„Wileńszczyzna” – u progu jubileuszu 30-lecia
Tworzy go już drugie pokolenie
W maju br. mija 30 lat odkąd Reprezentacyjny Polski Zespół Pieśni i Tańca „Wileńszczyzna” po raz pierwszy wystąpił przed publicznością. Obierając od początku za cel swojej działalności promocję rodzimego wileńskiego folkloru, po dzień dzisiejszy pozostaje wierny temu wyzwaniu. Założyciel, inicjator i kierownik zespołu Jan Gabriel MINCEWICZ przez trzydzieści lat niestrudzenie przewodzi zespołowi. W związku z wkroczeniem przez „Wileńszczyznę” w czwartą dekadę działalności artystycznej rozmawialiśmy z jej kierownikiem o tym, czym żył i żyje zespół.
Pierwszy występ zespołu datuje się na maj 1981 roku, od tego dnia też „Wileńszczyzna” liczy swoje lata. Tym niemniej przed koncertem trwały niemal roczne próby i przygotowania. Jakie były te początki przed początkiem?
Do historii zespołu należałoby dodać jeszcze jeden rok, kiedy właśnie spotykaliśmy się na próbach i szykowaliśmy się do pierwszego występu w Niemenczyńskim Domu Kultury. Natomiast potrzeba powstania zespołu zrodziła się samoistnie. Przez 13 lat pracowałem jako nauczyciel muzyki w Wileńskiej Szkole Średniej nr 26 (obecnie im. J. I. Kraszewskiego) w Nowej Wilejce, potem zostałem zmuszony do opuszczenia tej placówki i kontynuowałem pracę w Niemenczynie. Założyłem tam „Jutrzenkę”, jako chór mieszany, zaś z niego wyłoniłem 8 dziewcząt, tworzących grupę wokalną „Stokrotki”. Zespół ten, dzięki organizowanemu wówczas przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Litewskiej koncertowi muzyki polskiej, miał okazję do występów na wielkiej scenie. „Stokrotki” zrobiły na publiczności wielkie wrażenie, wkrótce też wyjechały do Polski, co wówczas było wielkim wyczynem. Śpiewały w stylu ludowo-estradowym, coś na wzór polskiego zespołu „Filipinki”.
Problem szkolnych zespołów był jedyny: członkowie, którzy przez kilka lat ćwiczeń zdobyli odpowiednią sprawność artystyczną, po ukończeniu szkoły zostawiali zespół. Wiadomo, że osoby dorosłe, pracujące nie dostosują swego czasu do prób wtedy, gdy je mają uczniowie. Dlatego tak samoistnie zrodziła się potrzeba zrzeszenia absolwentów szkoły w dorosłym zespole, który stał się kontynuacją tych szkolnych zespołów.
„Wileńszczyzna” zgromadziła w swoich szeregach nie tylko absolwentów szkoły w Niemenczynie…
Pierwsi członkowie zespołu – to także uczniowie z Nowej Wilejki, ale też i samego Wilna. Obecnie próby chóru się dublują: odbywają się w dawnej szkole nr 5 na Antokolu i w Niemenczynie. Anna Domańska, Inessa Moro, Basia Piekarska, Anna Iwatowicz – to są osoby z Nowej Wilejki, z którymi się tworzyło podstawy zespołu. W jego szeregach śpiewali też późniejsi kapłani ks. Mirosław Balcewicz i ks. Tadeusz Matulaniec. Właśnie z nimi się jeździło na koncerty w bazach budowlanych Energopolu – Nowopołock, Wielkie Łuki.
Oprócz „Wilii” nie było wówczas innych zespołów zrzeszających Polaków Litwy w działalności artystycznej. Tym niemniej od początku „Wileńszczyzna” przybrała nieco inny kierunek. Dzisiaj nieraz słyszałam od członków innych zespołów, że „poziomu „Wileńszczyzny” w promowaniu folkloru podwileńskiego nie da się osiągnąć”.
„Wilia” była nie tylko zespołem, ale i jedynym zrzeszeniem Polaków, nie istniały wówczas żadne polskie organizacje społeczne, takie jak ZPL. Sam w tamtych odległych latach śpiewałem w tym zespole, a po latach przerwy byłem jej kierownikiem. Pod moim kierownictwem „Wilia” obchodziła jubileusz 25-lecia. Zespół ten był nieraz nazywany i traktowany u nas jako wileńskie „Mazowsze”. Tym bardziej, że nasz widz nie miał możliwości obejrzeć, nawet w telewizji, występów zespołów z Polski. Myśmy z kolei stwierdzili, że należy zachować, a nawet dla wielu ludzi odkryć, nasz rodzimy wileński folklor, który nie jest należycie eksponowany. Już wówczas pojawiły się zarzuty, że nasz folklor wileński jest nudny, nieciekawy, co nie jest zgodne z prawdą. Dlatego też nazwa „Wileńszczyzna” miała oznaczać, że jesteśmy stąd i kultywujemy rodzimą kulturę. Gromadzimy, zbieramy, opracowujemy, wykonujemy, popularyzujemy. Od ludu bierzemy i dla ludu dajemy.
Czyli zespół został zaangażowany nie tylko do występów artystycznych, ale także do działalności kulturoznawczej i etnograficznej?
Jeszcze pracując w szkole w Wilejce, zacząłem gromadzić folklor. Uczniowie naprowadzali mnie na swoich rodziców, dziadków, dziś już nieżyjących. Ktoś udostępniał nagranie albo śpiewał, ja zaś nagrywałem. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, do czego to się przyda, ale chętny byłem do poznania tego specyficznego śpiewu podwileńskich miejscowości. Wraz z powstaniem zespołu, jego członkowie też się zaangażowali w tę pracę: każdy miał gdzieś na wsi znajomych lub krewnych, którzy niejako dali nam repertuar. Praca była ciekawa i zajmująca. Zresztą jak się przychodziło do ludzi, to oni śpiewali wszystko, co umieli, a na pierwszym miejscu – piosenki ogólnopolskie. Potem należało zrobić selekcję, by wybrać śpiewy, charakterystyczne wyłącznie dla naszego regionu.
Dzisiaj zapewne wiele osób, które udostępniły zespołowi pieśni, już odeszło. Praca ta więc była niejako „ostatnim dzwonkiem” do zebrania i ocalenia sporej części kultury Wileńszczyzny. Jak Pan sądzi, czy jeszcze został folklor gdzieś w małych miejscowościach?
To, co myśmy zebrali, zostało wydane przez Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Olsztynie w roku 1992 w zbiorze „Pieśni Wileńszczyzny”. Śpiewnik zawiera 120 pieśni, jest to mniej więcej trzecia część tego, co mamy. Być może zostanie wydana druga część. Wątpię, by jeszcze coś gdzieś było. Jeszcze niedawno kilka razy wyjeżdżałem do starszych osób, o których mówiono, że śpiewają, ale nie było to już nic nowego. Niestety, to pokolenie, które rodzimy folklor otrzymało w spadku od swoich rodziców oraz dziadków i pradziadków, już odeszło. Apeluję oczywiście do wszystkich, gdyby ktoś wiedział o takich osobach, to niech da znać.
Widz potrzebuje na scenie ruchu, pewnych atrakcji teatralnych. Zespół „Wileńszczyzna” – to również grupa taneczna, której popisy zdobywają uznanie na całym świecie.
Owszem, samą tylko pieśnią nie przyciągniesz i nie zainteresujesz należycie widza. Wkrótce powstała grupa taneczna, której pierwszą choreograf była Danuta Mieczkowska, zaś, obecna – Leonarda Klukowska była tancerką. Dzięki zaangażowaniu w zespole, podjęła się studiów w konserwatorium muzycznym, potem w akademii muzycznej w Kłajpedzie. Ukończyła także rzeszowskie i lubelskie studia podyplomowe. Przejęła po pani Danusi grupę taneczną „Wileńszczyzny”, kierując jednocześnie szkolnym zespołem „Jutrzenka”, która stanowi nasz narybek. Obecnie prowadzi grupę taneczną razem z Germanem Komarowskim.
Zespół prezentuje na scenie nie tylko poszczególne pieśni i tańce wileńskie, ale łączy je w odrębne kompozycje…
Programy tematyczne zaczęły się od „Zalotów” gdzieś w pierwszej połowie lat 80. Jest to bardzo wdzięczny temat, pod który można „podciągnąć” większość piosenek. Z kolei „Wesele” (premiera w roku 1988) – to taki nasz pierwszy pełny program artystyczny. Byliśmy z nim już wtenczas w Szczecinie. Potem powstał program patriotyczny „Z dymem pożarów”. Zaś na 20-lecie przygotowaliśmy „Noc Świętojańską”.
Tematykę do obrazków tematycznych podsuwało samo życie. Zależało, by przekazywały one charakter świąt, uroczystości typowych dla Wileńszczyzny. Co najbardziej odzwierciedla nasz ostatni program „Kiermasz wileński”, wzorowany na tradycyjnym kiermaszu kaziukowym, charakterystycznym tylko i wyłącznie dla Wilna.
Wraz z odwilżą lat 80. rozpoczęły się wyjazdy za zachodnią granicę Litwy. Wcześniej natomiast udało się odwiedzić dawne kresy wschodnie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jak Pan wspomina te wyjazdy?
Łączy się z nimi wiele ciepłych wspomnień… Owszem, wcześniej mieliśmy otwarte Moskwę, Kijów, Leningrad, Lwów i tam jeździliśmy z występami. Przyjęcia były bardzo serdeczne – swoi swoich. Na zachód – to pierwsze wyjazdy oczywiście do Polski – Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Elbląg, Olsztyn, Szczecin, czyli miejsca skupisk kresowiaków, potem festiwale w Rzeszowie. Na jednym z takich rzeszowskich festiwali poznaliśmy przedstawicieli Polonii w Holandii, którzy zaprosili nas do siebie. Po drodze wystąpiliśmy w Niemczech. Potem Walery Choroszewski zaprosił nas do Anglii, zaś Margaret Jacobsen zorganizowała występy w Danii, a przy okazji wystąpiliśmy również w Belgii. Koncerty na południu Europy – to Austria i Włochy, a tam spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Bodajże najmilej wspominamy spotkanie z Papieżem. W roku 1992 gościliśmy z koncertami w Rzymie, wzięliśmy też udział w środowej audiencji, po której Ojciec Święty przywitał nas słowami: „Witam zespół „Wileńszczyzna”, zaś my jemu zaśpiewaliśmy. Mieliśmy też okazję po audiencji na osobiste spotkanie z Papieżem, który nas pobłogosławił, a my wykonaliśmy utwór ułożony specjalnie na tę okazję. Zaskoczyło nas, że Papież od początku do końca cierpliwie wysłuchał wszystkich zwrotek.
Szczególne wspomnienia zapewne wiążą się z wyjazdami na drugą półkulę i antypody?
Tak, przez Polonię amerykańską i australijską byliśmy podjęci bardzo serdecznie, o czym świadczą „powtórki” wyjazdów.
Jubileuszowy koncert szykuje się tradycyjnie na wrzesień br. Zechciałby Pan zdradzić Czytelnikom, co przygotowujecie na inaugurację czwartej dekady działalności?
Planujemy powtórzyć kiermasz wileński w nieco zmodyfikowanej wersji. Program ten spotkał się z wielkim aplauzem wszędzie, gdzie go prezentowaliśmy. Nie wiem, czy w ogóle uda się go prześcignąć, z wielkim sukcesem pokazywaliśmy kiermasz na całym świecie, zaś w Wilnie – poza jubileuszową premierą – nie powtórzyliśmy go, dlatego teraz do niego wracamy.
Kultywujemy nasze podwileńskie zwyczaje: pieśni i folklor i nie zamierzamy uwspółcześniać repertuaru. Nowy program ocenią widzowie: chcemy by był dobry i przyjęty. Będzie to wieczorynka podwileńska z okresu międzywojennego lat 30-40; pieśni i tańce tego okresu. Planujemy również występ weteranów i młodego narybku.
Zespół tworzy tradycje pokoleniowe: uczestniczą w nim teraz już dzieci pierwszych zespolaków. Przez trzy dziesięciolecia osiągnęło się wiele, jest wyznaczona określona droga, którą zespół podąża: promując rodzimą kulturę i tradycje, wciąż się rozwija, zdobywa kolejne doświadczenia. Jakie ma Pan w związku z „Wileńszczyzną” marzenia?
„Wileńszczyznę” tworzy już drugie pokolenie i to najlepiej mówi o zespole. Na tej podstawie śmiało mogę powiedzieć, że panuje tutaj rodzinna, ciepła atmosfera. Co ciekawe, że przez dzieci rodzice nadal pozostają w kontakcie z zespołem. Co do marzeń, to najbardziej zależy mi na tym, by, gdy już mnie nie będzie, zespół trwał i promował Wileńszczyznę.
Rozmawiała Teresa Worobiej
Na zdjęciu: popularyzacja folkloru Ziemi Wileńskiej – taki kierunek działalności zespół obrał na początku i pozostaje temu wierny do dzisiaj.