Najlepszy lek na samotność

Ażurowa serweta na stole, szydełkowe narzuty na kanapach i siedzące na nich rumiane niciane lalki, dziergane misie, wełniane baranki, kurczaczki na etażerce – to pierwsze, co widzimy, gdy wchodzimy do gościnnego domu Józefy Teresy Jankowskiej we wsi Tałejki w gminie podbrzeskiej.

Jednak wymienione cudeńka to nie jedyne robótki, które własnoręcznie wykonała 81-letnia gospodyni. Pani Józefa stawia na krześle karton. Wyciąga z niego i ustawia na stole misternie wyszydełkowane zabawki: koty, misie, lalki, kwoktuchę ze stadkiem kurczaków, serwetki z wytwornymi łabędziami na niebieskiej tafli... Oczywiście, są także Święci Mikołajowie, wszak wkrótce święta. Już niedługo wszystkie te cudeńka pojadą na wystawę do budynku starostwa w Podbrzeziu.

– Chcemy pokazać mieszkańcom, jak bogata jest nasza gmina w ludzi twórczych i pracowitych. Nieraz żyjemy obok siebie, wcale się nie znając nawzajem. Może właśnie taki sposób zapoznania się z tym, co potrafią inni, wielu posłuży dobrym przykładem, jak można sobie umilić życie – stwierdza starosta gminy Podbrzezie, Henryk Gierulski. Gospodarz gminy bardzo ceni ludzi o nietuzinkowych zainteresowaniach i już nie po raz pierwszy organizuje wystawy ich swojskiej twórczości w budynku starostwa.

Lekcja doskonałości

Przygoda pani Józefy z szydełkiem, drutami i włóczką rozpoczęła się, gdy miała zaledwie 6 lat.

– Mama uczyła mnie szydełkować i robić na drutach. A najwcześniejszym moim zadaniem było zrobienie rękawic. Takich z jednym palcem. Robiłam te rękawice, robiłam i już miałam dorobione do dużego palca, gdy mama zobaczyła, że zgubiłam jedno oczko. Wzięła i popruła aż do zgubionego oczka. Taki miałam do niej żal, tak mocno się obraziłam. A mama mnie pouczyła: „Jeśli już coś robisz, to rób doskonale”. Gdy dorosłam, robiłam swetry, inne znacznie większe rzeczy. Ale jeżeli tylko coś wychodziło nie tak, od razu prułam. Wtedy mama mnie pytała, dlaczego pruję?.. Na to jej odpowiadałam, że przecież właśnie ona tak mnie nauczyła – śmieje się nasza rozmówczyni. Z czasem swe umiejętności doskonaliła, rozwijała. Gdy zobaczyła coś pięknego, korciło ją, żeby zrobić tą rzecz samodzielnie.

Pani Józefa chętnie wspomina stare dobre czasy, rodzinne Werusowo, gdzie razem z rodzicami i rodzeństwem mieszkała aż do 1939 roku.

– Moi rodzice pracowali u państwa Jadwigi i Konstantego Mackiewiczów. W 1929 roku, kiedy właśnie przyszłam na świat, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, podczas którego ojciec, pracujący we młynie, stracił rękę. Z moimi chrzcinami czekano aż pół roku, zanim ojciec nie wydobrzeje. Miałam więc 6 miesięcy, jak mnie ochrzczono. A rodzicami chrzestnymi zostali państwo Mackiewiczowie – wspomina Józefa Jankowska, z domu Gasperowicz.

Do Tałejek rodzina Gasperowiczów przeniosła się w maju 1939 roku. Za zaoszczędzone pieniądze ojciec pani Józefy nabył tutaj 10 ha ziemi i snuł plany o wybudowaniu młyna, domu, budynków gospodarczych. Lecz ledwo zdążył wybudować dom dla młynarza i betonową oborę, gdy we wrześniu wybuchła wojna. Wszystkie plany legły w gruzach. Na miejsce nie dojechały też zamówione maszyny do młyna...

Rodzina zamieszkała w domu przeznaczonym dla młynarza. Właśnie w tym domu pani Józefa, najstarsza z rodzeństwa, mieszka po dziś dzień.

Towarzystwo na całe życie

Upływ czasu w Tałejkach zrobił swoje. Spośród czternastu niegdyś stojących tu domów zostały tylko cztery. A i te nie wszystkie są zamieszkane.

Pani Józefa mieszka samotnie. Odwiedza ją syn Romuald, brat Andrzej, który, jak powiada nasza bohaterka, dzwoni rano i wieczorem, żeby zapytać o zdrowie. Codziennie wpada sąsiad z pytaniem, jak się czuje i czy czegoś nie potrzebuje.

W te zimowe, długie wieczory na ratunek przychodzi właśnie ta umiejętność, którą posiadła w dzieciństwie i która wiernie towarzyszy jej przez całe życie.

– Dopóki ręce i oczy lepiej służyły, wyszywałam. Lubiłam robić swetry, spódniczki, bluzki, ale z czasem sprzykrzyło się. Robiłam ażurowe serwetki, ale i te się znudziły. Chciało się czegoś nowego. Pewna kobieta z Wilna przywiozła mi sporo włóczki. Mówiła: „Coś sobie zrobisz, jakieś skarpetki, czy coś innego, bo na wsi zawsze to się przyda”. Obejrzałam te nici i pomyślałam, że wykonam z nich coś zupełnie innego, niż dotychczas robiłam – stwierdza Józefa Jankowska. – I tak pomału robiłam... To zajęcie do dzisiaj bardzo mnie uspokaja, bo powody do nerwów zawsze się pojawiają. Przecież mieszkam sama... A jak rozpoczynam robótkę, myślę tylko o jednym – ile oczek trzeba nabrać i jak najszybciej zakończyć tę pracę. Jednego wieczoru do dwunastej w nocy zastanawiałam się, jak by tu lepiej tego kogucika zrobić. Robiłam i prułam, robiłam i prułam. Ale zrobiłam. Oto jaki sympatyczny – uśmiecha się delikatnie biorąc do rąk nicianego kogucika.

Tak ogromne zaangażowanie sprawia, że robótek wciąż przybywa. Wyroby, które mistrzyni szydełka i drutów przygotowała na wystawę, to efekt zaledwie miesięcznej pracy.

Przekazać umiejętność

Józefa Jankowska na robótki ręczne znajdowała czas również wtedy, gdy była zaangażowana zawodowo.

– Pierwszym miejscem mojej pracy była biblioteka w Warniszkach. Potem kolejno pracowałam jako sekretarz gminy w Dyrmejtach, jako przewodnicząca gminy w Minkielach, w Sużanach. Po urodzeniu syna jakiś czas nie udzielałam się zawodowo w ogóle. Po kilku latach znowu podjęłam pracę jako sprzedawczyni w sklepie w Minkielach, potem w bufecie w jęczmieniskiej szkole. Ale na robótki zawsze miałam czas. Po pracy, wieczorami, nieraz do poźnej nocy coś dziergałam – wspomina niestrudzona kobieta.

Pewnego razu ksiądz chodząc po kolędzie zobaczył wełniane baranki pani Józefy. Zachęcił, żeby zrobiła ich więcej, aby inni parafianie przed Wielkanocą po niewygórowanej cenie mogli je nabyć i ozdobić nimi swe domy. Niestety, pani Józefa z chorym sercem trafiła do szpitala i cały „biznes” spalił na panewce. Jednakże nieraz w chwilach kryzysowych, umiejętności i pracowitość pomagały jej podłatać dziurawy budżet rodzinny.

Swoich rękodzieł pani Józefa nie zatrzymuje wyłącznie dla siebie. Gdy leżała dłuższy czas w szpitalu, to lalkami, misiami i zabawnymi kotami obdarowała swe lekarki i pielęgniarki. Józefa Jankowska cieszy się, że swą wnuczkę Wiesię także nauczyła sztuki robienia na drutach i szydełkowania. Ale nadal marzy o tym, by znalazł się ktoś, komu mogłaby przekazać swe umiejętności. Niestety, jak podkreśla z goryczą, młode pokolenie na ogół nie jest zainteresowane dzierganiem na drutach.

Robótki ręczne nie są jedynym codziennym rytuałem mieszkanki Tałejek. Zawieszona na starej jabłoni antena satelitarna dostarcza do jej domu wszystkie najświeższe informacje z całego świata. Pani Józefa chętnie też słucha audycji na falach radia „Znad Wilii”, wyszukuje pożytecznych ciekawostek na szczególnie aktualne dla niej tematy zdrowotne w gazecie „Domasznij doktor”. Od lat jest wierną czytelniczką „Tygodnika”.

Wszystkie te zajęcia i zamiłowania gonią precz niepotrzebne myśli... A do pełnego szczęścia, jak sama żartuje, brakuje jej niewiele... Lepszego zdrowia. I tego właśnie Jej z całego serca życzymy!

Irena Mikulewicz

Fot. autorka

<<<Wstecz