Wspomnienia niczym powroty do stron ojczystych

Koleje losów Szałkowskich

Było to przed ponad dwudziestu laty. Co roku w ekipie, która wyrusza na Warmię i Mazury na tradycyjne Kaziuki jest rodzina mistrzów z Wilna – Leokadia i Leon Szałkowscy. Palmiarka, mistrzostwo wicia palm odziedziczyła po swojej mamie Jadwidze Kunickiej, słynnej palmiarce z Krawczun, on – fotografik i tzw. złota rączka.

Od ponad dwudziestu lat w pierwszych rzędach koncertu galowego w Lidzbarku Warmińskim są również Szałkowscy – Joanna i Andrzej, mieszkańcy miasta nad Łyną. Obok nich jest też mama Joanny – Teresa Mackiewicz oraz ojciec Andrzeja – Józef Szałkowski. W dawnych latach wiernym widzem i hojnym sponsorem był młodszy brat Teresy Andrzej Bogdanowicz. Tyle serdeczności doznaliśmy od tego biznesmena, urodzonego w Lidzbarku, ale bezgranicznie kochającego Wileńszczyznę – ojczyznę swoich rodziców!

Przypadek chciał, że lidzbarscy Szałkowscy dowiedzieli się, iż w ekipie wileńskiej też są Szałkowscy. Zapoznali się. Trudno im było znaleźć korzenie rodzinne, ale jak się okazało, Leon i Andrzej mają wiele takich samych upodobań, a więc szczerze się zaprzyjaźnili.

Wymuszony wyjazd

Historia rodziców Joasi i Andrzeja, którzy przybyli z Wileńszczyzny – to karta historii naszej zbolałej Ziemi Wileńskiej.

Na Warmię, najpierw do Giżycka, rodzice przywieźli Teresę, gdy miała 2 latka, ale kiedy dorosła, jeździła na Litwę dość często. W Podbrzeziu została większość rodziny Edwarda Bogdanowicza, a on sam był pewny, że wkrótce tam wróci, że to tylko tymczasowy wymuszony wyjazd.

W Lidzbarku rodzina Bogdanowicza zakotwiczyła się na stałe. Tutaj mieszka jego córka – Teresa Mackiewicz, syn Andrzej Bogdanowicz, wnuczka Joanna, prawnukowie. Tworzą tutaj swój mały świat, pełen serdeczności, gościnności, hojności i dobroci zaszczepiony przez rodziców, którzy nigdy nie zapomnieli Wileńszczyzny.

Szałkowscy w wędrówce powojennej zmuszeni byli zostawić swoje ukochane Rudziszki. Mama Andrzeja – to rdzenna poznanianka. Dla Teresy Mackiewicz kaziuki-wilniuki są wzruszającym świętem, tak jak i dla jej mamy – Konstancji.

Konstancja była piękną kobietą. Pochodząca z chłopskiej i dość biednej rodziny, za mąż wyszła za chłopaka z bogatego domu. W Podbrzeziu rodzina Bogdanowiczów miała niemało ziemi, piękny dom, chlew pełen trzody, pasiekę, konie. Młoda para po pewnym czasie poszła na swoje i zaczęło się życie skromne i pracowite. Mąż był dobrym krawcem, specjalizujący się w szyciu kożuchów.

Ważne mieć rodzeństwo

Nastąpił okres wojny. Nikt nie wiedział, co spotka ich tej lub innej nocy. Czy to byli partyzanci, czy też po prostu bandyci, ale jak od jednych, tak od drugich niczego dobrego nie można było oczekiwać. Pewnego razu na podwórzu Bogdanowiczów zjawili się jacyś ludzie, zaczęli plądrować po spichrzach. Ktoś z dzieci pobiegł do sąsiada, który miał broń. Ten wystrzelił w powietrze. Przybysze wystraszyli się i uciekli.

Jeszcze gorszy los spotkał braci pani Konstancji – Władka i Czesława Aleksandrowiczów. Dorobili się solidnego gospodarstwa i z przyjściem Sowietów zostali zaliczeni do kułaków. Wywózka groziła w każdej chwili. Nieraz musieli uciekać i ukrywać się. Pewnego razu schowali się w bagnie. Oddychali przez trzcinę.

Gdy Konstancja miała 12 lat, zmarł ojciec, osierocając pięcioro dzieci. Na szczęście wujek Władysław całą piątką się zaopiekował.

Los chciał, że później Teresa została również wdową z trojgiem dzieci. W Lidzbarku Warmińskim wyszła za mąż za oficera rezerwy Franciszka Mackiewicza, pochodzącego z podwileńskich Nowosad. Podczas ćwiczeń w Orzyszu zginął śmiercią tragiczną. Teresa miała wtedy 29 lat. „W tym ciężkim okresie życia zrozumiałam, jak ważne jest mieć rodzeństwo. To właśnie Andrzej, młodszy o 11 lat brat, pomógł dzieci postawić na nogi. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. A miłość do święta kaziukowego zaszczepiła nam mama”.

Pójście na Kaziuka do świetlicy w Lidzbarku było niejako rytuałem rodzinnym – pani Konstancja szła do fryzjera, szyła nową suknię i zabierała ze sobą Teresę i Andrzeja, bo młodzi muszą przecież wiedzieć, czym żyła Wileńszczyzna przez tyle stuleci i dlaczego tak ją tam ciągnie.

Dobroć cioci Heleny

Sierocej doli zaznała również rodzina Szałkowskich z Rudziszek. Ojciec Heleny Nowak – Józef Szałkowski – wiedział, co to znaczy zostać bez matki, gdyż zmarła ona na tyfus, gdy miał dwa latka, a po roku zmarł też ojciec. Przekonał się też, co to znaczy dobroć rodziny, zwłaszcza ze strony ukochanej cioci – Heleny Szałkowskiej. „Ciocia wychowała nie tylko mego ojca, ale też rodzeństwo – wujka Kazimierza i ciocię Annę. Tato piłował drzewo ludziom i często przez cały tydzień nie było go w domu, więc dziećmi ona się opiekowała”.

Z lat dziecinnych przypomina, że ich dom w Rudziszkach znajdował się przy gościńcu, a obok była kaczka wodna. Mama miała zaledwie 17 lat, jak wyszła za mąż i młodzi zamieszkali u ojca siostry Heleny.

„Ojciec po ślubie posadził młodą żonę na ramę rowera i przywiózł do swojej siostry. A gdy po roku ja się urodziłam, rozpoczęła się wojna i mama została sama, bo ojca wzięli na wojnę i jedynym pomocnikiem była Helena. Niestety w wieku 45 lat zmarła na zapalenie płuc, pamiętam jak jej plecy cegłami ogrzewali, ale to nie pomogło” – wspominała pani Nowak.

Jakiś czas ojciec oraz inni, których zabrali z Rudziszek na wojnę byli na punkcie zbiorowym w Trokach. Mała Helenka widziała, jak kobiety biegły po śniegu nawet boso, by zanieść swoim mężom kawałek chleba. Pamięta też jak cała rodzina wraz z dziećmi chowała się przed bombardowaniem w wykopanym za domem schronie, a tu raptem z granatem w ręku pojawił się Niemiec. Chciał go rzucić do schronu, ale matka zawołała: „Pobójcie się Boga, przecież tutaj dzieci”. Niemiec przez chwilę się zastanawiał, ale potem odszedł, nie czyniąc nikomu krzywdy...

W drodze do Smoleńska

Ojciec Józef Szałkowski trafił do niewoli sowieckiej, cudem się stamtąd wydostał, ale później znowu został schwytany i skazany na zesłanie.

„Gdy tato wyruszał na front, mama włożyła mu chleb św. Agaty. Zjedli go, bo głód doskwierał. Wagon był wypchany więźniami. Nie dawali nawet wody...” – z bólem w głosie wspominała Helena.

Transport, w którym był też Szałkowski, jechał w kierunku Smoleńska. I traf chciał, że przed Katyniem konwojenci mocno się upili. Kilku mężczyzn skorzystało z okazji i uciekło. Wśród tych śmiałków był też Józef Szałkowski. Kiedy wreszcie dotarł domu, ledwo trzymał się na nogach.

Z wojskiem nie na długo się rozstał. W Brześciu został ranny, ale rana nie była groźna i swój szlak wojenny zakończył w Berlinie. Matka w tym czasie wyrabiała dokumenty na wyjazd do Polski, a on z wojska pisał, żeby jechali w kierunku Olsztyna.

Tak też się stało. Po wielu perypetiach cała rodzina spotkała się w Lidzbarku Warmińskim. Szałkowscy przywieźli ze sobą konia i kilka kur. Z takim majątkiem rozpoczęli nowe życie.

Szałkowscy doczekali się sześciorga dzieci: Heleny, Bronisława, Józefa, Jadwigi, Tadeusza i Barbary.

Helenka, dziewczyna sprytna i ładna, tutaj spotkała swoje przeznaczenie. Wojskowy z Krakowa Eugeniusz Nowak przysłany do Biskupca poznał Helenkę i został tu na zawsze. Gdy zawarli małżeństwo, miała 18 lat. Już 56 lat są razem. Doczekali się trójki dzieci, sześciu wnuków i trzech prawnuków.

A jednak wytrwali

We wspomnieniach rodziny okres pierwszych lat przesiedlenia nie należal do łatwych.

Ojciec w Lidzbarku Warmińskim otrzymał pracę stróża w koszarach. Tam też przez pewien czas mieszkaliśmy – wspomina Józef Szałkowski.

I chociaż nie było łatwo jednak przybysze z Wileńszczyzny wytrwali, znaleźli swoje miejsce w życiu. Nie od razu co prawda. Bo za młodych lat Józef Szałkowski musiał i bydło pasać na poligonie, i węgiel rozwozić, siano kosić, ogrody orać. A jednocześnie się uczył. Najpierw w szkole, a później wieczorowo ukończył zawodówkę. Technikum ukończył, gdy był już żonaty i miał dwóch synów. Żonę poznał w Lidzbarku Warmińskim. Z Elżbietą (z domu Kempińska) przeżyli już ponad 42 lata.

Dumą rodziny są synowie – Andrzej jest przedsiębiorcą, Michał został księdzem, a Marian mieszka w Warszawie i też ma się nieźle.

„Jestem dziś szczęśliwy. Jakoś jeździłem z wycieczką do Wilna. Zajechałem do okolic trockich. Na każdym kroku wydawało mi się, że tutaj już bywałem, bo znałem te miejscowości z opowiadań rodziców” – opowiadał pan Józef.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: w gościnnym domu Joasi i Andrzeja Szałkowskich zebrała się cała rodzina: ciocia Helena Nowak, Teresa Mackiewicz, jej córka Joasia oraz ojciec i syn – Józef i Andrzej Szałkowscy.
Fot.
archiwum rodzinne

<<<Wstecz