Wspomnienia niczym powroty do stron ojczystych (11)

Tęsknota za utraconym rajem

Gdy nadarza się okazja, jedzie na swoją ukochaną Wileńszczyznę. Niestety czyni to coraz rzadziej, bo lata nie sprzyjają dalekim wyjazdom. Jednak podróży do Borejkowszczyzny nie mogła zignorować. Gdy została zaproszona na uroczystość otwarcia wyremontowanego Domu – Muzeum Władysława Syrokomli (spotkanie odbyło się 29 września br.) przyleciała tam jak na skrzydłach…

Aura „lirnika wioskowego” towarzyszyła ich rodzinie zawsze. Matka pani Bronisławy Rutkowskiej, dziś mieszkanki Kętrzyna, Waleria z domu Raksimowicz była cioteczną wnuczką Ludwika Kondratowicza.

W tej rodzinie mówiono, że Waleria odziedziczyła po słynnym poecie geny twórcze. W swym domu w Piszczach, nieopodal Naroczy, otwierała przed dziećmi świat poezji, dawnych pieśni, historii. Sama pisała wiersze. Jej dzieci - Bronisława oraz Tadeusz, również mieszkający w Kętrzynie, mają podobne zamiłowanie do wspomnień, czasem dość bolesnych...

„Sierpniowa niedziela w słońcu. Tato przy gumnie ogląda słupy dymu unoszące się nad czubami lip majątku Wysokińskich. Mówi do mnie „pali się Janowo”. Po kilku dniach pojechaliśmy tam, by zobaczyć zasmucające widowisko - szuflady, komody, kufry, jakiś sprzęt – wszystko spalone. Jedynie zdziczałe kury z dzielnym kogutem rasowym na czele spacerują po dziedzińcu. Cisza wokół. Dziadek Jan Raksimowicz (79 lat) czatował przy szosie koło Serenczan, Rutkowscy z Janowa go rozpoznali. Natychmiast wujek Józek Raksimowicz udał się do Łyntup i z pomocą „złotniaków” uratował naszych krewnych od transportu do Treblinki”.

Tak wspomina Bronisława jedno ze smutnych wydarzeń, jakie spotykały ich rodzinę w czasie wojny. Byli dziećmi, ale pamiętają bardzo wiele...

„Mama była o 23 lata młodsza od swego męża, ale w pracy nie miała sobie równych. Była prawdziwą twórczynią rękodzieła. Zawsze ofiarna w niesieniu pomocy, nikogo nie opuszczała w potrzebie. Niedobrana wiekowo para dopasowała się w pracowitości, zacności, zaradności i dobroci”.

W ciągu siedmiu lat przedwojennych, doczekali się czwórki dzieci - Marysi, Broni, Tadeusza, Lubomira. A także pięknego domu. Ten dom we wspomnieniach rodzeństwa jest najcudowniejszym miejscem pod słońcem, powracającym w snach - ogródek z malwami, 20 ha lichej ziemi i jezioro Narocz, przedwojenne „polskie morze” stanowiły jego ozdobę.

W Janowie, gdzie często zbierała się rodzina rządziła ciocia Helena. Po pożarze dom dość szybko odbudowano. Dosłownie z niczego. Największa w tym zasługa pracowitości ludzi. Niestety już w roku 1952, podczas akcji „rozkułacziwanija”, ostatnim transportem, cała rodzina została wywieziona do Kazachstanu. Tam po roku zmarła ciocia Helena, potem ciocia Waleria Fongrat, cicha i niekonfliktowa kobieta. Kuzyni Kazik i Teresa przeżyli jakoś tę gehennę.

Sarkowszczyzna i Serenczany

„Czarodziejskim” ogrodem była Sarkowszczyzna. Ogromny dom, piękne zabudowania gospodarskie. Kuzyn Czesiek został siłą wyprowadzony z gimnazjum w Postawach do więzienia w Wilejce. Zginął podczas konwoju na Wschód, w roku 1941. Miał 17 lat. Niemieckie samoloty krążyły już na niebie, więc wykorzystano je jako skuteczny sposób na pozbycie się więźniów. Cudem ocalały Alojzy Raksimowicz (b. legionista) trafił później do Armii Andersa, zaś Stanisław Raksimowicz do WP Zygmunta Berlinga.

Serenczany - to drugie najpiękniejsze miejsce pod słońcem. Założone przez ród książęcy Swirskich? jeszcze w XVI wieku, przed 1 września 1939 roku należące do rodziny Kątkowskich, dzierżawione były przez braci Raksimowiczów. Piękny pałac, pani generałowa, park i żelazna brama. Przyjmowanie gości miało w sobie coś z atmosfery teatru - ubiory cioć i kuzynów, nakrycie stołu... I tam, jakże często biegnie „dusza utęskniona” Bronisławy. A przecież była świadkiem, jak to piękno umierało wprost na jej oczach. Nie zostało nic.

„Wrag za scienoj”

1 września 1939 roku. Kobiety wiejskie w rozpaczy zawodzą, że ich synowie poszli „panskuju Polszczu” bronić. Chłopacy wrócili po paru tygodniach. Oficerowie nie wracali...

W domu państwa Rutkowskich ulokowano „sielsowiet”. Bronisława słyszała, jak przewodniczący kogoś uciszał, mówiąc: „U mienia, że wrag za scienoj”.

Dzieci – Bronia, Tadeusz, Marysia poszły do białoruskiej szkoły w Postawach, gdzie uczył pan Helman, przedwojenny nauczyciel zaprzyjaźniony z Rutkowskimi. Posiadał radio, z niego dowiadywano się o wywózkach, grobach w Katyniu, śmierci generała Sikorskiego.

I znów nowa władza. Sowietów już nie ma. Zjeżdżają na koniach do wsi Niemcy. W miasteczkach: Kobylnik, Postawy, Miadzioł, Świr powstają ufortyfikowane garnizony niemieckie. Ale w lasach... partyzanci. Nad Naroczą usadowili się partyzanci sowieccy pod komendą Fiodora Markowa, m.in. syn popa ze Święcian, który uczył się z jednym z Raksimowiczów w seminarium nauczycielskim. A w odległości kilku kilometrów oddział AK „Kmicica” Burzyńskiego.

Młodzi chłopcy wspólnie z partyzantami AK, rozbijali niemieckie garnizony. Sowieccy partyzanci pod pretekstem omówienia współpracy zwabili Polaków do swojej bazy. Wszyscy zostali aresztowani, „Kmicic” zamordowany. Wtedy to wujka Stanisława Fongrada z Janowa, felczera z zawodu, często zabierano w nocy do lasu, by leczył rannych - raz Ruskich, raz Polaków.

„A jednocześnie wroga i głupia propaganda nakazywała chłopom, by nie zasiewali pól, by Niemcy nie mieli żywności. Tato pytany o radę stanowczo doradzał - domów pilnować, pola zasiewać, wszystkiego Niemcy nie zabiorą, a rodziny nasze musimy wyżywić” - wspomina pani Bronisława.

Powrót młodzieży

Niemcy uciekli w lipcu 1944 roku. Dom Rutkowskich znowu zabrany został pod „sielsowiet”. I mimo to, rok szkolny 1944-45 siostry Marysia i Bronia uważają za najpiękniejszy rok pod słońcem. Uczyły się w polskim progimnazjum w Święcianach, gdzie dyrektorem był Mieczysław Chomicki. Młodzież polska wracała do szkoły nie tylko z domów, ale też z frontu, toteż w jednej klasie byli uczniowie różnego wieku. Ale już w roku 1945 dyrektor Chomicki wraz z gronem nauczycieli wyjeżdża do Polski. Na rodzinnej ziemi rodzeństwo Rutkowskich zmuszone jest dalej uczyć się po białorusku - w Oszmianie, Postawach, Kobylniku.

Tragedia życiowa przyszła w roku 1949. Nastąpiło „rozkułaczenie”, konfiskata gospodarstwa, domu, zaliczenie całej rodziny w poczet wrogów władzy sowieckiej. Ojciec po zapłaceniu ogromnych podatków ukrył się, unikając więzienia. Miał już za sobą „egzamin” więzienny, w roku 1940, i wiedział, że w tej sytuacji nie zostawią go na wolności.

Enkawudziści czekali

„Tadeusz był aresztowany w niedzielę Przemienienia Pańskiego - 6 sierpnia 1950 roku. Miał zaledwie 16 lat, drobny, nieatletycznej budowy chłopak wracał boso z kościoła i wizyty u lekarza. Czekająca od rana furmanka z kilkoma enkawudzistami zgarnęła go od razu, gdy tylko wstąpił na dziedziniec. Marysia z bochnem chleba pobiegła na skróty, zdążyła rzucić go na wóz z uwięzionym braciszkiem. W te pędy podążyła chorująca mama, była po operacji. W miasteczku rejonowym Miadzioł, przez szpary w stodole, gdzie przenocowała, przyglądała się wyprowadzanym na spacer więźniom. Tadeusz szedł smutny, zmęczony i przerażony, „nadziratiel” walnął w niego wiązką kluczy. Biedaczek zalał się krwią, musiał jednak dotrzymać kroku” - wspominała pani Bronisława.

Tadeusz był skazany na 7 lat łagru w Archangielsku, potem przeniesiony został na wyspę Konwiejer na Morzu Białym. Matka, Ciocia Tecia i 15-letni Lubaszek wegetowali w swojej wsi, odizolowani od sąsiadów. Wysyłali paczki z sucharami, suszonymi ziemniakami, jakąś okrasą otrzymaną w darze. I medalik MB Ostrobramskiej, która to Tadeusza uratowała. Po amnestii - w 1954 roku - Tadeusza zwolniono.

„Kułacy” - do Kazachstanu

Kwiecień roku 1952. Matka, siedemdziesięcioletnia ciocia Tecia, piętnastoletni Lubaszek zostają zgarnięci w nocy ze swojej starej chatki, bo wcześniej nowy dom sowieci zabrali. Sąsiedzi przynieśli chleb, jakieś inne skromne wiktuały. Ze stacji kolejowej w Postawach wszystkich zgromadzonych „kułaków” powieziono na wschód, do „Jużno Kazachskiej obłosti”. Ojca dołączono po latach z więzienia w Wilejce. Cztery lata życia na wygnaniu - to kolejna gehenna, przez którą rodzina Rutkowskich musiała przejść.

Jedynie Marysię i Bronię ominął ciężki los wygnańca - dziewczęta studiowały na uczelniach pedagogicznych - Marysia w Wilnie, Bronia najpierw w Oszmianie, później ukończyła fizykę i matematykę w Instytucie Nauczycielskim w Nowej Wilejce.

Amnestia po śmierci Stalina skróciła pobyt rodziny na obcej ziemi. Jeszcze trzeba było przeżyć akcję łączenia rodzin. Sposób w jaki Tadeuszowi z dalekiej Północy udało się przybyć do Kazachstanu, gdzie byli oboje rodzice, brat, kuzyni do dziś określany jest jako cud.

Cała rodzina mogła się spotkać w roku 1956 w Brześciu. Nie pozwolono im pojechać do stron rodzinnych. Bronia, Marysia, inni z rodziny rozrzuceni po Wileńszczyźnie przybyli do Brześcia, aby spotkać się z najbliższymi. Ale już po paru godzinach znów rozstanie. „Kazachstańczycy” wyruszyli do Polski. Rodzina Rutkowskich i Raksimowiczów zatrzymała się w Kętrzynie. Mieszkał tu już dziadek Jan Raksimowicz i jego pięciu synów.

Pamiętano, ale nie rozpaczano

Na Wileńszczyźnie została tylko Bronia. Pracowała w szkołach wiejskich, uczyła matematyki i fizyki. Ale po trzech latach ona również zebrała swój skromny dorobek i wyruszyła do Kętrzyna.

„Nie, nie było wśród nas rozpaczy z powodu przeżyć. Zbieraliśmy się całą rodziną, w gronie przyjaciół. Naszym wspomnieniom najczęściej wtórowały salwy śmiechu. Było, minęło, trzeba żyć dalej”.

Jakże się cieszy, że o Borejkowszczyznę dba się dziś w tak szczególny sposób. Jest to jeszcze jedno miejsce, gdzie ślady jej rodowodu są żywe na ukochanej Wileńszczyźnie.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: pani Bronisława w Borejkowszczyźnie; przy domu Rutkowskich w Piszczach (rok 1948): mama Waleria, córka Bronia, synowie - Tadeusz (na płocie z bałałajką) oraz najmłodszy Lubomir.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz