Autentyczny kołtun?

Jeśli mówić o dziwakach wileńskich, jak kto woli – oryginałach, ten pan utrwalony na zdjęciu należy bez wątpienia do najbardziej intrygujących mieszkańców stołecznego miasta. Codziennie, przynajmniej dwukrotnie, z powagą przemierza odległość od Placu Łukiskiego do Ostrej Bramy i z powrotem. Niezależnie od pogody i pory roku. Oprócz fryzury jest posiadaczem równie imponującej brody i wąsów. Zazwyczaj na kiju przerzuconym przez ramię dźwiga jakiś pakunek, prawdopodobnie z całym swoim dobytkiem. Nie żebrze, nie wdaje się w pogawędki. Wzbudza ogólne zainteresowanie, zwłaszcza przybyszów. Nie jest wielu chętnych do nawiązania z nim rozmowy. Może z powodu tego, że najwyraźniej nie korzysta ze sklepów perfumeryjnych o, których właścicielu pisaliśmy w poprzedniej kolumnie „Wilno i wilnianie”. Nie może też pójść do publicznej łaźni, bo takowej w okolicach jego wędrówek nie ma. Jakże przydałby się poczciwy Agrest, który działał aż do odzyskania przez Litwę niepodległości na Mostowej. Tajemniczy wędrowiec wileński powiedział, że mieszka na Placu Łukiskim, a gdy zimno - w jego okolicach. Zaznaczył, że, owszem, da się sfotografować, ale należy zapłacić 10 litów. Zgoda. Na pytanie o fryzurę rzekł z przekonaniem: własna, autentyczna, z każdym rokiem – większa i piękniejsza.

Kołtun! O, rany, w stolicy państwa należącego do UE, która zupełnie niedawno pełniła rolę stolicy kultury europejskiej. Doprawdy – fenomen. Wiek XXI. Przecież ostatni kołtun w Europie zanotowano w XIX stuleciu. Odwołuję się do Słownika mitów i tradycji kultury autorstwa wielkiego polskiego erudyty Władysława Kopalińskiego. Pisze m. in., że nazwa kołtun pochodzi od kiełtania się, kołysania kudłów. Jest to zbity kłąb włosów na głowie powstały skutkiem brudu, niemycia i nieczesania głowy, połączony zwykle z wszawicą, uważany za objaw magicznej choroby zadanej przez czary, przy czym obcięcie kołtuna sprowadzić miało paraliż i śmierć osoby nim dotkniętej…

Nieoceniony Zygmunt Gloger w swej Encyklopedii staropolskiej wyjaśnia w oparciu o badania uczonych niemieckich, że zjawisko kołtunem zwane od wieków było znane u Germanów, nad Renem, w Bawarii i rozprzestrzeniało się z zachodu na wschód a nie odwrotnie. Zaznacza też, że opinie lekarzy były podzielone: jedni uważali, że kołtun jest chorobą i ruszać go nie wolno, inni, że jest objawem brudów i zaniedbania i trzeba z nim walczyć. Do tych ostatnich należał niejaki Davison, lekarz Marii Ludwiki i Jana Kazimierza. Otóż, eskulap ten „gdzie się obrócił, ucinał kołtuny, radząc na nie grzebień i czyste utrzymanie głowy”.

Halina Jotkiałło

<<<Wstecz