Wileńszczyzna pożegnała swego Ojca

Odejście do Domu Ojca

Dzień, który zapisze się smutnymi zgłoskami w sercach mieszkańców Wileńszczyzny. O godz. 16.50 Ziemię Wileńską obiegła wieść o zgonie księdza prałata Józefa Obrembskiego...

W Mejszagole rozdzwoniły się dzwony kościelne. Nieco później miasteczko jakby zamarło... Cisza – to jedyne skojarzenie, jakie nasuwa się na wspomnienie tej chwili. Przy „pałacyku” zaczęli zbierać się chórzyści i kilka osób z najbliższego otoczenia prałata.

Odszedłeś Księże prałacie do Domu Ojca...Długo czekałeś na tę chwilę...Wszystkim jednak zrobiło się bardzo smutno i tak pusto...Pociesz swoim uśmiechem, dotykiem dłoni i słowem, które zawsze niosło tak wiele ważnych treści...

Wszyscy wiedzieli, że ta chwila nadejdzie, ale jakoś tak do końca nikt nie był na nią przygotowany... Księża Henryk Naumowicz i Józef Aszkiełowicz, chórzyści zebrali się przy łożu, na którym, zaledwie pół godziny wcześniej umierał z modlitwą na ustach duchowy przewodnik tak wielu ludzi... Odśpiewano nieszpory... Przy modlitwie „Anioł Pański”, cichym łkaniu pani Stasi (wieloletniej gospodyni) wyniesiono ciało prałata, który od tak dawna nie wychodził ze swojego „pałacyku”. Ks. Aszkiełowicz w koncelebrze z ks. Naumowiczem odprawili wieczorem Mszę świętą.

„Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” – Tak jak cisza pałacyku towarzyszyła księdzu prałatowi w ostatnich, jakże osamotnionych latach, tak cisza ogarnęła miasteczko po jego śmierci. Ten sędziwy kapłan, przez lata złożony niemocą, był znany nie tylko w tej małej mieścinie, w której mieszkał, ale daleko poza nią, daleko poza swoją Ojczyzną Polską…

Powrót do świątyni

W środę, tuż przed wieczorną Mszą św., wierni zaczęli się gromadzić przy mejszagolskim kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Oczekiwali na przybycie swego umiłowanego duszpasterza, który w ostatnich latach swego życia nie mógł już fizycznie przekroczyć jej progów. Łączył się w modlitwie z wiernymi duchowo i za pośrednictwem łącza radiowego. Mejszagolanie ustawili się przy „pałacyku” prałata. Stamtąd kondukt z kapłanami przeszedł do kościoła.

Powróciłeś księże prałacie do swojej świątyni… Powróciłeś przy dźwięku dzwonów i śpiewie, jakże umiłowanego przez Ciebie, chóru kościelnego, który zaintonował na twoje wejście tym razem „Wieczne odpoczywanie…”.

Żałobną Mszę św. tego dnia celebrowali kapłani Wileńszczyzny – proboszcz ks. Józef Aszkiełowicz, proboszcz sąsiednich Dukszt – ks. Henryk Naumowicz oraz proboszcz z Rukojni – ks. Jan Mackiewicz. Wszystkich mimowolnie ogarniała myśl: oto po wielu latach ksiądz prałat znów był podczas Mszy św. z nimi. Homilia, którą wygłosił ks. Henryk Naumowicz uświadomiła wiernym znaczenie szat kapłańskich. W tradycji Kościoła zakładaniu poszczególnych elementów stroju kapłańskiego towarzyszyły słowa modlitwy i głęboka symbolika. Ksiądz prałat także został przygotowany na spotkanie z Bogiem poprzez ceremonialne założenie szat. Sutanna – czarna szata kapłańska; humerał – narzutka pochodząca od kaptura, dla przezwyciężenia szatańskich pokus; alba – biała szata, symbolizująca czystość wybieloną we krwi Baranka; cingulum – pas przepasujący, symbol cnoty czystości; stuła – symbol nieśmiertelności i ornat – najpiękniejsza szata – symbol jarzma, które dźwiga kapłan - „Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”(Mt.11, 30) – wszystko to służy upodobnieniu kapłana do Chrystusa. Prałat, alter Christus, zawsze w sutannie, w całym dostojeństwie kapłańskich szat – taki pozostanie we wspomnieniach.

Już wieczorem wierni spoza Mejszagoły docierali do świątyni, by czuwać przy trumnie. Młodzież z polskiej placówki, której patronował, pełniła wartę. Uwijajali się harcerze z miejscowej drużyny. Wieczorem dotarły siostry ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów (znane księdzu prałatowi jeszcze z czasów pracy w Turgielach). Przybywali kapłani – jedni celebrowali Mszę św., inni w skupieniu się modlili – wszyscy wychowali się na legendzie księdza prałata i dziękowali mu za naukę kapłaństwa. Jakże nieoceniony wydaje się teraz ich dar Patriarsze Kapłanów Wileńszczyzny, który zdążyli wydać w końcu ubiegłego roku, w postaci książki – „Kapłan według serca Bożego”, zawierającej wspomnienia i osobiste refleksje ze spotkań z ks. Józefem Obrembskim.

Czuwanie modlitewne

Przez cały dzień do Księdza Prałata przybywali wierni z całej Wileńszczyzny. Były przyjazdy zorganizowane, parafialne, zaplanowane modlitewne czuwania przy zmarłym, oraz te – spontaniczne, pojedyncze, gdy przybywały rodziny, matki z dziećmi, dziadkowie z wnukami. Trzeciego dnia przy trumnie Patriarchy Wileńszczyzny spotkały się pokolenia.

Zebrałeś, Księże Prałacie, wokół siebie tylu ludzi. Przybywali, by oddać Ci hołd i Twoi współbracia w kapłaństwie i Twoi parafianie i Ci, którzy poznali Twą gościnność w ciągu tych niemal 79 lat służby Bogu...Przychodziły też dzieci. Ich obecność to Twoja wielka zasługa – doskonale umiałeś się z nimi porozumieć. Wiedziałeś, że te cienkie skorupki muszą nasiąknąć Bogiem... Niestety, nie zamkniesz ich dłoni w swojej i nie pobłogosławisz... Oręduj za nami u Pana...

„Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi” – tak bardzo za swego życia ksiądz prałat starał się o to, by wśród ludzi, a szczególnie w rodzinach Wileńszczyzny panowały pokój i zgoda. Wiedział, że osiągnąć to można tylko dzięki trwaniu przy Chrystusie. Potrafił porozumieć się z ludźmi różnych opcji politycznych, przedstawicielami władz, wrogich kościołowi, niezachwianie trwając przy Dekalogu.

Modlitwy różańcowe, koronki do Miłosiernego Boga, były wielokrotnie odmawiane przez wiernych przybyłych z różnych parafii Wileńszczyzny. Modlili się wierni z okolic Mejszagoły – Szawli, Miedziuk, Korwia, czy też Gudaliny, a także z dalszych stron – Porudomina, Mickun, Wilna. Pięknie rozbrzmiewały śpiewy chóru z Dukszt, scholi młodzieżowej i chóru dorosłych z Podbrzezia, czy też parafii szumskiej. Zespoły śpiewacze z Rudomina, „Czerwone Maki” z Jawniun, „Zorza” z Suderwy przybyły, by towarzyszyć ostatniemu pożegnaniu księdza prałata.

Na wózkach inwalidzkich przybyli podopieczni Centrum Dziennego Pobytu Osób Niepełnosprawnych z Niemenczyna. I znów się przypomina poezja ks. Twardowskiego, który podczas spotkań z upośledzonymi i ułomnymi dostrzegał głębokie prawdy ewangeliczne. Ich szczerość i prostota, których my wciąż musimy się uczyć, pomagają uświadomić, że śmierć jest częścią życia. I mimo, że zamyka pewną epokę otwiera inną…

„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” – jakże wzruszające pożegnanie turgielan, którzy przybyli z władzami gminy i rejonu solecznickiego na czele. Obecny proboszcz turgielski, ks. Tadeusz Matulaniec przypomniał wiernym o duchowym testamencie księdza prałata, by wierni żyli z Bogiem. A turgielanie?… Powtarzali tylko o dobroci księdza prałata, której doświadczyli w dzieciństwie: a to cukierkami obdarował, o to kogoś obiadem nakarmił, a to wysyłał młode osoby na naukę fachu do stolicy, by po powrocie nauczać we wsi innych. Bo wiedział ksiądz prałat, że tylko wtedy wieś będzie mocna, gdy się wykorzeni z niej ciemnotę, pijaństwo, gdy rodziny będą Bogiem silne.

Życiowy drogowskaz

Nie było chwili bez modlitewnej zadumy i próśb o „wieczne spoczywanie tam, gdzie królują wszyscy święci”. Mejszagolski chór kościelny przewodził śpiewom nabożeństw nieszporów i mszalnym. Proboszcz ks. Józef Aszkiełowicz z drżeniem w głosie wygłaszał krótkie kazania, refleksje, wspomnienia o prałacie. A tymczasem świątynia tonęła w kwiatach i wieńcach…

„Błogosławieni jesteście, gdy /ludzie/ wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie”ileż to razy w czasach sowieckich byłeś wzywany, Księże Prałacie, na przesłuchania, musiałeś się tłumaczyć przed władzami z działalności duszpasterskiej wśród młodzieży, z wierności Bogu, któremu się poświęciłeś. Być może dlatego tak licznie przybywały teraz do Ciebie delegacje reprezentujące szkoły Wileńszczyzny, filię UwB organizacje społeczne z ZPL, „Macierzą Szkolną” oraz DKP w Wilnie, AWPL, posłowie litewskiego Sejmu, dziennikarze polskich mediów Wileńszczyzny, wdzięczni za Twoją niezłomną wierność Prawdzie. Przedstawiciele poszczególnych gmin, władze rejonu wileńskiego, który uznał Cię jako pierwszego, za swego honorowego obywatela.

Każdy przychodzący, pochylając się nad trumną, przywoływał swoje wspomnienia ze spotkań z prałatem. Te 79 lat kapłaństwa to mnóstwo mądrości, nauk i wskazówek. Prałat zawsze celował trafnie – wypowiadane słowa docierały tam, gdzie powinny i do tego, komu były naprawdę potrzebne. Dzisiaj, wyciągane z zakamarków pamięci, składają się na życiowy drogowskaz.

Ostatnia Msza św., dostojni goście, pochówek – to wszystko stworzyło podniosły nastrój wielkiej uroczystości. Teraz, kiedy śmierć księdza prałata stała się faktem dokonanym, czujemy się osieroceni, do świadomości nie dociera, że kolejne losy Ziemi Wileńskiej, Mejszagoły będą pisane bez Patriarchy Wileńszczyzny.

Ktoś może powie, że ksiądz pozostanie jedynie w ludzkiej pamięci. Nieprawda – nie tylko w pamięci naszej pozostaniesz, Księże Prałacie, ale w „owocach”, które przyniosła Twoja duszpasterska działalność i które przyniesie Twoja śmierć, albowiem „ziarno, wpadłszy w ziemię obumrze, ale przynosi plon obfity”.

Monika Urbanowicz
Teresa Worobiej

Na zdjęciach: opustoszała bez swego gospodarza chatka-„pałacyk”; „kochałem was i przyszliście do mnie…”.


Byłam przy księdzu Józefie przez ponad 60 lat. Jeszcze w młodości zaczęłam pracować na plebanii w Turgielach. Stamtąd, kiedy się ksiądz przeprowadził do Mejszagoły, to i mnie zabrał. W kuchni rządziła pani Władysława, która gotowała, jeszcze była panna Maria z Turgiel, a ja byłam do pomocy i przy chorych. Mieszkało tu dużo księży, nawet trzech naraz, a jakoś się wszyscy mieścili, co prawda, nieraz ksiądz prałat musiał nawet na podłodze spać. Starczało wszystkim miejsca i jedzenia, spokojnie było i dobrze. Ostatnio pani Władzia była chora, więc ze 29 lat radziłam sobie sama. Zawsze dużo gości bywało, dlatego należało wszystkich godnie przyjąć.

Wiadomo, że człowiek musi odejść, ale póki się bywa razem, to jest jakoś inaczej. On był dla mnie wszystkim – i księdzem, i przyjacielem, i ojcem. Taki dobrotliwy, każdemu gotów był pomóc; jeżeli coś dostawał, to mówił: może zanieś komu biednemu, zawsze chciał dzielić się tym, co miał. Otrzyma emeryturę i pyta: może wiesz, kto potrzebuje, to trzeba dać. Umiał z ludźmi obcować. Prosił, aby oszczędzać siły: „Nie starajcie się tyle pracować, odpocznijcie. Niech Stasia sobie pospaceruje pomalutku rano i wieczorem. Ja nie mogę chodzić, to ty pójdź”. Przeżywał, że mnie będą krzywdzić po jego śmierci.

Ostatnich parę tygodni już mało jadł, tylko prosił herbatki. Rozmawiał do końca, nawet pytał, co ja w ogródku posadziłam. Jeśli wychodziłam z jego pokoju, wkrótce wołał: „Halo!” – Wracałam: „Czego tatunia chce?” – „Nic, ja naumyślnie, dowiedzieć się, czy Stasia jeszcze żyje” – i śmieje się. Bolało go, ale kiedy pytałam, nie stękał, nie żalił się. Jeden tylko raz powiedział – wszystko boli. Męczył się, oczywiście, ale znosił wszystko bardzo cierpliwie. Ciężko mi teraz, kiedy przechodzę obok pustego łóżka. W nocy budzę się, czy nie trzeba mu czegoś, a tu pusto. Trudno to wszystko przeżyć.

Ostatnio każdego dnia Mszę św. odprawiał proboszcz z Dukszt, był też przy zgonie. Ksiądz odchodził leciutko, gromniczkę trzymał, był świadom, że umiera. Zgasł cichutko. Niech mu Pan Bóg daje niebo.

Stanisława Szwajkowska,
wieloletnia gospodyni księdza


Tutaj przyjeżdżałem od 7 lat jako mały dzieciak. Kiedy tylko szkoła się kończyła, to każdego roku jechałem do stryja na wakacje. Jako dziecko byłem odważny, więc nie krępowałem się tym, że on był księdzem. U niego zawsze bywało dużo gości, ale kiedy nadarzyła się chwila, pouczał jak żyć, jak być uczciwym, nie oszukiwać. Trudno o tym teraz mówić...

Wiadomo, wtedy nie były te kontakty zbyt częste, bo granica, wizy itd. Stryj dopiero po 18 latach, w 1956 r., po raz pierwszy przyjechał do rodziny w Brzózkach Tatarskich. Tego samego dnia ja się urodziłem. Stryj wtedy ochrzcił mnie, bo po 18 latach przez miesiąc przebywał w Polsce, trochę też jeździł po kraju. Babcia (mama księdza) wtedy jeszcze żyła, więc chciała, żeby on został chrzestnym ojcem, ale ksiądz proboszcz na parafii w Mazowieckiem poradził, że lepiej, by ochrzcił. Od tamtego czasu częściej się widywaliśmy, chociaż stryj nie mógł często przyjeżdżać. Jego śledzili, nawet w Polsce; kiedy wiedzieli, że przyjechał, podsyłali, obserwowali. Kiedy jechał do Warszawy, do księdza prymasa Wyszyńskiego, to później się dowiedział, że był taki agent, który go pilnował.

Później, póki mama z ojcem żyli, co roku, a nieraz i dwa razy do roku przyjeżdżaliśmy. Z Mejszagoły jest moja żona – Joanna Adamajtisówna. Jak się często przyjeżdżało, to się spotykało z młodzieżą, z chórzystami, bo ona w chórze śpiewała. No i w Mejszagole stryj dał nam ślub. Stryj tu został, jak sam zawsze zaznaczał – że on z Polski nie wyjeżdżał. Był w Polsce chyba z 5 razy, bo te wyjazdy ograniczano. Nawet na pogrzebie mamy nie był, potrzebne było pozwolenie z Moskwy. Rok później przyjechał, a wtedy – nie pozwolili. Często pisał listy, chociaż miał jednego tylko brata Wacława.

A w ogóle ich było trzech braci. Najmłodszy, Stefan, 1916 rocznik, utonął w kilka dni po pierwszej Mszy prymicyjnej stryja w Wysokiem Mazowieckiem. Przyszedł ze szkoły 16 czerwca, było gorąco, wskoczył do wody i utonął, miał 16 lat. Stryj pierwszą Mszę żałobną odprawiał za rodzonego brata. Był jeszcze brat Antoni, którego wywieźli Niemcy. We wsi został zabity sołtys, niewinnych ludzi posądzili o to, w tym mego stryja, brata księdza. Został wywieziony do obozu w Gdańsku, tam zginął. Mój ojciec Wacław, też ciężko chorował, na wojnie był 4 lata, a wracając z wojny pod Warszawą, zatrzymali go sowieci, 2 tygodnie więzili w obozie. Później oficerów zostawili, a ich wypuścili. Była jeszcze siostra stryja, zmarła mając 11 miesięcy.

Krzysztof Obrembski,
bratanek księdza

<<<Wstecz