„Spotkania z Księdzem były potrzebą mojego życia”

Wspomnieniami o ks. prałacie Józefie Obrembskim dzieli się Waldemar Tomaszewski

Przed dwoma laty odszedł do wieczności Ksiądz Prałat Józef Obrembski – jedna z najwybitniejszych postaci w powojennej historii Wileńszczyzny. W ciągu ostatnich kilkunastu lat jego życia miałem szczęście często przy nim przebywać. Stał się on dla mnie niekwestionowanym autorytetem na drodze życiowej, a wspomnienia o tym wielkim Kapłanie i Człowieku na zawsze pozostaną w mej pamięci.

O księdzu Obrembskim dowiedziałem się jeszcze we wczesnym dzieciństwie od babci, mieszkającej w sąsiadującej z Mejszagołą korwieńskiej parafii. To nazwisko było wymieniane w domu rodzinnym, kiedy mówiono, że w Mejszagole jest taki wspaniały kapłan. Natomiast później sam ksiądz prałat opowiedział mi pewien szczegół, dotyczący początków powołania kapłańskiego mego ciotecznego brata Henryka Bernatowicza z Korwia, obecnie księdza. Pisząc w klasie 10 wypracowanie na temat planów życiowych, brat zdradził, że pragnie zostać księdzem. W tamtych czasach, a były to lata 70., tak szczere wyznanie było dla szkoły niemałym zmartwieniem. Ksiądz Józef, który wiedział o wszystkim, co się działo w parafii, wziął wtedy go w opiekę, a po powrocie Henryka z wojska napisał list do kowieńskiego seminarium prosząc o przyjęcie go na naukę, ponieważ brat wtedy miał problem z językiem litewskim.

Osobiście poznałem księdza prałata w 1994 roku, podczas wizyty na Litwie prezydenta Lecha Wałęsy. Kilka lat później, kiedy już zostałem radnym i pracowałem w samorządzie rejonowym, zacząłem spotykać się z nim osobiście. Od 2000 r., kiedy zostałem wybrany do Sejmu i miałem samochód, te spotkania stały się regularne. Już od pierwszych spotkań, w osobie księdza przyciągało i urzekało mnie wszystko: jego prostota i otwartość w obcowaniu, a jednocześnie ogrom wiedzy, intelekt, fenomenalna pamięć i niezwykła intuicja oraz umiejętność prowadzenia dyskusji na wszystkie tematy. W tych toczących się swobodnie rozmowach, mimo znacznej różnicy wiekowej, od początku odczuwałem zbieżność naszych poglądów na wiele tematów, rozumiejąc się w pół słowa.

Dla mnie potrzeba obcowania z księdzem była oczywista, aczkolwiek zrozumiałem, że takiego kontaktu brakuje też jemu. Przyzwyczajonemu do przebywania wśród ludzi, a w ostatnim czasie ograniczonemu przestrzenią pałacyku, księdzu Józefowi takich spotkań i rozmów było wciąż za mało. Nie było czemu się dziwić: gdyż osoby z jego pokolenia odchodziły, wokół powstawała zatem pewna pustka. Chociaż ksiądz prałat znał tylu ludzi, nie wystarczały mu jedynie krótkie odwiedziny, gdyż lubił rozmawiać i dyskutować na wiele tematów.

Nasze spotkania zawsze zaczynał od pytania: „Co słychać? Proszę opowiadać”. Jeżeli wzmiankowałem o jakiejś imprezie, dopytywał się, czy przemawiałem. Podkreślał przy tym mocno, że przy każdej takiej okazji koniecznie należy przemawiać do ludzi, by podsumować wydarzenie, wyszczególnić jego sedno, by cel stał się zrozumiały dla wszystkich. Oprócz spraw Kościoła i wiary ciekawiły go rozmaite zagadnienia społeczne, polityczne, często też sam sugerował tematy: o tym, co usłyszał, o czym było w tym czasie głośno w świecie, w Polsce, na Wileńszczyźnie. Co nadzwyczajne, podczas tych rozmów nie odczuwało się upływającego czasu. Zauważyłem to nie tylko ja, lecz i mój młodszy syn, którego zabierałem kilka razy ze sobą. Zawsze ruchliwy i niecierpliwy przy dorosłych, po rozmowie z księdzem nie wierzył, że trwała ona godzinę. Nie da się także zapomnieć, że ksiądz zawsze się troszczył, by żaden jego gość nie odszedł bez poczęstunku, kolacji, lub chociaż herbatki.

Szczególnie wyjątkowe były nasze spotkania podczas szykowania i trwania obchodów jubileuszowych: rocznic urodzin, kapłaństwa. To był osobny temat: kogo z księży, biskupów, przyjaciół, znajomych należy zaprosić; zawsze przy tym, póki mógł, chciał te zaproszenia napisać własną ręką. Rozumiejąc jak ważne są dla księdza nasze spotkania, starałem się tak ułożyć harmonogram swych zajęć, by chociaż raz na tydzień go odwiedzać. W razie mojej nieobecności lub nieprzewidzianej przerwy, zawsze uprzedzałem o tym telefonicznie, inaczej – ksiądz zaczynał się niepokoić. W ciągu tych kilkunastu lat miałem około 500 takich spotkań. Były one po prostu naturalną potrzebą mojego życia.

Dziś, patrząc z perspektywy czasu, jeszcze lepiej rozumiem, jak wiele mi one dały, na ile kontakt z księdzem prałatem wzmocnił moją wiarę. Przypominam też wielokroć mądre rady i podpowiedzi księdza, które wtedy wydawały mi się czasem sprzeczne z moim stylem pracy. Ksiądz, na przykład, zawsze mówił: trzeba odpoczywać, robić przerwy w pracy, korzystać z każdej nadarzającej się sytuacji. Wartość tej rady pojąłem nie od razu, gdyż tempo mojej pracy było i nadal pozostaje wielkie. Później zrozumiałem, że należy ją stosować, zwłaszcza w stosunku do współpracowników.

Niejednokrotnie też podziwiałem błyskotliwość umysłu księdza i bystrość ocen. Progi jego „pałacyku” odwiedzały liczne grupy gości i pielgrzymów, wśród nich trafiali się różni ludzie, co zdarzało się dostrzec nawet przy robieniu zdjęć. W takich sytuacjach wyręczały gospodarza jego dyplomacja i poczucie humoru. Przypominam sobie wizytę dostojników Kościołów polskiego i litewskiego: kardynała A. J. Bačkisa i ówczesnego prymasa Polski abpa H. Muszyńskiego. Kończący kadencję prymas rozumiał, że ksiądz prałat już nie podróżuje, więc zadał grzecznościowe pytanie: „A kiedy do mnie przyjedziesz?” Ks. prałat natychmiast zaskoczył wszystkich odpowiedzią, że chętnie by to zrobił, ale potrzebuje papieru – miał tu na myśli oficjalne zaproszenie.

Księdzu prałatowi bardzo zależało na tym, by w sprawach społecznych, a w szczególności parafialnych, udział miał każdy, na miarę swych możliwości. Niejednokrotnie przytaczał przykłady z przedwojennej działalności, jeszcze w Turgielach. Zawsze przy tym zaznaczał, że to, co dostaje się za darmo, nie jest cenione. Ostrzegał, że daleko nie każdą oferowaną pomoc należy przyjąć, dlatego pytał: „Czy czasem proponując nam jakąś pomoc nie chcą nas kupić?” Bardzo leżała mu na sercu sprawa zachowania pamięci o kapłanach, którzy przez pewien okres mieszkali pod dachem „pałacyku”. Pragnąc, by to ważne miejsce zostało zachowane jako Izba Pamięci Kapłanów, ubolewał nad potencjalnymi przeszkodami, jakie mogłyby przy tym zaistnieć.

Powinniśmy dbać, by to ogromne bogactwo, które nam zostawił, jak najlepiej służyło utrwalaniu pamięci o nim i innych wybitnych postaciach Kościoła. By do domku, w którym ksiądz prałat przyjmował wszystkich, nadal przychodziły wycieczki, by ta tradycja odwiedzin nie zanikła i rozwijała się wśród młodzieży. W tych dniach właśnie wypełniliśmy pierwszą część testamentu księdza prałata Józefa Obrembskiego, obecnie stajemy przez zobowiązaniem, by wiernie trwać w nauce, którą on głosił całym swoim życiem.

Teraz, odkąd już księdza nie ma wśród nas, bardzo mi go brakuje: brak tego coniedzielnego obcowania, jego mądrych pouczeń, szczerego zainteresowania wszystkimi sprawami. W podświadomości nadal wyczuwam duchową łączność, kiedy w myślach i modlitwie, jak dawniej, zwracam się do śp. księdza o radę.

Zanotowała Czesława Paczkowska

Na zdjęciu: podczas jednego z „przyjęć w pałacyku”.

<<<Wstecz