Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych
Mała ojczyzna Tyszków
Wileńska ulica Tyzenhauzów dla rodziny Tyszków, rozsypanej po całej Polsce, jest małą ojczyzną, do której nadal tęsknią, którą wspominają w gronie rodzinnym, o której opowiadają swym dzieciom i wnukom.
Kiedy rodzina po wojnie przybyła do Olsztyna, spotykali się u babci Jadwigi, potem u jej córki Ireny, teraz najczęściej u wnuczki i córki obu rdzennych wilnianek – u pani Jolanty. Wśród spraw bieżących, w rozmowach przewijały się wspomnienia, anegdoty i historyjki wileńskie. Dzieci wzrastały w tym klimacie, a Wilno stawało się im coraz bliższe.
„Urodziłam się w Olsztynie, ale Wilno mam w swym sercu” – mówi Jolanta Franciszka Giedrojć-Gorąca. To ona była inspiratorką, aby rodzina o rodowodzie Tyszków zebrała się razem, by powspominać to, co pamiętają z opowiadań pradziadków, dziadków, ojców. Na tegoroczne spotkania kaziukowe w Olsztynie przyszła razem z ojcem Tadeuszem Giedrojciem, sędziwym panem, dla którego wileński Belmont, Antokol, ulica Letnia, jak też groby na Rossie – to jego mała ojczyzna.
Do Wilna jako pierwsza przybyła Michalina Tyszko z domu Chartowska. Z Piotrem Franciszkiem Tyszko stanowili piękną rodzinę, gdzie urodziło się sześcioro dzieci. Najmłodszego syna Bolesława nie dane było ojcu zobaczyć – Piotr zginął tragicznie przygnieciony przez drzewo. Rodzina mieszkała w posesji przy ulicy Tyzenhauzowskiej 21. Były to trzy drewniane domy, piętrowa kamienica z balkonami, za którą rozciągał się duży ogród. Ta posesja była własnością Tyszków, gdzie każdy z dorastającego rodzeństwa miał swoje mieszkanie. Tutaj się żenili, tutaj rodziły się dzieci, tutaj było im dobrze i przytulnie.
W tej rodzinie urodziła się Irena, matka pani Jolanty.
– Dzisiaj już nie ma śladu ani po ogrodzie, ani po drewnianych domach. Jeszcze latem 1968 r., gdy byłam w Wilnie z rodzicami i moją młodszą siostrą Krysią, w miejscu ogrodu znajdowała się baza transportowa, a przed kamienicą stał ostatni z tych trzech drewnianych domów. Kiedy w 2011 r. odwiedziłam Wilno w tym miejscu stał już garaż – opowiada pani Jolanta.
Powstańców ukryła pod krynoliną
Na Rossie jest duży rodzinny grobowiec, nieopodal alejki, gdzie wznosi się pomnik Joachima Lelewela.
Pieczara była przewidziana na 12 trumien. Prababcia Michalina planowała związać przyszłość swojej rodziny z Wilnem i dlatego kazała wybudować tak potężny grobowiec.
Jednak historia zniweczyła jej plany... Ona sama w wieku 93 lat zmarła i spoczywa w rodzinnym grobowcu.
Rozalia Stelczyk, siostra Michaliny oraz jej mąż Jan również byli mieszkańcami posesji na Tyzenhauzowskiej. W okresie Powstania Styczniowego Rozalia haftowała sztandary i ukrywała powstańców w swoim majątku. Legendą rodzinną jest historia o tym, jak Rozalia podczas jednej z rewizji dokonywanej przez żołnierzy carskich, ukryła pod własną krynoliną dwóch powstańców. Stała na środku pokoju wachlując się olbrzymim wachlarzem w czasie, gdy żołnierze wyrzucali wszystko z kufrów i szaf.
Sam wymagał opieki
Hipolit Tyszko ożenił się z Jadwigą z domu Bako w 1910 r. Małżeństwo doczekało się ośmiorga dzieci. W tej licznej gromadce szóstym dzieckiem była Irena, później matka pani Jolanty. Ojciec pracował jako ślusarz w warsztatach kolejowych w Wilnie.
<
Hipolit Tyszko w czasie bombardowania Wilna przez Niemców w lipcu 1944 roku został ranny. Ze względu na stan zdrowia, nie mógł już zatroszczyć się o rodzinę, sam bowiem wymagał opieki, ale gdy tylko czuł się trochę lepiej, zwijał machorkę w gilzę i robił papierosy albo obierał ziemniaki, z których robione były cepeliny. Zarówno papierosy jak i cepeliny były przeznaczone na sprzedaż. Do ostatnich swoich dni pan Hipolit powtarzał żonie, że on już tu zostanie, ale ona ma zabierać dzieci i wyjeżdżać do Polski.
Po śmierci Hipolita, jego rodzina – żona Jadwiga, córka Irena i syn Teodor, wyruszyli do Polski.
Dzielił los z Ładyszem
Los jednego z braci pani Ireny – Władysława – to kolejna chlubna karta rodu Tyszków. Przed wojną Władysław pracował jako robotnik w Zakładzie Radiowym „Elektrit” w Wilnie. Gdy rozpoczęła się wojna, został żołnierzem AK o pseudonimie „Rej”. Jako 28-letni ochotnik w 1939 r. służył w kolumnie sanitarnej w garnizonie wileńskim.
Będąc kierowcą wozu sanitarnego pozostawał na terenie miasta Wilna. Walczył w I Brygadzie Armii Krajowej, którą dowodził legendarny „Jurand”. Brał udział w wielu poważnych akcjach, jak też w wyzwoleniu Wilna w lipcu 1944 roku. W AK był razem ze swym kolegą Bernardem Ładyszem. Wiadomo jaki dalszy los spotkał polskich żołnierzy AK. Nie ominął Władysława Tyszki, a i Ładysza obóz w Kałudze. Przez Koło Byłych Żołnierzy AK w Londynie Władysław został odznaczony Brązowym Krzyżem z Mieczami, Krzyżem Armii Krajowej, Medalem Wojska Polskiego.
Babcia Jadwiga się pomyliła
Mąż Teresy Tyszko, starszej siostry Ireny, Antoni Skatikas – to rodowity Litwin. Teresa zanim wyszła za mąż pracowała jako robotnica w Fabryce Radiowej „Elektrit” w Wilnie. Matka Teresy – Jadwiga – do końca swoich dni była nieprzychylna temu związkowi. Powtarzała, że „na jednej poduszce dwie narodowości się nie wyśpią”. Myliła się. Teresa i Antoni przeżyli ze sobą w zgodzie i szacunku ponad 40 lat.
Antoni w czasie wojny był kierownikiem rzeźni w Podbrodziu. Również w tej rzeźni dostał pracę jako robotnik młodszy brat Teresy – Romuald Tyszko. Antoni nie tylko zarządzał rzeźnią, ale pomagał w miarę możliwości potrzebującym. Gdy docierała do niego informacja o wywózkach na roboty, ukrywał młodych ludzi na strychu rzeźni. Ukrywali również rodzinę żydowską.
Antoni Skatikas i Romuald Tyszko w latach 1943-1945 zostali osadzeni w więzieniu w Nowych Święcianach. Warunki były tam straszne, cierpieli głód, dokuczały im pluskwy i wszy.
„Ciocia Teresa narażając własne zdrowie i życie woziła paczki do więzienia. Nie trafiały one jednak do wujka Tolka, zamiast czystej bielizny, która była w paczkach, dostawał stare podarte szmaty. Mówił, że to na pewno nie jest od jego żony. On zna swoją żonę. Takich szmat nigdy by mu nie przysłała”.
Gdy tylko wypuścili wujka Tolka i wujka Romka z Nowych Święcian, natychmiast, we trójkę wyjechali transportem „walizkowym” do Polski.
„Pamiętam wujka Tolka jako szczupłego, wyprostowanego o sprężystym kroku mężczyznę. Często chodził w wypolerowanych czarnych długich butach oficerkach i w bryczesach. Zawsze z boku połyskiwał łańcuszek od zegarka kieszonkowego. Do późnego wieku zażywał hartujących kąpieli śnieżnych. Był oczytany, posiadał dużą wiedzę historyczną. Zwłaszcza dotyczącą historii Litwy. Śledził również na bieżąco wydarzenia w swoim ojczystym kraju. Stale był pogrążony w książkach albo papierach służbowych. Często notatki robił w języku litewskim” – opowiada Jolanta.
Okrutne karty życia
Życie każdego z licznej rodziny Tyszków to osobna karta historii ludzi pochodzących z Ziemi Wileńskiej. Bolesław Tyszko zginął na wojnie, zostawiając córeczkę Hanię oraz żonę z nienarodzonym jeszcze synkiem Aleksandrem. Dwaj bracia Bolesław i Kleofas zginęli podczas walk o Wał Pomorski pod Kołobrzegiem. Kleofas miał 21 lat, a Bolesław – 24.
Teodor Tyszko już w Polsce w trakcie prac przy kanale w Petlikowie pod Braniewem został przysypany ziemią. Odkopano go, ale mimo starań rodziny do zdrowia nie powrócił. Zmarł po roku w wieku 20 lat.
Siedmioletni Pawełek Tyszko zginął na ulicy Wilna pod kołami sowieckiej wojskowej ciężarówki 20 października 1939 roku. Kolumna samochodów nawet się nie zatrzymała. Jego starszy brat Władysław zebrał z asfaltu zmasakrowane ciało, zawijając je do marynarki.
Międzynarodowy tygiel
Irena Tyszko, matka pani Jolanty, do szkoły podstawowej zaczęła uczęszczać w Wilnie w 1935 r. Ciekawe jest jej świadectwo szkolne z czasów okupacji niemieckiej. Dokument jest dwustronny i w dwóch językach. Pierwsza strona w języku litewskim, druga w języku polskim. Na stronie polskiej, na samej górze jest klauzula: „Tłumaczenie z litewskiego, Tłumaczenie bez oryginału jest nieważne”.
„Wilno mojej mamy to taki międzynarodowy tygiel. Po sąsiedzku mieszkali Polacy, Żydzi, Rosjanie, Białorusini, Litwini, Niemcy, Ukraińcy. Różne języki, różne kultury, różne religie, ale nigdy nie słyszałam we wspomnieniach rodzinnych, by stanowiło to problem w kontaktach sąsiedzkich i życiu rodziny. Żyd, u którego moja babcia Jadzia regularnie robiła zakupy, na Boże Narodzenie przysyłał dorodnego karpia na wigilijny stół z życzeniami świątecznymi. W 1943 r., mając zaledwie 15 lat, Irena zatrudniła się w biurze statystycznym w charakterze rachmistrza. Później w latach 1944-1945 pracowała na kolei jako pomoc sekretarza i chyba w tej roli świetnie się sprawdziła, bo miała bardzo staranne czytelne pismo i zdolności matematyczne.
Pasją – sport i umiłowanie Wilna
Z wilnianinem Tadeuszem Giedrojciem Irena spotkała się w Olsztynie. Ród Giedrojciów wpisany do księgi szlacheckiej guberni wileńskiej z adnotacją „iz kniazej” chlubnie zapisał się w czasie patriotycznych zrywów. To jakże wspaniałe życiorysy ludzi, dla których „Bóg, Honor, Ojczyzna” nie było tylko hasłem, ale sposobem na życie.
W Olsztynie spotkał „swoje Wilno” w osobie pięknej dziewczyny Ireny Tyszko, śpiewającej w chórze katedralnym. Ślub wzięli w roku 1956 w Katedrze Olsztyńskiej. Przeżyli ze sobą 46 lat. Wychowali dwie córki: Jolantę Franciszkę i Krystynę Marię. Doczekali się troje wnucząt. Zawodowo Irena Giedrojć całe swoje życie pracowała w księgowości. Przez wiele lat była główną księgową. W roku 2002 Irena zmarła.
Tadeusz Giedrojć w jednej firmie przepracował 40 lat. Zajmował się nagłośnieniem różnych imprez w kraju, a nawet za granicą. Natomiast pasją życiową był sport. Tadeusz startował jako zawodnik w motocrossie, a później w rajdach samochodowych. Pasją Jolanty i Krystyny również stały się rajdy samochodowe oraz żeglarstwo lodowe i wodne. Pani Jolanta w bojerach w klasie DN trzykrotnie zdobyła tytuł mistrzyni Polski.
Nie tylko córki, ale i wnuki: Anna, Adrian i Dominik są licencjowanymi sędziami zawodów samochodowych, a „zarazili” ich do tego dziadkowie – Irena i Tadeusz Giedrojciowie.
Krystyna Adamowicz
Na zdjęciu: na schodach kamienicy przy ul Tyzenhausa prababcia Michalina, córka Weronika i mała Irenka; Jolanta Giedrojc Gorąca, tato Tadeusz Giedrojc i syn Dominik.