„Straciliśmy dobrego człowieka”

W narodzie się mówi, że dobrym ludziom Pan Bóg daje śmierć nagłą i lekką. I tak nagle zmarł kolega redakcyjny z „Kuriera Wileńskiego” ZBIGNIEW MARKOWICZ. Zmarł w Wielki Piątek, jak gdyby Bóg chciał w szczególny sposób uczynić Go swym wybrańcem.

Tylko czemu tak wcześnie to uczyniłeś, Ojcze?

Zbyszek szykował się do jubileuszu 60-lecia. Przygotowywał się do szerokiego świętowania z kolegami redakcyjnymi, przyjaciółmi, rodziną, bo tak miał w swym zwyczaju. Wszystko co robił, robił od serca, szeroko, hojnie, po wileńsku. Tak był wychowany w swym domu rodzinnym i taki sposób bycia przeniósł przez całe swe życie.

Wieść o jego przedwczesnej śmierci szybko się rozeszła wśród ludzi, którzy Go znali, z którymi pracował i współpracował. Wszyscy jednym głosem z ogromnym żalem mówili: „Straciliśmy bardzo dobrego człowieka”. Gdy teraz wspominam lata wspólnej pracy, a tych lat było bodaj ponad 30, w Zbyszku widzę kolegę, który nigdy nikogo nie obraził, który umiał załagodzić trudne sytuacje, który umiał współczuć w biedzie i cieszyć się radością nie tylko swoją, ale też kolegów. A umiejętność cieszenia się z radości i sukcesów innych przecież nie każdemu jest dana.

Przyszedł do redakcji „Czerwonego Sztandaru”, gdy ta się znajdowała jeszcze na Mostowej, ze środowiska ludzi kultury. Po ukończeniu Szkoły Muzycznej im. Tallat-Kelpszy pracował jako dyrektor Domu Kultury w Podbrodziu. Ale sprawy rodzinne wymagały pracy w Wilnie. Znalazł tu, w środowisku dziennikarzy polskiej gazety swoje najwłaściwsze miejsce. Od pracownika sekretariatu – sztabu wydawniczego gazety – wymagało się szybkiej reakcji, giętkości, gdy trzeba było zamienić materiał na bardziej aktualny. Pasowało to Zbyszkowi jak ulał. Gdy zespół miał swoje jubileusze, czy jakieś święto, przynosił akordeon, by te jubileusze umilić śpiewaniem i graniem.

Przemiany, które dotknęły „Kurier Wileński” w ciągu ostatnich dwudziestu lat dotknęły też Zbigniewa, jak zresztą każdego z pracowników. I jakże szczęśliwie ta zmiana wypadła dla Niego. To przecież najprawdziwszy marketingowiec. Był takim jeszcze wtedy, gdy słowo to nie było tak popularne, ale w Zbigniewie to tkwiło. Umiał obcować z ludźmi. Objechał niemal całą Wileńszczyznę, organizując „Dni Kuriera Wileńskiego”, zbierając ludzi, prenumeratorów i czytelników gazety – aktualnych i przyszłych, by zapoznali się z problemami gazety, by wysłuchali koncertu któregoś z zespołów polskich. Potrafił nadać konkursowi „Twoje dziecko w obiektywie” taką rangę, że zorganizowanie uroczystości podsumowania konkursu każde polskie przedszkole uważało za zaszczyt. Nie zaprzepaścił tego, co w poprzednich latach było w redakcji rozpoczęte. Nie tylko nie zaprzepaścił, ale i podniósł rangę wielu imprez. Czy to plebiscyt czytelniczy „Polak Roku”, czy też „Dziewczyna „Kuriera” – Miss Polka Litwy” – wszystko to żyje i się rozwija.

Gdy przy organizacji konkursu „Dziewczyny „Kuriera” widzimy wydłużającą się listę sponsorów, jest oczywiste, że do każdego z nich doszedł Zbigniew Markowicz. Zbyszek umiał rozmawiać z każdym tak, jakby to była rodzinna impreza „twoja i moja”.

Ostatnio narzekał na serce. Ale szedł dalej. Wierzył, że wszystko będzie dobrze, że to tymczasowe niedomaganie...

Będzie nam wszystkim Zbyszka bardzo brakowało. Jego miłych słów, Jego sympatycznego sposobu bycia, Jego dobroci i serdeczności ludzkiej. Sądzę, że wielu z nas ma Mu do powiedzenia: „Dzięki”.

Krystyna Adamowicz

<<<Wstecz