Dom, w którym urzeczywistniały się marzenia

Dom stoi w głębi ogrodu. Jest prosty w swojej formie, jasny, ma duże okna i dach z czerwonej dachówki, sygnowanej - Kraków. Nie chronią go wysokie płoty. Z pewnością dlatego wzbudza uczucie przyjaźni i otwartości. Słowem, absolutnie się różni od sąsiadujących, zbudowanych przed kilkunastu lub kilku laty na ziemi, której właściciele albo po wojnie wyjechali do Polski, albo wywiezieni zostali na „nieludzką ziemię”, albo zginęli w Ponarach.

Ulica nazywała się - Piotra Skargi. Nikt dziś nie potrafi powiedzieć, dlaczego w okresie międzywojnia tej leśnej uliczce, znajdującej się w tzw. Kolonii Magistrackiej, nadano imię autora słynnych kazań sejmowych, rektora Akademii Wileńskiej. Być może jakieś plany miał Magistrat m. Wilna, a może Uniwersytet Stefana Batorego… Po wojnie ulicę przemianowano na Żuvedru (Mewia). Inne nazwy też zniknęły. Nie ma Niespodzianek, ani Schadzek. Jaskółczą nie wiadomo dlaczego nazwano Lakśtingalu (Słowiczą). Zostały też stare nazwy: Czernicowa (Melyniu), Marzeń (Svajoniu), Zajęcza (Kiśkiu) i in. Takie znaki czasu. Nawet całą dzielnicę, którą od wieków zwano Wołokumpie – Valakampiai, teraz próbuje się przechrzcić na Valakupiai. Jakby się nie nazywała, trudno jej nie pokochać. Krajobraz znany z malowniczości. Pachnie tu żywicą okrągły rok, chociaż wśród wysokopiennych sosen rozpleniły się ostatnio krzaki leszczyny, gdzieniegdzie – chude jarzębiny. Jesienią natrafić można na kwitnące wrzosowiska, a pobliski głęboki jar, według przekazów - dawne koryto Wilii - przypomina knieję, w której w każdej chwili napotkać można zwierzynę leśną.

Dom, który zbudowali Janina i Edmund Mieczysław Strużanowscy, służy obecnie kilku pokoleniom. Mały Aleksander reprezentuje już szóste.

Dom to życie

Plany domu sporządzone zostały w 1934 roku. Działkę - jeden hektar - kupił Ignacy Kunigiel. Starszy jego brat odziedziczył rodzinny majątek na Wileńszczyźnie, młodszego Ignacego wysłano, jak mawiano, „na naukę”. Był później zarządcą dóbr w podwileńskich Kojranach, a potem w Czerwonym Dworze Parczewskich. Stamtąd rodzina Kunigielów przeniosła się do Wilna, „żeby panienki mogły się uczyć”. Panienki – to dwie Kunigielówny: Janina i jej młodsza siostra Jadwiga. Ignacy został wówczas pracownikiem Magistratu m. Wilna. Wkrótce objął stanowisko intendenta szpitala św. Jakuba. Wraz z rodziną zamieszkali w budynku administracyjnym tej najstarszej lecznicy wileńskiej. Czy mógł się spodziewać, że po latach jego wnuczka Hanna Strużanowska-Balsiene będzie pracowała właśnie w tym szpitalu i zostanie jedną z najwybitniejszych specjalistek w zakresie ginekologii i położnictwa. Tymczasem jej przyszła matka – Janina Kunigielówna pędziła co ranek „od św. Jakuba” na Uniwersytet Stefana Batorego, który ukończyła z dyplomem lekarza.

Dom - o powierzchni blisko 500 m. kw. - miał być wymarzoną przystanią dla rodziny córki Ignacego - Janiny, wówczas już Strużanowskiej. Jej mężem został Edmund Mieczysław – lwowiak, ochotnik-legionista, adiutant Marszałka Józefa Piłsudskiego, oficer KOP‘u, pracownik Ministerstwa Spraw Wojskowych Rzeczypospolitej Polskiej. Latem Strużanowscy doglądali budowy, zimą zarabiali pieniądze. Faktycznie zarabiał Edmund Mieczysław, Janina opiekowała się dwójką urodzonych w Wilnie dzieci – Hanną i Jerzym. Rodzina wędrowała tam, gdzie mąż i ojciec pełnił służbę. Była granica polsko-łotewska w Drui, potem polsko – litewska na odcinku Rykonty – Zawiasy – Troki. Następnie - Cytadela Warszawska na Żoliborzu, w której Strużanowscy zakwaterowani zostali w mieszkaniu służbowym. Hanna wspomina, że było tam bardzo zimno. Do momentu aż kupiono żeliwny piecyk całopalny na koks. Nieużywany dziś, intrygujący swym wymyślnym kształtem, jakimś zrządzeniem losu trafił do Wilna i do dziś stoi w saloniku pani Hanki. Zapamiętała moment, gdy ojciec wyruszał na manewry ze swym oddziałem, a ona z matką stały przy moście Traugutta i patrzyły, kiedy żołnierze przemaszerują na drugą stronę Wisły. Gdy zaczęła się wojna, ojciec już pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Janina z dziećmi, jak zawsze, na lato przyjeżdżała do budującego się domu, na miesiąc zjeżdżał ojciec. W sierpniu 1939 urlopu nie dostał. Przybył na kilka dni, aby się pożegnać. Hanka dobrze pamięta, że odprowadziła ojca na ulicę. Poszedł. A ona zaczęła płakać. Pierwszy raz w życiu! Dziecięca intuicja pewnie podpowiedziała, że to pożegnanie na długie lata. Ojciec brał udział w walkach o Warszawę. Po jej kapitulacji i przekroczeniu granicy został internowany na Węgrzech. Po wojnie ze zrozumiałych powodów politycznych nie mógł wrócić do Wilna. Zamieszkał w Krakowie, zdobył inny zawód. Po zwycięstwie „Solidarności” został komendantem Głównego Zarządu Związku Legionistów Polskich w stopniu generała. Tę funkcję pełnił aż do śmierci…

Dom to nadzieja

Ten dom to złożoność historii miasta. Budowano go aż do wybuchu wojny. W tym domu, jeszcze nie wykończonym, nie było nic. Na przekór logice młoda kobieta z dwójką dzieci, zdana tylko na siebie, potrafiła ten dom dobudować. Tu, podobnie jak w innych wileńskich polskich domach, wierzono, że „to się prędko skończy” i dlatego zapadła decyzja: trzeba trwać i wytrwać. Dzieci pojechały do Błusiny za Niemenczynem, gdzie mieszkała babka Waleria Kunigielowa i miała nieduży młyn. Uczyły się w domu, a ich nauczycielkami były dwie dziewczyny z Wilna. Potem dołączył się pan Leon, też z Wilna. Najprawdopodobniej, jak wiele młodzieży z konspiracji, w ten sposób ukrywali się.

Lato 1940. Tzw. drudzy bolszewicy w Wilnie. Nasilenie wywózek. Janina Strużanowska pracowała wtedy w stacji dezynfekcyjnej. Wczesnym rankiem Hankę i Jurka prowadziła do pobliskiego opuszczonego domu, bez okien i drzwi. Dzieci po drabinie wchodziły na strych, drabinę wciągały za sobą. Miały coś do zjedzenia i cichutko siedziały cały dzień. Wieczorem wracała, szybko gotowała posiłek i we trójkę szli do lasu spać. Kolejny okupant Wilna miał w zwyczaju, że wywózki najczęściej odbywały się nocą lub późnym wieczorem. Musiały dzieci zapamiętać, że jeżeli matka nie wróci, mają iść do babci, do Błusiny. „Jeśli drogi nie znajdziecie, spytacie ludzi…”

Dom to schronisko dla prześladowanych

Gdy przyszli Niemcy, jakby wszystkim ulżyło. Skończyły się wywózki. Zaczęło się jednak krwawe panoszenie się nowego okupanta, któremu sprzyjali Litwini. Po drugiej stronie szosy niemenczyńskiej do wojny mieszkała rodzina niemiecka. Nieduży domek, szczelny płot. Przed wybuchem wojny przestano widywać ich syna. Myślano, że pewnie wyjechał gdzieś na nauki. Aż któregoś dnia zjawił się w mundurze SS. To ta rodzina sporządziła przed wojną spisy osób tzw. podejrzanych, czyli skazanych na likwidację. Zginęła w Ponarach cała liczna rodzina Kahanów. Mieli trzy domy letniskowe w sąsiedztwie posesji Strużanowskich. Do dziś zachował się jeden z nich…W miejscu dwóch pozostałych stoi ogromna ponura wilia. Podobnie stało się z domem z naprzeciwka należącym do Żyda o nazwisku Lewicki…

Dom Strużanowskich liczy blisko 80 lat. Zawsze drzwi jego stały otworem dla ludzi potrzebujących wsparcia i schronienia. Pierwsza przyszła Żydówka-prawniczka Jadwiga Werykowska ze swą prześliczną córeczką Martą. Helenę Kac poprosił ukryć ksiądz, profesor USB Leon Puciata. Janina Strużanowska powiedziała wtedy, że nie robi różnicy: jeden, czy kilku ukrywanych Żydów, kara ta sama. Wkrótce do Heleny dołączyła się jej siostrzyczka, braciszka nie udało się wyprowadzić z getta. Został zastrzelony wraz z dziadkami.

W czasie okupacji niemieckiej w domu tym zjawił się powielacz. Drukowano podziemną gazetkę „Polska walczy”. Hanka i jakiś pan, zazwyczaj w nocy, pracowali przy maszynie, matka chodziła wokół domu, obserwując, czy nikt się nie zbliża. Ktoś się zjawiał, zabierał druki…Czasem Hanka na rowerze rozwoziła gazetkę. M. in. na ulicę Zakretową, do Jerzego Dobrzańskiego, znanego działacza podziemia wileńskiego, delegata Tymczasowego Rządu Rzeczypospolitej. Pani Hanka jest pewna, że tzw. złote numery, czyli pierwsze, są gdzieś schowane w jej domu. Być może podczas obecnego remontu uda się je odnaleźć. Przecież w trakcie poprzedniego pod podłogą znaleziono ukrytą broń i amunicję.

W 1944 roku, w czasie nasilających się walk o Wilno, 54 uchodźców ze śródmieścia znalazło dach nad głową w domu Strużanowskich. Były to głównie osoby z małymi dziećmi, które daleko ujść nie mogły. Hanka napełniała sienniki słomą, żeby mieli na czym spać…Gdy zlikwidowano nielegalny szpital akowski na Zwierzyńcu, część pacjentów, a byli to głównie młodzi ludzie – akowcy, trafiła do domu doktor Strużanowskiej. Hanka pamięta, że matka pewnego dnia rannych ukryła na strychu, a do łóżek położyła kilku cywilów, w tym ją, udających chorych. Sama poszła do jednostki sowieckiej, stacjonującej, o ironio losu, w sąsiednich domach pożydowskich, w których przedtem kwaterowali żołnierze Wermachtu. Przyszedł „komandir”. Szpitalik obejrzał i rozkazał wydać na jego potrzeby środki dezynfekujące i bandaże.

Dom promieniujący polskością

Zaczęła się repatriacja. Matka powiedziała swoim dzieciom tak: jeśli wszyscy Polacy stąd wyjadą, te tereny nigdy nie wrócą do Polski. Jeżeli chcecie, pojedziemy. Ja nie chciałabym. Zostali. Podświadomie czekali na powrót ojca. W dokumentach pisali, że przed wojną był nauczycielem. Zresztą byli blisko prawdy. Rzeczywiście ojciec miał skończony przyśpieszony kurs języka i literatury polskiej na USB w Wilnie i przez pewien czas nauczał żołnierzy.

Pani Janina Strużanowska w czasie, gdy pracowała w Instytucie Gruźliczym, próbowała uprzyjemnić życie pacjentom, którzy nieraz przebywali latami w tej placówce. Organizowała dla nich koncerty, zapraszała znajomych wykonawców, angażowała chorych do twórczości amatorskiej. Potem zaczęła zbierać w swoim domu polską młodzież, jakże często okaleczoną przez wojnę. Przychodzili też uczniowie „Piątki”, w której uczyły się jej dzieci. Takie były początki pierwszego w powojennym Wilnie polskiego zespołu dramatycznego, który stworzyła wraz z panią Janiną Pieniążkową. Dom ten odwiedzali wielcy artyści scen polskich: Jadwiga Pietraszkiewiczówna, Bernard Ładysz, Adam Hanuszkiewicz, śpiewacy i tancerze „Śląska” i „Mazowsza” i wielu innych. Można tylko wyobrazić jaką ucztą duchową dla młodzieży wileńskiej, stawiającej pierwsze kroki na scenie, były te spotkania.

Pani Hanka wspomina jak będąc w Poznaniu u swojej przyjaciółki natrafiła na książkę, w której mowa była o jej matce i domu. „Dom promieniujący polskością i serdecznością. Nieważne, że ściany popękane, talerze wyszczerbione, ale na tych talerzach podany z wielkim sercem i przyjaźnią skromny poczęstunek, świadczył o wileńskiej gościnności”.

Dom Hanki

Żyją w nim wspomnienia o tajnych kompletach prowadzonych przez przedwojenną nauczycielkę Irenę Bedekanis, na które uczęszczały okoliczne dzieci a przez pewien czas – Hanka i jej brat Jerzy. Żyje wspomnienie, jak jedenastoletnia Hanka wracająca do domu w Kolonii Magistrackiej ze wsi od babci, dowieziona furmanką do ulicy Kalwaryjskiej, musiała dalej iść pieszo, w tym - przez tzw. most strategiczny na Wilii, tuż przed jego wysadzeniem w powietrze. Stali na nim żołnierze niemieccy, a na Antokolskiej starsza pani w jasnym kapelusiku żegnała znakiem krzyża dziewczynkę. Gdy minęła most, kobieta schwyciła ją i zaciągnęła za róg domu: „Dziecko, dokąd tu idziesz, wczoraj zastrzelono dwoje ludzi, którzy chcieli przejść przez most…” Żyją wspomnienia o sąsiadach - Targońskich, Trzebskich, Słowikowskich, Trojanowskich. O wspaniałych dziewczynach i chłopcach z tych rodzin, działających w czasie wojny w konspiracji, walczących z okupantami

Stąd wędrowała do szkoły, najpierw na Ostrobramską, później na Antokol, do swojej ukochanej „Piątki”. W domu tym szykowała się do egzaminów wstępnych na medycynę. Zdała za drugim podejściem (na 1 miejsce 14 pretendentów). Była uparta: nie dostała się za pierwszym razem, ale chodziła i słuchała wykładów. Matka skończyła studia medyczne Uniwersytetu Stefana Batorego, córka - na tym samym kierunku, ale uczelnia nosiła już imię komunisty Vincasa Kapsukasa. Czasy były niespokojne, transportu żadnego. Zamieszkała więc u dawnego sąsiada pana Oszurki na Ludwisarskiej. Był to stolarz-artysta. On to właśnie wykonał przepiękne, nieistniejące dziś, drzwi głównego wejścia na Uniwersytet, zbudował amfiteatr na wydziale medycznym na Zakretowej.

W domu tym pojawiły się jej dzieci: Jolanta – dziś lekarz-pediatra i Andrzej – inżynier- radiofizyk. M. in. Jurek, brat Hanki, też ukończył studia o tym samym kierunku na Politechnice w Kownie. Stąd z górą 50 lat lekarz Hanna Strużanowska-Balsiene szła do pracy w szpitalu św. Jakuba, który po wojnie przemianowany został: pierwszy radziecki szpital m. Vilniusu. Z powodu trudnych warunków materialnych pracowała podczas studiów jako pielęgniarka. Następnie kontynuowała pracę już jako dyplomowany lekarz położnik-ginekolog, kierownik działu, zastępca dyrektora szpitala ds. Matki i Dziecka. Jednocześnie w ciągu 12 lat pełniła obowiązki kierownika stażu podyplomowego lekarzy. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości wykładała położnictwo i ginekologię w szkole pielęgniarek w grupach z polskim językiem nauczania. Niestety to udogodnienie dla Polaków obowiązywało tylko trzy lata…

Wyszła na emeryturę równocześnie z likwidacją szpitala św. Jakuba, najstarszego w Europie Wschodniej, która przypadła akurat na 300. rocznicę jego istnienia.

Wilnianie mawiają: u doktor Strużanowskiej pół Wilna się urodziło. Pani Hanka zawsze w takiej sytuacji uśmiecha się swym dobrym uśmiechem i dodaje: „To przesada…”.

Dom jest jak zawsze gościnny. Spotykamy się w domu Hanki – mówią dawni koledzy klasowi. Spotykają się tu inicjatorzy wydania monografii o pierwszym polskim gimnazjum w powojennym Wilnie – Piątce – dziś im. Joachima Lelewela…


Postscriptum

Szanowna Pani Doktor Hanna Strużanowska – Balsiene

W imieniu Kapituły Orderu Ecce Homo mam zaszczyt poinformować Panią Doktor, że w dniu 2012-10-23 w Zamku Królewskim na Wawelu w Krakowie odbyło się posiedzenie Kapituły naszego Orderu.

Pięcioosobowa Kapituła w składzie: 1. Siostra prof. Zofia Zdybicka - arbiter Kapituły, filozof religii z KUL w Lublinie; 2. Prof. Jan Ostrowski - arbiter Kapituły, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu; 3. Prof. Józef Lipiec – arbiter Kapituły, filozof UJ w Krakowie; 4. Ks. pastor Roman Pawlas – sekretarz Kapituły; 5. Dariusz Walczak – Kanclerz Kapituły, postanowiła jednogłośnie nadać odznaczenia sześciorgu nominatom, w liczbie których znalazła się również Pani Osoba.

Tegorocznymi laureatami zostali:

1. Pani Elizabeth Nottenkemper - działaczka charytatywna z Lunen k/ Dortmundu;

2. Pani dr Anna Orońska - wybitna lekarka medycyny paliatywnej z Wrocławia;

3. Pani dr Hanna Strużanowska-Balsiene - wybitna lekarka, animatorka kultury i polskości w Wilnie, autorytet moralny zarówno dla Litwinów jak i litewskich Polaków;

4. Pani Helena (Eleni) Tzoka – wybitna piosenkarka, animatorka ruchu artystycznego więźniów, działaczka charytatywna;

5. Pan prof. Stefan Niemczyk – wspaniały człowiek i znakomity architekt;

6. Pan kap. lot. Tadeusz Wrona – wybitny lotnik, który lądując bez podwozia w dniu 1 listopada 2011 roku uratował życie załogi i pasażerów (231 osób) lotu 016.

Order nasz został ustanowiony 1997-09-01 i nadawany jest za niekoniunkturalną i konsekwentną miłość bliźniego; jest to wyróżnienie dla tych, którzy wiążą swe życie z działalnością na rzecz osób potrzebujących pomocy.

Kanclerz Kapituły Orderu Ecce Homo

Dariusz Walczak
Halina Jotkiałło

Na zdjęciach: Janina Strużanowska, lekarka, założycielka pierwszego w powojennym Wilnie polskiego zespołu teatralnego; gen. Edmund Mieczysław Strużanowski; dwumiesięczny Aleksander w objęciach prababci Hanny Strużanowskie-Balsiene - to już szóste pokolenie mieszkańców domu.

<<<Wstecz