Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych (8)

„Jagienka” na wileńskim gruncie

Wilno, lipiec, walczące AK, bohaterstwo Polaków, którzy walczyli o swe ukochane miasto. Temat niewyczerpany, temat, który zawsze wzrusza i który nie powinien być zapomniany.

W Stawigurze pod Olsztynem mieszka Irena Baranowska-Tyman, urodzona w podwileńskich Rekonciszkach. Kobieta, której młode lata przypadły na czas wojny, a którą koledzy, którzy dzielili z nią los akowca wileńskiego, nazywali dziewczyną niezwykle odważną. Była łączniczką o pseudonimie „Basia”, była wśród tych, którzy udzielali pomocy rannym w szpitalu polowym w Kolonii Wileńskiej, zresztą jak i cała jej rodzina. Wpisała niejedną chlubną kartę do ruchu polskiego oporu podziemnego. Poproszona o wspomnienia, nie wspomina o sobie, ale o swej koleżance z czasów okupacji niemieckiej Zofii Dąb-Biernackiej, która, jak sama mówi, w pewnych okresach walk była prawą ręką w siatce łączności.

Stworzona na wodza

Córce Zofii z Suchorzewskich i generała dywizji Stefana Dąb-Biernackiego pseudonim „Jagienka” nadano widocznie nieprzypadkowo – ze zdjęć spoglądają na nas piękne oczy kobiety, otwarte i ufne, niczym spojrzenie jagnięcia.

„Było w niej coś, że rozmówcę oczarowywała uśmiechem, taktem, a może jakąś inną wewnętrzną cechą. Na zadanie, które wydawało mi się niewykonalne, miała jedno stwierdzenie – jak będziesz chciała to potrafisz. Jak można było nie chcieć? Nawet jeśli byłam zmęczona i głodna, ona potrafiła mi pomóc odzyskać siły – wspominała pani Irena. – Podziwiałam jej wytrwałość. Cały dzień na nogach, to tu to tam. Z jednego końca miasta na drugi. Nigdy nie dawała po sobie znać, że jest zmęczona czy głodna, a przecież była. Stworzona była, według mnie, na wodza”.

Dzień 17 września 1939 roku. Rodzina generała mieszkała w siedzibie Inspektoratu Armii przy ul. Podzamcze 1. Tego dnia, nie wiadomo w jakim celu Zosia poszła na zaplecze domu, wpadła w otwór, który prowadził do piwnicy i zwichnęła nogę. Została przywieziona do szpitala na Antokolu, gdzie ją zatrzymano. Gdy Armia Czerwona weszła do Wilna, Sowieci od razu „odwiedzili” budynek Inspektoratu. Zamknęli kucharkę i pomoc domową w oddzielnych pokojach i pytali o generałową, czyli o matkę. Obie odpowiadały, że nie wiedzą gdzie się znajduje. Na szczęście pani generałowa przez przypadek zanocowała u swej koleżanki. Zosia cieszyła się, że matka nie była świadkiem, jak sołdaci plądrowali mieszkanie, jak na podłogę rzucali bieliznę, naczynia, deptali je.

Publicznie wskazała enkawudzistę

Zosia zaczęła szukać pracy, ale nie chciano jej nigdzie przyjąć ze względu na ojca. W końcu została zatrudniona w hotelu „George” jako pokojowa. Właściciel powiedział, że jemu to nie przeszkadza, bo i tak, jako „kułaka” jego dni są policzone.

Po paru tygodniach zgłosił się do niej „osobnik”, który prosił, a potem kazał sporządzić listę znanych jej oficerów, nawet z adresami. Broniła się, mówiła, że nie zna adresów, gdzie teraz przebywają. Po paru tygodniach „osobnik” znów się zjawił, następnie została wezwana do urzędu. Tam postawiono ultimatum: albo poda informacje, albo...

Za tydzień miała przynieść spis do Zielonego Stralla na Wielkiej. W lokalu było dużo ludzi, bo tego dnia rozdawano tu bezpłatnie kawę. „Osobnik” siedział na końcu sali. Zosia wyjęła kartkę i idąc do niego zaczęła nią potrząsać i głośno wołać: „Proszę pana, napisałam nazwiska znanych mi osób, o tu są na tej kartce, zaraz panu podam”. Rzecz zrozumiała, że po takim głośnym ujawnieniu enkawudzisty musiała uciekać z Wilna.

Pierwsze zaprzysiężenie w Kownie

Dostała się do Kowna do państwa Kognowickich, gdzie została przyjęta do konspiracji. Przysięgę odebrał Wincenty Chrząszczewski.

Gdy Litwa została opanowana przez Niemców – wróciła do Wilna. Przeżywała trudny okres, gdyż zaufani i bliscy ludzie zostali albo wywiezieni, albo rozstrzelani. Trzeba było na nowo odbudowywać podziemie polskie. Stefanowi Czernikowi „Orwat” oraz Janowi Stankowskiemu „Jan” poszczęściło się – wagony, w których wieziono ich na Syberię zostały odczepione przez kolejarzy w Nowej Wilejce.

Do oddziału łączności odtworzonego przez Stefana Czernika została wciągnięta Zofia oraz Irena Baranowska - Tyman. To pani Irena opracowała wspomnienia o działalności konspiracyjnej „Jagienki”. Wybraliśmy fragmenty tych wspomnień dotyczące naszej wileńskiej Łosiówki.

Wańka-Szklanka autorytet Łosiówki

„W roku 1941 na Łosiówkę chodzić było niebezpiecznie, zwłaszcza o zmroku. Nikt tam się nie pchał, jeżeli nie musiał. Jeżeli chodzi o mnie, to grzęzłam w konspirację pomału, brnąc przez błoto Łosiówki, a na jej koniec pod sam most strategiczny. Tam było mieszkanie konspiracyjne mojego szefa. Dotychczas chodziłam tam w godzinach przedpołudniowych, wtedy po raz pierwszy o zmroku. Mokro szaro, nieprzyjemnie. Na Łosiówce panował Wańka Szklanka-Starowier. Miał swoją szajkę rabunkową. Wszyscy mieszkańcy Łosiówki staroobrzędowcy byli przez niego zorganizowani i uznawali tylko jego władzę. Wańka szczególnie nienawidził Litwinów, bo oni zabili jego brata, a on sam przesiedział w więzieniu. Tak więc Litwini na Łosiówce nie stanowili zagrożenia, ale sami mieszkańcy Łosiówki byli niebezpieczni. Brnęłam przez błoto i wiedziałam, że jest źle... Najpierw śledziły mnie jakieś oczy, czyjeś spojrzenia odprowadzały mnie od chaty do chaty. Potem zaczęły się gwizdy, za mną i przede mną. Zmrok uformował się w kształty ludzkie.

Nagle trzy ostre gwizdy, krótkie, rozkazujące. Mój krok, ten ostatni i dwa czarne kształty, przez które sądziłam, że skończy się moja konspiracja, zatrzymują się. Kątem oka widzę trzeci kształt przy tamtych i ściszonym głosem wymianę zdań. Usłyszałam coś niecoś, zrozumiałam, że ktoś zakazuje mnie ruszać, że jestem swoja. Uratował mnie Wańka-Szklanka.

Takie zbiegi okoliczności przez cały czas okupacji miały niesłychany wpływ na losy konspiracji, czasem na jej plus, czasem rodziły tragedię. Tu był szczęśliwy zbieg okoliczności. Kiedy Wańka odsiadywał swój wyrok w więzieniu, w tej samej celi przez tydzień siedział mój szef konspiracji Stefan Czernik „Orwat”. Zawarli przyjaźń, pili razem samogon, chyba wdmuchiwany do skorupek jaj. Tej przyjaźni mój szef zawdzięcza doskonały punkt na Łosiówce.

Tam poznałam Miecia. Wtedy nazywał się „Miecio” i jakiekolwiek miał później pseudonimy, dla pewnej małej grupki osób pozostał „Mieciem” do końca. Tak, „Miecio” – później „Kamień”, „Węgielny”, „Albin”, czyli mjr Mieczysław Potocki, były oficer 85 pułku.

Oaza bezpieczeństwa

Weszłam do meliny Stefana, jak do oazy bezpieczeństwa – ciepło i jasno. Ogrzewanie elektryczne, maszynki, kuchenki, oświetlenie, radio. Zjadało to prąd cholernie, a licznik ledwie się obracał. Kradliśmy prąd jak tylko się da. Inne rzeczy też, ale teraz ważny był „Miecio”. W pokoju było gorąco, bo toczył się spór o jakąś radiostację, przez którą Stefan wpadł na początku 1941 roku. Wagon, którym jechał na zesłanie został odczepiony w Nowej Wilejce przez „Ojca” Henryka Iwaszkiewicza.

„Miecio” wypowiadał się ze złością, bo był to temat, który go wtedy wprowadzał w szał. Zazwyczaj milczący, w tej kwestii nie panował nad sobą. Czemu te tematy go wyprowadzały z równowagi, nie wiem. W tym 41 roku był na ogół zmarznięty, mrukliwy, niechętny do rozmów. A przecież dla nas najważniejsza była jesień 41 roku. Niemcy bili bolszewika jak śmietanę na masło, a na Niemców też przyjdzie czas i zbije ich Zachód. Takie to proste i wprawiające w dobre samopoczucie, a „Miecio” był ponury...”

Akcja wykradzenia dokumentów

Pani Zofia, „Jagienka”, dalej wspomina rok 1943. Major Mieczysław Potocki, który już miał pseudonim „Węgielny”, a nieco później „Kamienny”, zmienił się nie do poznania. Śmiał się, tryskał zdrowiem, pracował ambitnie i zaciekle. Był ceniony. I oto późną jesienią „Miecio” przybył do Wilna na kolejną odprawę.

„Zaszłam na Pohulankę do lokalu Stefana. Tam zastałam „Miecia”. Trzymał zapalonego papierosa, którego nie palił, na stole stała filiżanka herbaty, ale nie tknięta – wspominała „Jagienka”.

Tej nocy zabrali sekretarkę Janinę. Dom obstawiony. Miał tam nocować, by przyjąć gotowe meldunki i raporty, ale na szczęście zanocował gdzie indziej. Rano poszedł tam po papiery. Bez przeszkód wszedł do domu. Nic nie zauważył. Na klatce schodowej mija kogoś. Typ przepuszcza go obok siebie i pyta po litewsku: „Do kogo? Do dentysty”. „Węgielny” wymierza mocny cios, przeskakuje przez leżące ciało i z impetem wybiega na ulicę. Wieczorem poprzedniego dnia jego chłopcy z powodu zablokowania skrytki na broń zanieśli granaty i amunicję do mieszkania Janki – sekretarki majora, u której sporządzał raporty ze swego terenu. W nocy Jankę aresztowali i dom zaplombowali. Jednak największe niebezpieczeństwo kryło się w papierach: meldunkach, raportach, pieczątkach, blankietach. Była nadzieja, że jeszcze tego nie zabrali, nie znaleźli skrytki...

Od Stefana dowiedziałam się później o planie wykradzenia dokumentów.

Tego dnia późnym wieczorem przed godziną policyjną poszli tam. „Węgielny” w kajdankach, jako aresztowany i trzech naszych ludzi. Jeden od Stefana, drugi z mojej grupy, trzeci ubrany jak Litwin, znający dobrze litewski. Brutalny w stosunku do „aresztowanego”. I ci prawdziwi z obstawy domu przepuścili ich. Aresztowanego wprowadzili do mieszkania Janki. Z biciem, szturchańcami, drwiną. Znajdują skrzynkę - wszystkie papiery, dokumenty, meldunki, szyfry są nietknięte. Pakują wszystko do teczek, wychodzą zabierając ze sobą aresztowanego i papiery. Nazajutrz w gestapo i Saugumie poruszenie i zamieszanie. Przyszli robić rewizję i szukać papierów o 12 godzin za późno”.

To zaledwie kilka epizodów z życia żołnierzy AK, z którymi była związana Zofia Dąb-Biernacka na terenie Wilna. Łączniczka AK w latach 1940-45, szef łączniczek kursujących między Komendą Okręgu Wileńskiego, a Komendą Główną AK w Warszawie, oficer II Korpusu. Dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych i Krzyżem AK, członek sztabu Komendy Okręgu Wileńskiego AK po wojnie mieszkała w Anglii. Doczekała sędziwych lat, zmarła 13 stycznia 2011 roku w wieku 92 lat, zostawiła po sobie szacunek wśród tych, którzy ją znali i wspomnienia...

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: Zofia Dąb-Biernacka w Londynie; Irena Tyman, inicjatorka utworzenia kącika Dąb-Biernackiej w II Liceum Ogólnokształcącym im. Żołnierzy Obwodu Łomżyńskiego AK.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz