Zwrot ziemi – z zamierzonymi błędami
Pretekst do ponownego wywłaszczenia
Rdzenny mieszkaniec wsi Szałtaniszki (gmina rzeszańska), Antoni Żukowski, jest właścicielem 13 ha ziemi, 3,2 ha lasu oraz jeziora o powierzchni 6,8 ha.
Mogłoby się wydawać, że jest prawdziwym szczęśliwcem, ponieważ mimo wszelkich trudów udało się mu odzyskać upragnioną ojcowiznę... Nic, tylko się ciesz i korzystaj z rodzinnych dóbr!
Ale pan Antoni nie ma powodu do nadmiernej radości, ponieważ do swych hektarów nad jeziorem nie ma legalnego dostępu, a woda - w zwróconym mu na własność jeziorze Żałosajka - należy do... państwa. Rzec można – idealny materiał na powieść absurdu, niestety, to całkowicie prawdziwa historia.
O zwrot swojej ojcowizny Antoni Żukowski wystąpił w 1991 roku. Od tego momentu w głębokich szufladach urzędników wydziału regulacji rolnych nie raz gubiła się jego teczka, a terminy załatwiania rutynowych spraw wydłużały się z miesiąca na miesiąc, z roku na rok.
Do celu szedł przez długich 17 lat, wyłącznie drogą prawną, dwukrotnie uciekając się do pomocy sądu. Na dzień dzisiejszy, została mu zwrócona wszystka ziemia, lecz z olbrzymimi naruszeniami. Właśnie z powodu tych, jego zdaniem, nieprzypadkowych błędów, dzisiaj nie może w pełni korzystać ze swej własności.
- Część ziemi, w tym niespełna trzyhektarowy kawałek tzw. „natury” nad jeziorem, została mi zwrócona z wielkimi błędami. Zaś parcela koło domu została zakwalifikowana jako ziemia o przeznaczeniu rolniczym, chociaż faktycznie stoi tutaj mój dom, budynki, rośnie sad... Zgodnie z prawem, od samego początku procesu reprywatyzacji powinien być jej przyznany status ziemi przeznaczonej pod zabudowę, zwykle określanej jako tzw. „namu valda”. Siedem lat temu zwróciłem się o skorygowanie tego błędu, ale po dzień dzisiejszy nie mogę tego załatwić. Przekonywano mnie, że sam sobie jestem winien, że ziemia wokół domu została mi zwrócona jako rolna. A przecież wszystkiego dokonał mierniczy... – skarży się 66-letni mieszkaniec Szałtoniszek.
Według pana Żukowskiego, który przez wiele lat pełnił funkcje starosty gminy Rzesza, błędy w procesie reprywatyzacji, były zamierzone, ażeby w następstwie pozbawić prawowitego spadkobiercę przywróconego majątku. Gorzko się o tym przekonał na własnym przykładzie.
- Gdy w sądzie toczyła się sprawa o ostateczny zwrot mojej działki o powierzchni 9,59 ha, zdołałem udowodnić, że nie mogłem jej otrzymać z winy służb administrujących proces. Sąd to przyznał, lecz efekt był mierny. Gdy w 2001 roku uzyskałem potwierdzenie, że działki, które od 1991 roku uprawiam, są gotowe do zwrotu, wyszło na jaw, że ziemia została zaprojektowana niewłaściwie – najpierw został nakreślony projekt, dopiero później sporządzono wniosek na zwrot. Co zrobili? Zabrali moją ojcowiznę i znowu wpisali mnie do kolejki pretendentów. Doskonale rozumiałem, że ojcowskiej ziemi dla mnie nie wystarczy, ponieważ rozparcelowano ją jako gospodarstwa osobiste lub zabrano pod sady – stwierdza.
Faktycznie, zabrakło kawałka ziemi, aby Antoniemu Żukowskiemu zwrócić ją w naturze. Należną ziemię, ekwiwalentem w sąsiednich wsiach Wierzbiszki i Miszkińce, raczono mu zwrócić dopiero nakazem sądu.
Nie uległ pokusie wzbogacenia się
Sąsiadująca z jeziorem Żałosa, rozlewająca się pośród pagórkowatej łąki, tuż przed wjazdem do Szałtoniszek od strony Mejszagoły, Żałosajka – to majątek Antoniego Żukowskiego. Przed wojną to jezioro i trzyhektarowy kawałek ziemi należał do ojca naszego rozmówcy.
Posiadania na własność pięknego jeziora, pan Żukowski, nie traktuje jednak jako osobliwy przywilej, powód do dumy czy, na przykład, miernik zamożności.
Skądinąd wiemy, że zwrot zbiorników wodnych prawowitym właścicielom na Wileńszczyźnie, to zjawisko nader rzadkie, najczęściej graniczące z cudem. Nieprzypadkowo rdzenny mieszkaniec podwileńskich Szałtaniszek z ust wysoko postawionego urzędnika usłyszał pod swoim adresem: „Jakiż to dureń zwrócił Polakowi jezioro!?” Na szczęście były to słowa stwierdzające już dokonany fakt.
Antoni Żukowski doskonale zna wartość swego majątku, na który wielu ostrzyło sobie zęby. Nie uległ jednak pokusom szybkiego zysku i zachętom, żeby kawałek ziemi nad jeziorem, łącznie z samym jeziorem, jak najprędzej spieniężyć. Wszystkie oferty, również i te, które mu składali doradcy najwyższych dygnitarzy w państwie, bez namysłu odrzucał.
- W moim przypadku posiadanie jeziora na własność wiąże się wyłącznie ze spełnieniem różnego rodzaju obowiązków i powinności. Zresztą miałem co do tego kawałka nad jeziorem własne plany. Chciałem tutaj, na tym pagórku, wybudować nowy dom dla całej rodziny – opowiada Antoni Żukowski, pokazując młode jabłonki, które jakiś czas temu posadził z nadzieją, że gdy rodzina wprowadzi się do nowego domu, jego wnuki będą zrywały jabłka we własnym sadzie. Niestety, okazało się, że nie może spełnić swoich marzeń i planów, gdyż ziemia nad jeziorem została mu zwrócona...
...bez prawa wstępu
Kłopotliwy kawałek ziemi 210-metrowym pasem rozpościera się wzdłuż drogi Jewje –Mejszagoła.
- W czasach własności prywatnej, przed wojną, w tym miejscu także była droga. Ale każdy z gospodarzy miał wjazd na swoją ziemię. Po wojnie przeprowadzono kilka rekonstrukcji i wjazdy zostały zlikwidowane. Z posiadanych przez ojca 3 ha zwrócono mi dokładnie 2,83 ha. 17 a poszło na rozszerzenie drogi. Paradoksalnie, przy zwróceniu mi własności w 2001 roku nie zaprojektowano wjazdu na tę ziemię! Zgodnie z Ustawą o zwrocie zachowanego majątku nieruchomego, wydział regulacji rolnych powinien był zaprojektować podjazd do każdej działki. Mógłby być zaprojektowany, na przykład, na zasadzie serwitutu, lecz tak się, niestety, nie stało. I ta zasada także została naruszona – podkreśla z naciskiem.
Mieszkaniec Szałtaniszek początkowo szczerze cieszył się, gdy zwrócono mu kawałek ziemi nad jeziorem. Nie przypuszczał jednak, z jak wielkim problemem przyjdzie mu się już wkrótce zetknąć. Zawracając z głównej drogi na działkę mógł przecież przejechać rów przydrożny. Myślał, że nadal będzie to robić. Szydło wyszło z worka dopiero wtedy, gdy zwrócił się z podaniem o wydanie pozwolenia na budowę domu. W wydanym dokumencie zastrzeżono, że nie można projektować wjazdu na działkę z głównej drogi.
- Zwracałem się kolejno do Państwowej Dyrekcji Dróg Samochodowych, do kierownictwa spółki państwowej „Drogi Regionu Wileńskiego” prosząc o pozwolenie na zrobienie wjazdu na moją działkę. Ale zewsząd wychodziłem „z kwitkiem”. Okazało się bowiem, że obecny status drogi Jewje - Mejszagoła nie przewiduje projektowania wjazdów na poszczególne działki w odległości mniejszej niż 500 metrów. Proszę spojrzeć na te wszystkie posesje po przeciwległej stronie mojej działki. W jakiej odległości są rozmieszczone wjazdy?.. – Żukowski wskazuje głową w kierunku sąsiednich zabudowań.
„Gołym okiem” można wymierzyć, że nowe domy, znajdujące się przy „strategicznej” trasie, najwyraźniej zostały wybudowane z naruszeniem rygorystycznych przepisów.
Fakt, że w procesie reprywatyzacji własności została naruszona ustawa, potwierdzili również specjaliści z Ministerstwa Łączności Litwy. Niestrudzony poszukiwacz sprawiedliwości i w tym resorcie prosił o radę i pomoc. Nadaremnie, bo ministerstwo nie zajmuje się tego typu problemami. A więc petenta znowu odprawiono do wydziału regulacji rolnych w Narodowej Służbie Ziemskiej.
- W odpowiedzi na zapytanie „žemetvarka” odpisała, że „istnieje możliwość” zaprojektowania wjazdu na moją działkę. Ale odpowiedź w takiej formie zrozumiałem jednoznacznie – muszę dać łapówkę. A tymczasem w marcu przyszłego roku upływa termin wydanych mi warunków budowy – oznajmia.
Ogólny projekt regulacji rolnych miejscowości kadastralnej, gdzie znajduje się ziemia Żukowskiego, miał być zatwierdzony w końcu sierpnia br. Pracownicy „žemetvarki”, którzy naruszyli ustawę i nie zaprojektowali wjazdu, obiecali mu, że na skorygowanej mapie już będzie zaznaczony wjazd na jego działkę, a on będzie zaproszony na omawianie projektu. Dotychczas nie wie, czy wjazd został wniesiony na mapę, bo na omawianie projektu jednak nie został zaproszony.
Ile jeszcze lat potrwa załatwianie formalności prawnych, pan Antoni nie ośmiela się prognozować. Drewno na budowę nowego domu od lat leży przygotowane. O domu nad jeziorem marzy cała rodzina Żukowskich. Stary domek, wybudowany w 1926 roku, jest za ciasny dla siedmiu najbliższych osób pana Antoniego.
Historia kołem się toczy
Prawo do zwrócenia własności ojca pan Żukowski udowodnił sądowo. Przeszukując archiwa dokumentalne, początkowo znalazł jedynie potwierdzenie wydane przez urzędy litewskie w 1940 roku. Według dokumentu i jezioro, i ziemia nad jeziorem należała do jego ojca, Antoniego Żukowskiego.
Opowiadając o ciężkich próbach związanych z odzyskiwaniem rodzinnego majątku Antoni Żukowski porównuje swoje przeżycia z tymi, których doświadczył jego ojciec w czasie II wojny światowej.
- Ojciec opowiadał, że pewnego dnia 1942 roku wrócił z rynku w Wilnie i na swym podwórzu w Szałtaniszkach zastał nowych gospodarzy – żołnierzy z wojska Plechavičiusa. Właśnie zabili prosiaka i szykowali się do uczty. Ma się rozumieć, że ojca na ucztę nie zaproszono. A wszystko się działo w tym domu, w którym do dzisiaj mieszkam. Gnieździli się u nas do 1944 roku. Zachowywali się karygodnie. Ludzie opowiadają, że szczególnie dali się we znaki w tej części Wileńszczyzny – w okolicach Rzeszy, Podbrzezia... Po wypędzeniu z domu, ojciec dwa lata tułał się po kątach. Gdy w 1944 roku wrócił do Szałtaniszek, zastał doszczętnie ogołocone węgły. Wywłaszczeni byliśmy więc nie w 50-tych latach, kiedy zabrano nam jezioro, tylko w roku 1942 przez litewskie okupacyjne władze – według pana Antoniego, właśnie w tym okresie zaginęły ślady po polskich dokumentach własności na ziemię i jezioro. Przepadły tak, jak zginęły z uli pszczoły oraz inny dobytek rodziny.
Zdaniem Żukowskiego, to, co dzieje się w czasach dzisiejszych, jest pewnego rodzaju powtórką historii sprzed prawie 70 lat.
– Ze mną chciano zrobić to samo, co zrobiono z ojcem w 1942 roku – konkluduje.
Na własność tylko... dno
Dacznicy, którzy jeszcze w czasach radzieckich zagnieździli się po drugiej stronie jeziora Żałosajka, nie mogli dać za wygraną, że prawnemu spadkobiercy zwraca się to, z czego tyle lat za darmo korzystali.
Żukowski, jako właściciel jeziora, ma prawo do regularnego uiszczania podatku, porządkowania terenu, dbania o ekologię. A cała reszta – woda i ryby w jeziorze – według litery prawa – należą do wszystkich.
Tymczasem, jak wynika ze słów pana Żukowskiego, właściciele działek ogrodowych, pozwalają sobie na wiele.
- Nad jeziorem w Szałtaniszkach znajduje się ok. 300 działek ogrodowych. Latem ich gospodarze, mimo że mają możliwość korzystania ze wspólnej studni głębinowej, pompują wodę z jeziora do podlewania ogrodów. Żałosajka – to jezioro niegłębokie, więc gdy jest suche lato, poziom wody w jeziorze automatycznie spada. Dla ryb i środowiska wodnego jest to szczególnie niekorzystne. Nowi gospodarze zniszczyli także zaporę wodną, która oddzielała Żałosę od Żałosajki, bo była dla nich niewygodna. Ale i to też uszło im na sucho – narzeka pan Antoni.
Gdy zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie, w jaki sposób ma uregulować kwestię niekontrolowanego ujęcia wody z jeziora, wyjaśniono mu, że „zgodnie z Ustawą RL o wodzie, do właściciela na zasadzie własności należy tylko dno nadziemnego zbiornika wodnego”.
Natomiast art. 18 Ustawy o zmianie ustawy o wodzie z 25 marca 2003 roku, traktuje, że „bez zgody właściciela zbiornika wodnego zabrania się w zbiorniku wodnym polować, łowić ryby, wylewać ścieki, organizować odpoczynek nad wodą. Jednakże właściciel zbiornika wodnego nie może zakazać, czy w inny sposób ograniczyć, ujęcia wody ze zbiornika należącego do niego na zasadzie prawa własności”.
- Rozumiem, że ludzie chcą się wykąpać w jeziorze, łowić ryby, wypoczywać nad jeziorem. I nie mam nic przeciwko temu, jeśli robią to w sposób cywilizowany i uczciwy. Ale na Boga, szkody przyrodzie nie wolno czynić. A tymczasem jest to nagminne w przypadku jeziora Żałosajka – stwierdza ze smutkiem i dodaje, że w swoim jeziorze mógłby, na przykład, hodować, ryż... Ale dalej w dokumencie stwierdza się: „Nie niszczyć dna”. Więc i tego nie może robić. Pan Antoni Żukowski jest głęboko poruszony tym, co go spotkało przy odzyskiwaniu prawowitej, przekazywanej z dziada pradziada własności.
Kto wie, czy inny mieszkaniec Wileńszczyzny, któremu udało się wreszcie odzyskać ziemię, nie zapłaci za nią takiej ceny, jaką zapłacił on? Dlatego też nasz rozmówca gorąco zachęca, aby dokładnie przeanalizować i pochylić się nad treścią dokumentów, wydanych przez urzędy regulacji rolnych, zanim błąd urzędnika nie okaże się podstawą do kolejnego wywłaszczenia z ojcowizny.
Irena Mikulewicz
Na zdjęciu: Antoni Żukowski, na papierze jest właścicielem jeziora, ale cóż z tego, skoro woda w nim - w myśl niezrozumiałych przepisów - należy do państwa.
Fot. autorka