(Nie)ziemskie perypetie mieszkańców gminy podbrzeskiej
Ojcowizna okrojona
Oto mija równo półtora roku od chwili wydania rozporządzenia (dokładnie 29 kwietnia 2011 r.) przez kierownika wydziału regulacji rolnych rejonu wileńskiego Narodowej Służby Rolnej przy Ministerstwie Rolnictwa Litwy w sprawie przygotowania poprawionego projektu regulacji rolnych w glinciskiej miejscowości kadastrowej gminy podbrzeskiej. Jaki jest wynik mozołu spółki „Geosistema”, której zlecono wykonanie uzupełnień projektowych? Docierające do redakcji „Tygodnika” sygnały są smutne, żeby nie powiedzieć przygnębiające. Czasami wręcz balansują na granicy kryminału.
Według starosty gminy Podbrzezie Henryka Gierulskiego, mieszkańcy wsi znajdujących się na terenie glinciskiej miejscowości kadastrowej raz po raz zgłaszają skargi o nagminnym łamaniu ich prawa do zwrotu ziemi, należącej się im, jako prawowitym spadkobiercom znacjonalizowanych majątków, bądź też na podstawie złożonych przed laty podań, uprawniających do nabycia części dzierżawionej i uprawianej ziemi.
- Przeważnie skargi dotyczą tego, iż odmierzona dla ludzi przed laty ziemia jest ponownie przemierzana i w zasadzie na niekorzyść rdzennych mieszkańców. To już trzeci etap pomiarów kadastrowych w tej miejscowości, a problemów zamiast ubywać, stale przybywa. Starostwo z przyczyn obiektywnych nie jest w stanie pomóc ludziom w rozwiązaniu ich problemów, ponieważ samorząd lokalny jest odsunięty od zwrotu ziemi w miejscowościach wiejskich. Mimo wszystko, cały ten żal ludzki spływa do nas - podkreśla Gierulski. Jak informuje, w toku jest sporządzanie projektu regulacji rolnych w Podbrzeziu, Wesołówce i w Glinciszkach, gdzie dokonania mierniczych wzbudzają u mieszkańców najwięcej wątpliwości i niezadowolenia.
- Jeśli ludzie mają już nakreślone plany, to jak można nałożyć na nie inne pomiary? Życie pokazuje, że można - rozkłada ręce starosta.
Łakome kęsy
Okolice Podbrzezia, które w sposób szczególny ucierpiały na skutek repatriacji, wywózek i masowego wysiedlenia rdzennej ludności, dzisiaj są łakomym kęsem dla nowych włodarzy. Opuszczone ziemie rodu Jeleńskich, właścicieli dworu w Glinciszkach, porzucone ziemie repatriantów - te dobra, których tutaj jest niemało, pokrywają ekwiwalenty przenoszonych z głębi kraju nadziałów.
- Według sprawiedliwości, w pierwszą kolej ziemię musieliby otrzymać miejscowi mieszkańcy. A to, co zostałoby, można byłoby podzielić między osoby, które przenoszą ziemię do naszej gminy. Ale ustawy są w ten sposób skonstruowane, żeby zrobić inaczej. Bo jak dyszel pokręcisz, tak wóz pojedzie - tłumaczy starosta.
Wyprowadzili w pole
Rodzina Anny Lachowicz, rdzennej mieszkanki wsi Pociuny, należącej do glinciskiej miejscowości kadastrowej, od pierwszych lat niepodległości dzierżawiła 13 ha ziemi. Osiem lat temu pani Anna napisała podanie o nabycie na własność podlegającego wykupowi kawałka ziemi. Ziemia została odmierzona przez ówczesnego mierniczego Vygintasa Aniukštisa. Wkopano kołki, znakujące granice, a przyszła właścicielka na miejscu, w polu, złożyła podpis na dokumencie... Pani Anna do dzisiejszego dnia nie wie, na jakim dokumencie kazano jej się podpisać. Teraz już wie, że nie był to ani plan, ani nawet projekt planu przyszłej parceli.
- Powiedziano, że to będzie nasza ziemia. Kilka lat czekaliśmy, aż ziemia, którą nam wymierzono koło domu, zostanie udokumentowana. Stokrotnie dzwoniliśmy do wydziału regulacji rolnych, jeździliśmy, aby wyjaśnić na jakim etapie jest sprawa. „Czekajcie, przyślemy list” - mówiono. A dokumentów nie pokazywano, bo ciągle gdzieś je zapodziewano - opowiada Anna Lachowicz.
- Nasz kuzyn, 83-letni Kazimierz Lachowicz, który niedaleko swego domu miał na własność 14 ha ziemi, sprezentował nam 2 hektary. Chcieliśmy ten kawałek przenieść bliżej zabudowań, na ziemię, którą i tak od lat doglądaliśmy. Niestety, nie pozwolono tego zrobić, bo tutaj już było dla kogoś zarezerwowane miejsce. A samemu Kazimierzowi Lachowiczowi, który tutaj przeżył cały swój wiek i na tej ziemi pracował, odmierzyli nadziały na porośniętych krzewami błotach. Jego ziemię oddali całkiem obcym ludziom - wyjaśnia Lilia Zborowska, córka Anny Lachowicz.
Lachowiczowie doglądali swą ziemię obiecaną - zasiewali, kosili trawę, wyrąbywali zbędne krzewy. Tymczasem pewnego dnia pojawili się tu niespodziewani „goście” i... przemierzyli ją od nowa.
- Ciężko na to patrzeć, jak obcy ludzie „bezpardonowo” włażą niemalże na twoje podwórko, robią zdjęcia, nie pytając ciebie o zgodę. Gdy mój mąż zapytał, któż będzie naszym nowym sąsiadem, odcięto, że to nie jego sprawa! - kontynuuje Lilia Zborowska.
Ostatecznie z rzekomo zaprojektowanej przez mierniczych koło domu w Pociunach parceli, Lachowiczom wymierzono zaledwie 1 ha 20 a. Resztę, 1 ha 80 a, wyniesiono na drugą stronę wsi... aż pod cmentarz. Zgodzili się, bo już więcej nie mieli nic do stracenia. Wszystkie starania i troski o dowożenie lepszej jakości czarnoziemu na pole, wykopana sadzawka, uporządkowany teren, cała ich praca przepadła. Ale gdy mierniczą zapytali wprost: dlaczego komuś wolno tu przenieść ziemię, a im nie, odcięła, „że dla niej wszyscy obywatele Litwy są jednakowi”.
- Mogliśmy wykupić te 13 ha, ale po prostu w podły sposób zostaliśmy oszukani. Gdyby w naszej wsi dom stał przy domu?.. A przecież mieszkamy na chutorze. W pobliżu nie ma niczyich zabudowań, tylko nasze. Wcisnęli nam tu kogoś, kogo wcale nie znamy. Po całych Pociunach mierzą ziemię dla niejakiego Romualdasa Mikšysa. Nigdy tutaj takiego nie było - krzywdy mieszkanki Pociun nie da się wytłumaczyć żadnymi słowami.
O swoich perypetiach Lachowiczowie napisali do sejmowej komisji antykorupcyjnej. Nie zareagowała. A Laimas Dieninis, kierownik rejonowej „žemetvarki” wyśmiał ich, mówiąc że jeśli ich ziemia znajduje się koło cmentarza, to pewnie mają jakieś przywidzenia.
Jak na okręcie?..
Mieszkaniec wsi Liczuny, Leonard Patecki, 7 ha 10 a ziemi koło rodzicielskiego domu odziedziczył po swojej matce, Halinie Pateckiej z domu Jeleńskiej.
- Jestem rdzennym mieszkańcem - z dziada pradziada - akcentuje pan Leonard. Matka pana Leonarda po swoim ojcu, Józefie Jeleńskim, krewnym właściciela dworu w Glinciszkach, przejęła 14 ha 20 a. Z czasem majątek sprawiedliwie, po połowie, podzieliła między córką i synem.
- Chodzę koło tej ziemi już co najmniej 10 lat i ciągle mam tylko skrawek papieru - żółty dokument - decyzję o przyznaniu prawa własności do ziemi. Tymczasem z jednej strony wcisnęła się zagroda agroturystyczna byłego sportowca Palionisa, z drugiej - kawałek wymierzono dla osoby, której nie znam. Chciałem wykupić graniczący z moją działką nieduży kawałek tzw. swobodnej ziemi. Ale nie pozwolono mi. Niemalże wszystkie parcele wokół mają sporządzoną geodezję. A w tym miejscu, gdzie była wolna ziemia i geodezja nie została przeprowadzona, zaczęto się stopniowo przysuwać do mnie. Coraz bliżej i bliżej. Doszło do tego, że już zaczęli ziemię kroić przez mój sad i sadzawkę! Przesunęli się w głąb mojej działki na całe 8 metrów - z oburzeniem oznajmia pan Patecki.
Według naszego rozmówcy, najbliżsi sąsiedzi, robiąc pomiary geodezyjne, ratują swoją sytuację, czyli nadrabiają braki niewłaściwie wymierzonej ziemi właśnie jego ojcowizną.
- Niedawno mierniczy Aurelijus Simaitis, który twierdzi, że i tak mam za dużo ziemi, oświadczył mi, iż zmieniają się „koordynaty” mojej własności. Nie jestem człowiekiem niepiśmiennym i doskonale wiem, że nie siedzimy na okręcie, i koordynaty zmienić się nie powinny! Moja ziemia jest wymierzona, decyzja jest podjęta, a mimo to nie jestem pewny, czy podczas kolejnych pomiarów, na czyjeś konto nie odetną kolejnych metrów mojej ziemi. Przecież oni swoje plany ciągle kreślą ołówkiem na czystym arkuszu papieru - zaznacza Patecki.
Równi i równiejsi
Pisma Leonarda Pateckiego, alarmujące o powyżej przytoczonym fakcie na członkach komisji antykorupcyjnej w Sejmie nie wywarły wrażenia. Prawdopodobnie byli zajęci przygotowaniami do wyborów. Także odpowiedzi nie doczekał.
W odległych od Wilna o 39 km Liczunach tylko jeden rdzenny mieszkaniec, Bolesław Masiewicz, zdołał uporządkować swój ziemski majątek. Gwoli odnotowania, pomógł mu w tym życzliwy i mający siłę przebicia sąsiad Litwin.
Mieszkanka Wesołówki, Maria Wojtkiewicz za dzierżawioną ziemię - 3 ha 40 a -wpłaciła nawet pierwszą ratę - 368 Lt. Od tej pory minęły cztery lata, a o dalszym losie zarówno ziemi, jak też wpłaconych pieniędzy ani widu, ani słychu... Co prawda, jak powiada, były telefony z pytaniem, czy nie rozmyśliła się, by wykupić ziemię. I nic poza tym.
Do rąk Leonarda Pateckiego, który jest listonoszem, czasami trafiają listy z urzędów państwowych, adresowane do osób, których w tych okolicach nigdy nikt nie widział i nic o nich nie słyszał.
- Jedno jedyne pytanie najbardziej mnie nurtuje: dlaczego komuś całkowicie obcemu można przenieść ziemię do naszych wsi, lub sprzedać ją za bezcen, a nam tego zrobić nie można?.. Czy rzeczywiście wszyscy obywatele Litwy są jednakowi? - zapytuje.
Irena Mikulewicz
Na zdjęciach: po wizycie nieproszonych gości na ziemi, którą rodzina Anny Lachowicz uprawiała, pojawiły się nowe kołki; “nie jesteśmy na okręcie, ale „koordynaty” naszej ziemi ciągle się zmieniają” – z nutką goryczy stwierdza Leonard Patecki.
Fot. autorka