Kapłan, którego Turgiele nigdy nie zapomną

Pamięć o ludziach światłych duchem i czystych sercem ich bliscy, krewni i przyjaciele nie tylko zachowują do końca życia, ale i przekazują ją swoim potomkom. Do dzisiaj mieszkańcy Turgiel i okolic ze wzruszeniem mówią o swym kapłanie śp. księdzu prałacie Józefie Obrembskim, który przed laty w ich miejscowości rozpoczął swoją służbę Bogu i ludziom.

W 1932 roku arcybiskup metropolita wileński Romuald Jałbrzykowski udzielił absolwentowi Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Stefana Batorego Józefowi Obrembskiemu święceń kapłańskich i skierował do pracy w Turgielach. Tak syn Ziemi Łomżyńskiej znalazł się na Ziemi Solecznickiej.

Duszpasterz i społecznik

Młody wikariusz aktywnie wziął się do pracy nie tylko duszpasterskiej, ale i społecznej. Został organizatorem wielu poczynań. Uczestniczył w różnych organizacjach, nie tylko kościelnych, ale i gminnych. Do kolędowania w parafii miał dwa tysiące rodzin. Drogi do małych kolonii były często nieprzejezdne, natomiast charakterystyczną cechą tej ziemi było wielkie rozproszenie gospodarstw chłopskich. W parafii powstało 12 szkół, więc tygodniowo ksiądz musiał przeprowadzić 24 lekcje. Decyzją biskupa wileńskiego ks. J. Obrembski został wyznaczony na inspektora w trzech parafiach, więc do jego obowiązków należały też liczne inspekcje. A ponadto pełnił funkcje prezesa w Lidze Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, w Lidze Kolonialnej i w Towarzystwie Przeciwgruźlicznym. Uczestniczył w Organizacji Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. Mimo nawału pracy zawsze znajdował czas na szczerą rozmowę z parafianami i możliwość, by pomóc potrzebującym.

– Do ludzi odnosił się z wielkim sercem, pomagał biednym. Jeżeli u kogoś padła krówka, to potrafił zadbać o to, by dzieci z tej rodziny miały mleko – wspomina 79-letnia mieszkanka Turgiel Eugenia Szawejko z domu Siekańska.

Pani Eugenia urodziła się akurat w roku przybycia kapłana do jej rodzimych Turgiel. To właśnie z ust ks. prałata słyszała naukę Chrystusową w szkole i w kościele, pod jego opieką przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej, była członkiem kierowanych przez niego organizacji młodzieżowych, razem z bratem Bronisławem i siostrą Zofią śpiewała w kościelnym chórze.

- Młodzież wprost tuliła się do księdza Józefa i on zawsze cieszył się z możliwości obcowania z nią. Mnie nazywał małą Cyganeczką, bowiem latem byłam zawsze bardzo opalona. Kiedy po raz ostatni gościłam u ks. prałata w Mejszagole, na jubileuszu jego stulecia, to tak mnie i przywitał: „Moja Cyganeczka przyszła”. Miał wspaniałą pamięć i nigdy nie zapominał ani o Turgielach, ani o ich mieszkańcach – mówi pani Eugenia.

Chrześcijanin i patriota

Czas służby duszpasterskiej ks. prałata w Turgielach przypadł na lata wojenne. Kiedy w 1939 roku pierwszy raz przyszli bolszewicy, ksiądz nie wyjechał z Turgiel. Został na swej placówce do końca. Ludność wiejska nie chciała też opuścić swoich domów i gospodarstw. Czuła się silnie związana ze swoją ziemią ojczystą. Zadaniem księdza było przetrwanie wraz ze swymi parafianami najtrudniejszych czasów okupacji faszystowskiej i bolszewickiej.

Podczas wojny na Ziemi Turgielskiej, jak i w całym kraju, panował strach, śmierć i niepewność jutrzejszego dnia. W tym czasie ludzie szczególnie potrzebowali pokrzepienia ducha. I on krzepił swoich parafian służąc im przykładem chrześcijanina i patrioty. W latach wojny Turgiele stały się jednym z centrów ruchu oporu przeciwko najeźdźcy niemieckiemu. Turgielska plebania służyła jako kryjówka wielu żołnierzom AK, czy też księżom. Przez dłuższy czas gestapo zbierało informacje o ks. Obrembskim i o jego powiązaniach z polskim ruchem oporu. Kiedy uznali, że mają wystarczająco dużo dowodów przeciwko jego działalności postanowili go aresztować i wysłać do Ponar. Do Turgiel wysłano gestapowców z nakazem aresztowania kapłana.

– Kiedy gestapowcy prowadzili księdza Józefa przez Turgiele tłum ludzi żegnał go. Ludzie szli za nim na kolanach modląc się i błagając, by uwolnili naszego księdza – wspomina E. Szawejko.

Na szczęście ks. Obrembski nie trafił do Ponar. Uratował go z rąk gestapowców Elberg – niemiecki oficer, gorliwy katolik narodowości austriackiej. To on poręczył za księdza, narażając siebie. Udało się. Czy oficer przetrwał wojnę – nie wiadomo.

Po zakończeniu drugiej wojny światowej i wkroczeniu bolszewików na Wileńszczyznę ks. Obrembski miał możność wyjazdu do Polski, ale nie skorzystał z tego i pozostał wśród swoich.

Nie zapomniał o turgielanach

Niestety, niedługo to trwało, ponieważ w 1950 roku sowieci wyrzucili księdza z Turgiel. Nowym miejscem służby duszpasterskiej ks. J. Obrembskiego stała się Mejszagoła. Ale w nowym miejscu posługi kapłańskiej nie zapominał o parafii w Turgielach i jej parafianach, oni także o nim pamiętali. Na przeciągu długich lat życia ks. prałata, turgielanie odwiedzali swego kapłana w dniu jego imienin, zaś w jego pokoju w „pałacyku” na biurku stało zdjęcie z lat posługi w Turgielach, na którym widniał ksiądz razem z młodzieżą turgielską. Takie samo zdjęcie przechowuje w albumie rodzinnym i pani Eugenia.

- W dniu swego stulecia ks. prałat sprezentował mi księgę pamiątkową wydaną z okazji 100. rocznicy jego urodzin. Ta księga stała się dla mnie prawdziwą relikwią – powiedziała Szawejko.

Być może w przyszłości na jednej ze ścian turgielskiej świątyni znajdzie się miejsce na umieszczenie tablicy pamiątkowej na cześć śp. księdza prałata Józefa Obrembskiego. Kapłana i człowieka, który do końca swoich dni z nostalgią wspominał swoją pierwszą parafię i mieszkańców Ziemi Turgielskiej.

Andrzej Kołosowski

Na zdjęciach: „książkę, którą sprezentował mi ks. prałat, przechowuję niczym relikwię” - stwierdziła Szawejko; tu się rozpoczęła Jego duszpasterska posługa.
Fot.
autor


Znałam księdza prałata od dwóch lat życia. Kiedy wyjeżdżał z Turgiel do Mejszagoły, miałam 8 lat. Mama zawsze zabierała nas - dzieci do kościoła. Ksiądz Józef z kolei bardzo lubił dzieci. Nas z bratem wyróżniał szczególnie, bo od małych lat umieliśmy cały pacierz na pamięć. Pamiętam księdza prałata, gdy przyszedł do nas po kolędzie i spytał, czy umiemy „Ojcze nasz”. Wraz z bratem powiedzieliśmy cały pacierz: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu, Dziesięć Przykazań… Ja miałam 5 lat, a brat był młodszy, ledwo zaczął mówić. Ksiądz słuchał bardzo uważnie. W końcu podsumował, że gdyby on nie znał tych modlitw, to nie zrozumiałby, co mówi mój brat. Potem jeszcze w kościele z ambony pochwalił, że w parafii są rodziny, w których dzieci, ledwo co mówić nauczyły się, a już potrafią powiedzieć pacierz. Nie wymienił nas z nazwiska, ale wiedzieliśmy, że o nas chodzi. Zawsze potem, kiedy bywaliśmy w kościele, to po Mszy św. kiwnął na nas palcem, byśmy zaszli do zakrystii, a tam częstował cukierkami czekoladowymi. Przychylność księdza Józefa sprawiała, że nas dzieci nie trzeba było namawiać do pójścia do kościoła. Podobnie wychowałam swoje dzieci i ich nauczyłam, że uczestnictwo w nabożeństwach – to obowiązek. Po latach, kiedy odwiedzaliśmy księdza prałata, i wypytywał o nas, nasze rodziny, to przypomniał moich rodziców, nasz domek. To były bardzo miłe i ciepłe, pełne wzruszeń spotkania.

Anna Kozłowska,
w. Misiuczany, parafia turgielska


Można powiedzieć, że się wychowałam na legendzie o księdzu prałacie Obrembskim. Moja mama wychowała się na katechezach księdza prałata, potem wraz prababcią opowiadały o nim. Od dzieciństwa słyszałam, jaki to wspaniały był ksiądz. Opowiadały, że wiele dobrego robił dla dzieci, zakładał grupy modlitewne, kółka różańcowe. W dzieciństwie byłam święcie przekonana, że każdy kapłan – to Jezus Chrystus. Dopiero jak dorosłam zrozumiałam, że tylko jego zastępuje. Przez ostatnie 9 lat każdego roku przyjeżdżałam do Mejszagoły, by otrzymać błogosławieństwo od księdza prałata. Wtedy od niego dowiedziałam się historii turgielskiej parafii, a i mojej rodziny. Wspominał, które z moich ciotek należały do tych grup modlitewnych, o kółkach różańcowych, procesji. Potem w domu miałam potwierdzenie jego słów. Kiedy z mężem obchodziliśmy 25. rocznicę małżeństwa, to w Mejszagole mieliśmy odnowienie przyrzeczeń małżeńskich. Wtedy to podczas błogosławieństwa powiedział, że jeśli w życiu nie było cierpienia, to nie jest życie”. Wspólnie z nami były nasze dzieci, pobłogosławił całej rodzinie i stale podkreślał, byśmy żyli z Bogiem. Pozdrawialiśmy księdza prałata za pośrednictwem TV „Trwam” i wtedy poprosił, by ksiądz Józef Aszkiełowicz zadzwonił do nas i nam podziękował za życzenia. Kiedy przesyłaliśmy mu swojskie produkty: masło, śmietanę, słoninkę, zawsze za wszystko wszystkim dziękował i stale podkreślał: „To moje Turgiele”. Będę zawsze o nim pamiętała w modlitwie i nadal prosiła go o błogosławieństwo.

Teresa Szymielewicz,
Turgiele

<<<Wstecz