Wileńska premiera „Syberiady polskiej”

Historia o zwycięstwie zwykłego człowieka

Wileńska premiera filmu „Syberiada polska” w reżyserii Janusza Zaorskiego zgromadziła pełną salę kinową. Sam twórca oraz producent Mirosław Słowiński przybyli do miasta nad Wilią, by spotkać się z publicznością. Wilno jest trzecim miastem, po Krasnojarsku i Kijowie, gdzie odbyła się projekcja. To film, który powstał na motywach powieści Zbigniewa Domino, opowiadającej o dramatycznej historii Polaków deportowanych w latach 40. na Syberię.

Bliski temat sybiraków

„Temat, który mnie interesuje najbardziej, to człowiek przeciętny wobec wydarzenia nieprzeciętnego. Człowiek normalny wobec sytuacji nienormalnej. To główny konflikt, który staram się przenosić na ekran prawie w każdym filmie” – powiedział Janusz Zaorski podczas spotkania z wileńskim widzem w ramach 13. Tygodnia Filmu Polskiego. Zaznaczył, że w tworzeniu filmu bardzo mu pomogło osobiste spojrzenie ma temat sybiraków. Chociaż babcia reżysera, urodzona na obecnej Ukrainie koło Stanisławowa, 17 września 1939 r. zdążyła wrócić na tereny obecnej Polski, w taki sposób unikając wywózki na Syberię, los zesłańców, niestety, spotkał jego wujów, dalszych krewnych, z których większość nie wróciła już nigdy do ojczyzny. „Babcia często opowiadała mi o losie mojej rodziny, wywózce na Sybir. To było w czasach Polski Ludowej, kiedy istniał ZSRR, więc myśl o tym, by zrobić film o tej tematyce, była absolutnie niemożliwa.(...) Ale podświadomie, czy świadomie, do takiego filmu się przygotowywałem” – przyznał twórca „Syberiady polskiej”. Podczas spotkań z widzami na całym świecie poznał wielu sybiraków, ich rodziny i dzieci. Zesłańcy, których los rzucił do Australii, Kanady, RPA opowiadali mu swoje historie życia, dawali spisane wspomnienia, memuary. „Kiedy producent Mirosław Słowiński zaproponował mi scenariusz na motywach książki Zbigniewa Domina „Syberiada polska”, nie musiałem przeprowadzać dokumentacji, bo głęboko w tym temacie tkwiłem” – mówił reżyser.

„Ja was, Polaków, nienawiżu”

Wspominając o spotkaniu z widzami w Krasnojarsku, reżyser powiedział, że dla obecnie mieszkających tam Polaków film był szokiem, gdyż przez prawie pół wieku nie słyszeli polskiej mowy. „Najbardziej wzruszający był dla mnie moment, kiedy po projekcji wstał mocno starszy człowiek i krzyknął: „Jeszcze Polska nie zginęła!” – opowiadał Zaorski. Ale nie było tak do końca optymistycznie, gdyż, jak dodał reżyser, wstał również były oficer NKWD i powiedział, że to nieprawda, „wcale tacy nie byliśmy”. „Do odtwórcy roli komendanta Iwana Sawina, ukraińskiego aktora Andreja Zhurby, rzekł: „Cały czas Pan kłamał, ale jedno zdanie powiedział Pan prawdziwe: Ja was, Polaków, nienawiżu” – mówił twórca „Matki Królów”. Podkreślił, że film został odebrany przez ludzi bardzo emocjonalnie. Pewna starsza kobieta była tak wzruszona, że przez dziesięć minut mówiła reżyserowi pacierz. Jedyne, co umiała po polsku. Jak zaznaczył twórca filmu, takie momenty i taka reakcja ludzi są dla reżysera ważniejsze niż międzynarodowe nagrody.

W październiku produkcję obejrzą mieszkańcy Los Angeles i Seatl. W listopadzie zaś film zostanie pokazany w Parlamencie Europejskim w Brukseli, na prośbę posłanki z Łotwy.

Takiego filmu jeszcze nie było

„To kolejna moja produkcja, ale na pewno najtrudniejsza, jaką przyszło mi realizować” – wyznał producent filmu Mirosław Słowiński. Lektura „Syberiady polskiej” Domina była impulsem do realizacji filmu na jej podstawie. To trudna historia, ukazująca, jak ludzie muszą zdać najtrudniejszy test, jakim jest głód i wojna. Wyrwani w środku nocy, wrzuceni w głęboką tajgę, wrogi człowiekowi system i groźną przyrodę. „Wspólnie ze scenarzystami, reżyserem przyjęliśmy zasadnicze założenie, że chcemy zrobić film o zwycięstwie zwykłego człowieka, który przetrwał, wygrał walkę ze sobą, swoimi słabościami” – stwierdził Słowiński. Innym powodem do realizacji filmu o sybirakach był fakt, że w polskiej kinematografii takiej produkcji dotąd nie było. Pan Mirosław przyznał się, że nie musiał się zastanawiać, do którego reżysera się zwrócić. „Tego filmu nie mógł robić debiutant. Nie mógł robić twórca bez doświadczenia, bez pozycji artystycznej. Znałem wszystkie filmy Janusza, również te, które mierzą się z najtrudniejszą naszą historią. Ten film mógł zrobić tylko on” – zaznaczył producent.

Filmowanie na Syberii

„Ludzie mnie się pytają, dlaczego tak późno doszło do realizacji tego filmu? Otóż, na początku przemian w Polsce, kiedy nastał nowy ustrój, film zaczęto traktować jako środek zarobku. Nie było pieniędzy na filmy artystyczne. Minęło prawie 20 lat, żeby dopiero ten film mógł powstać” – zaznaczył reżyser. Filmowcy podkreślili, że produkcja filmów historycznych jest trudna z wielu względów. W Polsce instytucje zobligowane do pomocy, mogą dać tylko 49 proc. budżetu filmu, pozostałe 51 proc. trzeba uzyskać. Stąd filmy historyczne są drogie, gdyż trudno z nich uzyskać product placement. „Chyba tylko walonki moglibyśmy reklamować” – żartował twórca. Dlatego wiele zawdzięcza producentowi, który musiał zgromadzić pieniądze na realizację filmu.

„Szczególną trudnością i wyzwaniem była nasza ambicja, by część plenerową zrealizować na Syberii. Mało osób zdaje sobie z tego sprawę, że właściwie film fabularny na Syberii filmował tylko Nikita Michałkow. Z kręgu kina europejskiego byliśmy jedyną ekipą, której udało się zrealizować zdjęcia filmu fabularnego na Syberii” – oznajmił Słowiński. Zaznaczył, że bez zgody i pomocy gubernatora Krasnojarska nie byłoby szans na realizację zdjęć plenerowych bądź premierę w tym mieście. Krasnojarsk jeszcze do połowy lat 80. ub. stulecia był miastem zamkniętym.

Obóz pod Warszawą

Sceny plenerowe „Syberiady polskiej” były filmowane w samym Krasnojarsku, na zamarzniętym Birusinskim Zaliwie nad Jenisiejem, we wsi Barabanow. Sceny plenerowe filmowano w nad Jenisiejem nieprzypadkowo. To tutaj, do Kraju Krasjonarskiego, wraz z rodzicami został zesłany 14-letni autor „Syberiady polskiej”.

Filmowy zaś obóz przesiedleńców „Kalucze” zbudowano w skali 1:1 w okolicach Celestynowa pod Warszawą. „Spytałem Zbigniewa Domina, jak to wszystko ma wyglądać? Powiedział, że jeśli możesz sobie wyobrazić największą nędzę, w jaką wpada człowiek, to spróbujcie to pokazać” – opowiadał Słowiński. Autora książki zaproszono do zbudowanego starą techniką cieślową obozu, by obejrzał, zweryfikował. „Powiedział: „Tak, tak było”. Widać było na jego twarzy całą tę historię, te przeżycia, które nagle do niego wróciły” – mówił producent. Oczywiście, nie dało się wszystko odtworzyć dosłownie, jak było. W 25-metrowym baraku zamiast dwóch okien, zrobiono cztery, postawiono trzy piece, a nie jeden, gdyż operator musiał mieć więcej światła.

Słowiński spotykał się czasem z opinią w Polsce, że „Syberiada polska” jest filmem zbyt łagodnym. „Ale trzeba zrozumieć, że myśmy nie pokazywali kaźni, karnych obozów, łagrów. Pokazywaliśmy zwykłych ludzi zagonionych batami do niewolniczej pracy, którzy musieli tam przeżyć 6 lat” – mówił producent.

Warto było

Zaorski cieszył się, że na wileński pokaz filmu przybyło wiele młodzieży. „Dla młodych osób to opowieść o dojrzewaniu, jak chłopak zmienia się w mężczyznę w ekstremalnych warunkach. Chyba warto było taki film zrobić, ponieważ teraz żyjemy w wolnej Litwie, wolnej Polsce, ale właśnie dzięki naszym ojcom, dziadom i pradziadom” – powiedział twórca. Zapytany, czy nie zamierza kiedyś stworzyć film o losach Polaków Wileńszczyzny, np. na podstawie książki Danuty Marcinkowskiej, Ewy Marcinkowskiej – Schmidt, Klaudyny Schmid pt. „Lawendowy pył”, reżyser odpowiedział, że tę książkę obowiązkowo przeczyta.

Iwona Klimaszewska

<<<Wstecz