim nazwiskami wszystkich ofiar pojawił się w Koniuchach na początku już naszego wieku, w 60. rocznicę tego strasznego wydarzenia.

– Stoimy przed krzyżem, który został wzniesiony dla uczczenia ofiar największej na naszych terenach zbrodni na osobach cywilnych podczas II wojny światowej. Partyzantka sowiecka otoczyła wieś, wymordowując ludzi niewinnych tylko za to, że bronili swoich zagród i swoich rodzin. W ciągu długich 60 lat panowała zmowa milczenia o Koniuchach. Tylko ten las, stary cmentarz i pamięć ludzka mówiły o tym, co się stało tu w styczniu 1944 roku. Niczym ładunek wybuchowy było przerwanie milczenia w 60. rocznicę zbrodni, kiedy to z inicjatywy Solecznickiego Oddziału Rejonowego ZPL i samorządu rejonu solecznickiego, a także przy wsparciu finansowym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Koniuchach odsłonięto pomnik pomordowanym. Wówczas podjęto śledztwo w tej sprawie, zaczęto o tym pisać w prasie. Dzisiaj, w 70. rocznicę zbrodni chcemy wiedzieć całą prawdę o Koniuchach, prawdę, która musi nas budować i stanie się częścią naszej narodowej świadomości. Pamięć jest naszym obowiązkiem i zbiorowym wyrazem hołdu dla tych, co niewinnie zginęli. Cześć Ich pamięci i niech spoczywają w pokoju! – powiedział podczas uroczystości w Koniuchach mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz.

Andrzej Kołosowski

Na zdjęciach: mieszkańcy, którzy przeżyli masakrę, ułożyli listę pomordowanych, ale nie wiadomo, czy jest ona pełna; obowiązkiem młodzieży jest zachowanie pamięci o zbrodni w Koniuchach.
Fot.
Irena Kołosowska

<<<Wstecz