W 40. rocznicę śmierci dra Jerzego Ordy

Nie wyobrażał sobie życia poza Wilnem

„…był Orda, Jerzy, jeżeli się nie mylę. Nieprawdopodobny stwór, dziwny, trudno go nazwać właściwie człowiekiem: niesłychanie krótkowzroczny, tak że widział tylko na dwa centymetry, zatopiony w księgach – zupełny oryginał. Orda to jest nazwisko bardzo znane, wielkie nazwisko szlacheckie w tamtych okolicach. Ale nic go nie obchodziło na świecie oprócz książek i historii Wilna, historii sztuki, on był nieprawdopodobnym erudytą. Zresztą został w Wilnie i umarł późno, na początku bodaj lat siedemdziesiątych…” – tak powiedział Czesław Miłosz w 1982 roku w rozmowie z Aleksandrem Fiutem (wydanie książkowe „Czesława Miłosza autoportret przekorny”, Wyd. Literackie, Kraków, 1988).

Noblista mieszkał wtedy w domu przy Grizzly Peak w Berkeley, w słonecznej Kalifornii, i mógł sobie pozwolić na pewną dozę dowcipu kreśląc szkic do portretu Jerzego Ordy. Opis cech zewnętrznych można wybaczyć, bo istotę stanowią przecież słowa: nic go nie obchodziło na świecie oprócz książek i historii Wilna… Orda pewnie odpłaciłby pięknym za nadobne. Jak podaje „K.W.” (luty 1937), w Wilnie gościł i wygłosił prelekcję podczas Środy Literackiej w Celi Konrada na Ostrobramskiej literat francuski Andre Guilbert Lassalle. Mówił o Paulu Verlaine, poecie francuskim, jednym z głównych przedstawicieli symbolizmu. Otóż, gazeta pisze: „Po prelekcji dr Orda, najdowcipniejszy może ze złośliwych w Wilnie, doradzał sprawozdawcom „środowym” sposób ujęcia recenzji: - Gdybym – powiada - pisał do „Słowa”, zakończyłbym recenzję podkreśleniem, że Paweł Verlaine umarł jako katolik; dla „Dziennika Wileńskiego” – należałoby dodać jeszcze, że nawrócił się, mimo iż przedtem był komunistą; dla „Kuriera Wileńskiego”, że umiał pogodzić katolicyzm z radykalizmem społecznym, zaś dla „Kuriera Powszechnego”, że życiem swoim udowodnił, iż katolik z otwartą głową musi być radykałem.”

Tomas Venclova, przyjaciel Czesława Miłosza, w swojej książce „Opisać Wilno” tak wspomina Jerzego Ordę. Miłosz pisze o okresie międzywojnia, Venclova zaś poznał Ordę już w Wilnie jako stolicy LSRR: „Rozłąka z Wilnem i Wileńszczyzną była ciosem dla Polaków, zwłaszcza dla pokaźnej warstwy ich elity kulturalnej. W mieście pozostali nieliczni przedstawiciele tej warstwy, na przykład archiwariusz i dziwak Jerzy Orda, który nie wyobrażał sobie życia poza Wilnem. Zarabiał na życie jako portier, dopiero po kilkunastu latach znalazł jakie takie zatrudnienie w swoim zawodzie. Współpracownik pozostawił jego słowny portret: Wąski nos, wytrzeszczone ciemne oczy, w zniszczonej marynarce i wypłowiałych spodniach, nosił drewniane sandały, przymocowane sfatygowanymi cienkimi rzemykami…Wydawało się, że człowiek ten widzi na wylot poprzez mgłę historii wszystkie jej poplątane nici. Dodawał nam odwagi i uczył, jak pod nieprzejrzystą warstwą dojrzeć najważniejsze wydarzenia, które tu, na pograniczu Wschodu i Zachodu, są tak zagmatwane i kapryśne”.

Postać tak barwna, że każdy, kto pisał o Wilnie, nie potrafił jej pominąć. Paweł Jasienica, Jerzy Putrament, Anna Jędrychowska, Stanisław Lorentz, a z powojennego pokolenia wilnian – Wojciech Piotrowicz i Jerzy Surwiło. Ten ostatni, pamiętający swoje wędrówki z Jerzym Ordą ulicami Starówki („szanowny cicerone oprowadzał po jej niezliczonych zakamarkach, pomijanych w ogólnie przyjętych trasach turystycznych”), zainicjował w „Kurierze Wileńskim” zgadywankę „Krajobrazy Wilna i Wileńszczyzny” („Jesteś spostrzegawczy, masz dobrą pamięć”). Kilkaset osób wzięło w niej udział, na łamach gazety opublikowano ponad 300 zdjęć, głównie nadsyłanych przez czytelników. W rezultacie powstało Grono Miłośników Wilna, które, podobnie jak za czasów Ordy, podążało w ciągu trzech lat zakamarkami maista.

„Wydarzenia zagmatwane i kapryśne” – napisał Tomas Venclova. W ich centrum zawsze był Jerzy Orda. Syn zamożnych ziemian żył zgodnie z dewizą swego mistrza - św. Augustyna: „Kochaj i rób, co chcesz”. Poświęcił się nauce, zdobył doktorat z filozofii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. W czasie wojny i po jej zakończeniu był okres, że brakowało mu pracy zarobkowej, ale nie społecznej. Garnął się do młodzieży polskiej Wilna. Jego współpraca z pierwszym polskim powojennym zespołem pieśni i tańca „Wilia” wymagałaby szerszego opracowania. Autorka tego tekstu do dziś pamięta spotykane w „wileńskich zakamarkach” grupki młodzieży zasłuchanej w opowieści Jerzego Ordy. Ludmiła Siekacka, Wojciech Piotrowicz, Leonard Gogiel, Franciszek Kowalewski, Marian Wojtkiewicz – wiliowcy i miłośnicy Wilna. Wśród jego uczniów w poznawaniu tajemnic Wilna był m. in. Ludwik Młyński, nauczyciel z Suderwy. Częstym gościem bywał Orda na katedrze polonistyki Instytutu Pedagogicznego, współpracował z powstającymi w Wilnie polskimi zespołami teatralnymi…

Był najwybitniejszym archiwistą Wilna. Umiał odczytać dokumenty w języku staroruskim, łacińskim i in. Mimo to w latach 50-tych został wyrzucony z archiwum, ponieważ sprzeciwił się wywiezieniu części zbiorów do Mińska i Lwowa. W międzyczasie znalazł zatrudnienie w Litewskiej Akademii Nauk. Pobierał pensję portiera (T. Venclova myli się, nie był portierem), lecz faktycznie służył litewskim naukowcom jako niezastąpiony ekspert historii Litwy. Lepszy czas nastąpił w jego życiu w 1958 roku, gdy został ponownie zaproszony do pracy w Centralnym Archiwum Historycznym LSRR.

W tym roku minęło 40 lat od śmierci Jerzego Ordy. Został pochowany na Rossie, w parkowym krajobrazie doliny południowej. Odwołajmy się do monumentalnej pracy „Wilno” autorstwa prof. Edmunda Małachowicza, byłego wilnianina, znakomitego znawcy dziejów i sztuki naszego miasta. Pisze on: „Pogrzeb znanego historyka kultury i cenionego przez polskie społeczeństwo wileńskie działacza – dra Jerzego Ordy odbył się już w Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej w skrajnie odmiennych warunkach (autor nawiązuje do wielkich uroczystości pogrzebowych poety Światopełka Karpińskiego, uchodźcy wojennego z Warszawy, zmarłego 1 kwietnia !940 r., w którym uczestniczyli licznie ludzie świata nauki, literatury, sztuk pięknych, muzyki, teatru. Kondukt żałobny przeszedł od kościoła św. Jakuba ulicą Mickiewicza, Zamkową, Wielką przez Ostrą Bramę na Rossę). W tych czasach nie mogło być już mowy o żadnym kondukcie pogrzebowym ani manifestacji patriotycznej. Dopiero nad grobem na Rossie licznie zgromadzeni Polacy mogli uczcić tego wielce zasłużonego dla kultury i polskości „wilnianina z wyboru”, jak go określono w nekrologu opublikowanym w Polsce… Doktor Jerzy Orda nie opuścił Wilna „w ramach repatriacji”, lecz pozostał wśród rodaków pozbawionych w znacznym stopniu swej dawnej elity inteligenckiej. Później, ze składek społeczeństwa wileńskiego, wzniesiono mu estetyczny pomnik nagrobny w formie granitowej płyty z podobizną i facsimile podpisu zmarłego…”

Halina Jotkiałło

Na zdjęciu: Jerzy Orda podczas wędrówki ulicami swojego miasta.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz