Okruchy wspomnień wilnianki z Zarzecza
Ludzie o twardym charakterze
„Wierzyliśmy święcie, że Ojczyzna, Polska, odzyska wolność. Młodzież żyła tą nadzieją i dlatego nie bała się prześladowań ze strony okupantów. Wiara podtrzymywała nas…” – wspomina lata okupacji sowieckiej, a później niemieckiej 88-letnia wilnianka Janina Czerniawska, z domu Malinowska.
Mieszkała i do dziś mieszka na Zarzeczu na ul. Popławskiej. Uczęszczała najpierw do 7-letniej szkoły powszechnej nr 25, a później do gimnazjum im. E. Orzeszkowej. Wyrastała w środowisku rodzinnym o wysokiej kulturze, w atmosferze charakterystycznej dla dużej części społeczności wileńskiej, ceniącej prawość w postępowaniu, życzliwość i dobroć wobec ludzi, bez względu na ich narodowość, poglądy i pozycję społeczną. Ta atmosfera odcisnęła piętno na całym jej życiu.
Niebezpieczna gra
Po wybuchu wojny w 1939 r. Janina Czerniawska zaczęła uczęszczać na tajne komplety nauczania, żeby dalej się dokształcać. Wykładowcy poświęcali się kształceniu młodzieży bezinteresownie, nie pobierali opłaty za lekcje. Uczyli młodzież historii, języka polskiego. Wychowywali ich w duchu patriotycznym. „Jesteś Polakiem, musisz nim pozostać” – przypomina hasło z tamtych lat pani Janina. „Młodzież zbierała się w budynku przy ul. Wielkiej 9 u pani Łuszczewskiej i zamieszkałej na tejże ulicy pani Bohdziewicz. Przychodziło na zajęcia zazwyczaj 30-40 chłopców i dziewcząt.”
Owe tajne komplety były swoistą wylęgarnią organizacji konspiracyjnych. Pani Janina wstąpiła do jednej z nich. Jeśli pamięć ją nie myli, był to Związek Wolnych Polaków, włączony następnie do Służby Zwycięstwa Polski. Kolejno SZP została przekształcona w Związek Walki Zbrojnej, a od 1942 r. – w Armię Krajową. PrzeSłożeni uprzedzali ją, że jest to niebezpieczna gra, na każdym kroku będzie grozić niebezpieczeństwo, a w razie zdrady, czeka kara śmierci. „Jeśli masz słaby charakter, lepiej nie wstępuj. Nam potrzebni są ludzie o twardym charakterze”.
O tym, że w konspiracji surowo karano za złamanie przysięgi, p. Janina mogła przekonać się naocznie. Była świadkiem wykonania wyroku śmierci na dwojgu młodych ludzi o imieniu Jarek i Krystyna. „Przykra to była sprawa. Ci dwoje, zdawałoby się, nic karygodnego nie zrobili. Zwierzyli się krewnym, że należą do organizacji podziemnej. Wieść rozniosła się dalej. Kierownictwo wydało na nich wyrok śmierci przez rozstrzelanie. Trzy osoby z organizacji strzelały do nich z pistoletów, z których tylko jeden był załadowany ostrą amunicją. „Nie patyczkowano się, surowo karano za zdradę. Zdarzały się pomyłki. Była to najgorsza rzecz jaka może się zdarzyć”.
Została łączniczką
W trosce o bezpieczeństwo rodziców Czerniawska nie powiadomiła ich o swojej decyzji. Zresztą i w organizacji mało wiedzieli jeden o drugim. W kontaktach między sobą posługiwali się pseudonimami, które wybierali sami. Pani Janina miała pseudonim „Flora”. Wraz z innymi członkami została zaprzysiężona w kamienicy przy ul. Kasztanowej. Przysięgę odbierał oficer ps. „Kret”. Została łączniczką.
Funkcja ta nie była łatwa. Z reguły swoje zadanie wykonywała w pojedynkę. Nikt jej nie ubezpieczał. Gdyby została schwytana, czekałoby ją okrutne śledztwo, tortury, śmierć lub zesłanie do łagru albo obozu koncentracyjnego. Jak niebezpieczna była praca w konspiracji, „Flora” przekonała się niebawem. Podczas okupacji sowieckiej NKWD „pracowało” na całego, urządzało obławy. Pewnego razu szła ulicą Mickiewicza i zobaczyła znajomego chłopaka z konspiracji, którego na jej oczach zgarnęli funkcjonariusze NKWD.
Pani Janina wykonywała różne zadania jako łączniczka, m. in. musiała sprawdzać kandydatów do organizacji, kim są ci ludzie, z jakich rodzin pochodzą. Otrzymywała też polecenia przekazania informacji dla osób z konspiracji.
Przywiązana do Wilna
Nie była bezbronna. Miała przy sobie, gdy wykonywała zadanie łączniczki, ukryty pod ubraniem pistolet Nagant. Zapewne bardziej dla poczucia bezpieczeństwa i odwagi. Chociaż potrafiła strzelać, na szczęście nie musiała sięgać po broń. Ćwiczenia strzeleckie odbywały się w przygotowanej do tego celu piwnicy pałacyku na Antokolu, naprzeciwko kościoła śś. Piotra i Pawła.
Miejscem zbiórki konspiratorów była kawiarnia Rudnickiego, mieszcząca się naprzeciwko katedry. Tam jako kelner pracował Jerzy Kozioł-Poklewski, który pomagał konspiratorom. „Zabawa, tańce były przykrywką dla zebrań członków organizacji” – opowiadała dalej p. Janina.
Musiała też jakoś zarabiać na życie. Sprzedawała prasę na rogu ulic Wileńskiej i Mickiewicza.
Pani Janina po wojnie nie wyjechała w ramach „repatriacji” do Polski, tak jak wiele jej koleżanek z konspiracji. Zbyt duże było przywiązanie do Wilna, by móc je opuścić. Została w nim na dobre i złe, dzieląc z rodakami koleje jego losu.
Jan Lewicki
Na zdjęciu: Janina Czerniawska w latach młodości.