„Wieczne odpoczywanie racz Mu dać, Panie…”

We wtorek, 7 czerwca br., o godzinie 16.50 w wieku 105 lat odszedł do wieczności ksiądz prałat Józef Obrembski, patriarcha Wileńszczyzny, honorowy obywatel rejonu wileńskiego. Zmarł tak, jak żył – podczas modlitwy, w ciszy swego „pałacyku”, w otoczeniu najbliższych. Ostatnie tchnienie oddał przy wezwaniu wieńczącym Koronkę do Bożego Miłosierdzia: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny…” Odszedł na kilka dni przed 79. rocznicą święceń kapłańskich.

Pan powołał Go do wieczności, kiedy Kościół trwa w okresie Wielkanocnym – stawiającym przed wiernymi tajemnicę zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią. Odszedł do Domu Ojca w piątym dniu nowenny przed uroczystością Zesłania Ducha Świętego, tuż po święcie Wniebowstąpienia Pańskiego. Ta zbieżność świąt i powtarzane w duchu słowa Składu Apostolskiego – …wierzę w świętych obcowanie, żywot wieczny… – napawają wiernych nadzieją, że teraz z Domu Ojca Niebieskiego błogosławi i wstawia się za wiernymi Kościoła na Wileńszczyźnie.

Ksiądz prałat Józef Obrembski urodził się 19 marca 1906 roku w Skarżynie Nowym na Ziemi Łomżyńskiej. Przybył do Wilna w roku 1925 w celu podjęcia studiów w Wileńskim Seminarium Duchownym. 12 czerwca 1932 z rąk abp. Romualda Jałbrzykowskiego otrzymał święcenia kapłańskie. Jako młody kapłan został skierowany do parafii w Turgielach, natomiast od roku 1950 los złączył go z Mejszagołą, gdzie mieszkał w swoim „pałacyku” i gdzie kończył swój „żywot jak słońce” .

W swoim ostatnim wywiadzie, udzielonym w przededniu jubileuszu 105. urodzin ksiądz prałat powiedział: „Przeżyłem dużo lat, dużo zmian, a jednak to, co najważniejsze, nie zmienia się. Wielu pewnych siebie odeszło z tego świata i śladu po nich nie zostało. A Kościół jak był, tak jest. Pan Jezus obiecał nam, że „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Trwajmy więc przy Nim po kres naszej doczesności”. Niech więc ta ostatnia nauka czcigodnego Kapłana pozostanie w sercach wszystkich, którym droga jest pamięć Zmarłego.

Świadek czasu

Dostojny Prałat przyszedł na świat 19 marca 1906 roku we wsi Skarżyn Nowy, należącej do parafii Rosochate w diecezji łomżyńskiej, z ojca Justyna i z matki Wincenty z domu Kołaczkowskiej. Wzrastał w głęboko religijnej rodzinie: przykład klękających do wspólnego pacierza rodziców, udział we Mszy niedzielnej – wszystko to miał w domu ojcowskim od dziecka. Dzięki staraniom rodziców zdobył wykształcenie gimnazjalne w Ostrowi Mazowieckiej. W 1925 roku z Ziemi Łomżyńskiej przybył do Wilna, gdzie wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego, a rok później – na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Stefana Batorego.

Zarówno wydział teologiczny jak i seminarium duchowne w Wilnie słynęły wówczas z wybitnych profesorów i wykładowców, którzy budowali solidny fundament wiedzy i duchowości przyszłego księdza. Pierwszym autorytetem u początku kapłaństwa był też dziekan turgielski ks. Paweł Szepecki, u którego jako kleryk odbywał praktykę. Po święceniach kapłańskich, otrzymanych 12 czerwca 1932 roku z rąk arcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego, neoprezbiter Józef Obrembski został wikarym w parafii Turgiele.

Odtąd związał swój los z tym zakątkiem ziemi zwanym Wileńszczyzną. Pierwsze siedem lat wypełnione były wytężoną, aczkolwiek owocną pracą: licząca 11 tys. wiernych parafia, liczne obowiązki duszpasterskie, przewodzenie szeregowi organizacji społeczno-katolickich, sprawy całego turgielskiego dekanatu. Teoria Batorowej Wszechnicy i praktyka „akademii turgielskiej” stały się tą szczęśliwą i wyjątkową symbiozą, która ukształtowała młodego kapłana na nowe próby czasu.

Świadek odwagi

Życie i praca w czasach, kiedy byle donos wystarczał dla wymierzenia wyroku, wymagały dosłownie każdego dnia nie tylko mądrości i roztropności, lecz także nie lada odwagi. Ksiądz prałat wspominał o tym z właściwym sobie spokojem: „Szły na mnie wcześniej skargi do pana Smetony, szły później do Niemców, w końcu do bolszewików – choć przecież mogło to za każdym razem dla mnie skończyć się źle, a jednak się nie skończyło. Ale tak jak byli w mym długim życiu ci, którzy dokuczali, tak też byli i ci, którzy pomagali”. Tej pomocy doznawał wielokrotnie od ludzi różnych narodowości: Żydów, Litwinów, Polaków, Rosjan, od oficera-Austriaka.

Kiedy przed 50. rokiem sowieci powyrzucali księży z wielu parafii, miał do obsługi Kamionkę, Taboryszki, Onżadów, Rukojnie, Miedniki, Małe Soleczniki. Od początków był więc przysłowiową „solą w oku” u nowej władzy, nie mającej szans na wygraną z autorytetem księdza u miejscowej ludności. By pozbyć się niewygodnego przeciwnika mocą rozkazu został wyrzucony z Turgiel w ciągu 24 godzin. „Że skończyło się tylko na przeniesieniu do Mejszagoły, zawdzięczam Opatrzności Bożej” – powiadał ksiądz prałat.

Świadek miłosierdza

Osobnym rozdziałem w życiorysie księdza prałata pozostanie przykład jego synowskiego stosunku do starszych kapłanów, z którymi zetknął go los w różnych okresach, szczególnie po zakończeniu wojny. W Turgielach zakończył przy nim żywot dziekan Paweł Szepecki, jakiś czas na plebanii przebywał ks. Leonard Rodziewicz z Szumska, dożywali księża Bolesław Janowicz i Jerzy Januszewicz, przez trzy lata ukrywał się późniejszy biskup Ignacy Świrski.

Od przybycia do Mejszagoły w 1950 r. rezydencją księdza prałata była chatka-pałacyk na zapleczu kościoła. Tu znaleźli przytułek pozbawieni dachu nad głową przez nowe władze: prałat Kurii Wileńskiej, senator RP ks. Leon Żebrowski, prałat Kapituły Wileńskiej ks. Lucjan Chalecki, dożywali swego wieku ks. profesor Stefan Gulbinowicz i ks. Leon Ławcewicz, przez sześć lat mieszkał tu ks. dr Sylwester Małachowski, 15 lat spędził pod tym dachem ks. grekokatolik Zenobi Bandrowicz. Ksiądz prałat zapewnił tym sędziwym i zasłużonym duchownym godną starość, do śmierci otaczał także opieką samotną, obłożnie chorą sprzątaczkę kościelną, często udzielał noclegu żebrakom.

Świadek wiary

Wybór drogi powołania dla księdza prałata przypadł na czas odrodzenia Państwa Polskiego, nacechowany ogromnym entuzjazmem i współdziałaniem władz i całego narodu. Po carskim zaborze, kiedy się zabraniało „gawarit’ po polski”, przyszedł okres nieograniczonych możliwości dla rozwoju wiary, kultury i języka ojczystego. Rozkwitała działalność licznych zgromadzeń zakonnych, katolickich organizacji świeckich, wychowanie religijne przyświecało każdej placówce oświatowej.

Wrzesień 1939 przekreślił wszelkie poczynania i plany. Następujące po sobie kolejne okupacje szczególne zagrożenie niosły przede wszystkim dla Kościoła. Kościół i jego słudzy byli zmuszeni działać w warunkach podziemia.

„Działalność społeczna, tak rozległa niedawno, ograniczyła się do uczestnictwa w chórze. Ale nawet taki chór – to było wielkie pole do popisu: śpiewacy, poeci, deklamatorzy, literaci, biblioteka – czego tam tylko nie było. Pewnie w porównaniu z tym, co mieliśmy za Polski, to były tylko półśrodki, półdziałalność – ale z tego, co dozwolone, korzystaliśmy na 120 procent” – to ze wspomnień księdza. Cennym stawał się osobisty kontakt z każdą rodziną, każdym parafianinem. Żeby objechać więcej domów po kolędzie, nocował w dalszych wsiach. Kiedy zabroniono katechizacji, organizował spotkania rodziców z dziećmi.

W ciągu długich lat niemal powszechnego negowania wiary nawet chatka-pałacyk stawała się miejscem ewangelizacji dla szukających Boga pątników: z Rosji, Ukrainy czy Kazachstanu. Serce gospodarza, jak i drzwi sędziwego domku, zawsze było otwarte dla wszystkich. Wśród tych, co to kiedykolwiek przekroczyli „progi mejszagolskie”, nie brakło wielu jakże dostojnych, bez liku było też ludzi zwykłych i nieznanych, a wszyscy przychodzili po to samo: zaczerpnąć ze szczodrego źródła duchowości chociaż trochę kropli wiary i nauki Chrystusowej.

Problemy dzisiejszego świata, w których nad podziw był doskonale zorientowany do końca swoich dni, ksiądz prałat zawsze tłumaczył pod kątem wiary: „Spróbujcie sprawdzić któregoś z polityków, z takim zapałem walczących podczas wyborów, czy chociaż jeden z nich pamięta 10 przykazań Bożych. Dlaczego na twarzach ludzi taką rzadkością stał się uśmiech, radosne spojrzenie, skierowane ku innemu człowiekowi?” Może dlatego do tej wrośniętej w ziemię chatki ciągnęli ludzie, by wysłuchać nauki, opartej na jedynie trwałych fundamentach.

Świadectwo patriotyzmu

Jako jeden z nielicznej kohorty przedwojennych kapłanów, ksiądz prałat zrządzeniem Opatrzności przez 85 lat był związany z Ziemią Wileńską. Oddał jej 79 lat Chrystusowego kapłaństwa, pozostając tu do końca swoich dni. Widział, jak okrutne ciosy zadawano polskości, jakie próby wynaradawiania czyniono. Porównując dzisiejszą sytuację ze skutkami rozbiorów powtarzał za Wieszczem: „Niczym Sybir, niczym knuty, lecz narodu duch zatruty!”

Troska o duchową kondycję dzisiejszej Wileńszczyzny nigdy nie przestała nurtować Człowieka, który dźwigał na swych plecach ponad 105 lat życia. „Abyśmy byli jedno” – nieustannie głosił nasz Wielki Rodak na Stolicy Piotrowej. Czy dorośliśmy my, Polacy wileńscy, by słuchać nauki Jana Pawła II?” – to pytanie Prałat Obrembski pozostawia wszystkim nam, mieszkańcom Ziemi Wileńskiej.

Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj Mu świeci. Niech odpoczywa w Pokoju Wiecznym. Amen

<<<Wstecz