Państwowa Inspekcja Językowa kontestuje polskie napisy

„Będę walczyła do końca…”

Jutro, 8 października, kończy się termin uprzedzenia, w ciągu którego Helena Tomaszewska, właścicielka sklepu spożywczego w Awiżeniach w rejonie wileńskim powinna usunąć ze ściany budynku polski szyld. Do takiego rozwiązania sprawy w miniony czwartek zobligowała ją Państwowa Inspekcja Jezykowa.

Jeżeli polskie litery nie znikną z fasady sklepu, zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego właścicielce grozi odpowiedniej wielkości grzywna (ok. 400 Lt).

„Napisu polskiego nie zdejmę i będę walczyła do końca. Jeżeli dzisiaj karzą zdejmować polskie napisy, to jutro zabronią nam nawet rozmawiać po polsku!?” – taka była odpowiedź pani Heleny na zadane pytanie dziennikarzy, czy ulegnie presji urzędników i usunie polski napis zawieszony nad wejściem do jej prywatnego sklepu.

W serii napaści – kolejka na sklepy

Po całej serii nagonek i grzywien wyznaczanych administracjom samorządów rejonów solecznickiego i wileńskiego za tablice z polskimi nazwami ulic, właścicielom i kierownictwu spółek transportowych stosujących podwójne (litewskie i polskie) napisy w oznakowaniu rejsów, przyszła kolej na właścicieli sklepów.

Właścicielka sklepu spożywczego w Awiżeniach, znajdującego się przy centralnej ulicy osiedla (ul. Suderves) podkreśla, że polski napis „Sklep spożywczy” umieszczony pod znacznie większym litewskim napisem „Maisto prekes” przez lata nikomu nie przeszkadzał. A sklep ten pani Helena prowadzi od 1993 roku.

Pretekstem do wszczęcia procedury przeciwko właścicielce sklepu za naruszenie art 17. Ustawy RL o państwowym języku litewskim i rozporządzenia Komisji Języka Państwowego inspekcja językowa wszczęła po otrzymaniu pisemnej skargi od „nieobojętnego obywatela”. W taki oto sposób określa nadawców określonej treści korespondencji zastępca kierownika Państwowej Inspekcji Językowej, Arunas Dambrauskas. Według słów urzędnika, zatroskany o poprawność ustawową obywatel zwrócił uwagę urzędu na nadużycie ze strony właścicieli sklepu.

Według sprzedawczyń Teresy Gryszko i Aliny Mieczkowskiej, które od prawie 10 lat pracują w tym awiżeńskim sklepie, do niedawna nie było jakichkolwiek skarg czy pretensji z powodu polskiego napisu, czy tego, że z niektórymi klientami rozmawiają po polsku.

Miejscowym nie zawadza

– Owszem, zdarza się, że któryś z klientów żartem zapyta: „A co to takiego „Sklep spożywczy?”. Wtedy z uśmiechem tłumaczymy, że to „Maisto prekes”. Staramy się, żeby klienci byli zadowoleni, bo jesteśmy zainteresowani, żeby do nas przychodzili na zakupy – wyjaśnia Alina Mieczkowska.

– Polskie napisy nikomu nie przeszkadzają, gdyż większość naszych stałych klientów stanowią jednak Polacy. Ale jeżeli już zwraca ktoś uwagę na polski szyld, czy innego rodzaju informacje dla klientów podane także w języku polskim, to są to raczej sporadyczne, przyjezdne osoby – uzupełnia koleżankę Teresa Gryszko.

– Nie wierzę, by tę skargę i zdjęcia, które były do niej załączone, przysłał któryś z miejscowych mieszkańców. Dla tych, którzy zwracali uwagę, że łamiemy prawo, zawsze odpowiadałam, że napis po litewsku jest, a więc ustawa nie jest naruszona. A co do języka polskiego, chcę wyraźnie podkreślić, że w swoim ojczystym języku rozmawialiśmy, rozmawiamy i będziemy rozmawiać. Będziemy o swoje prawo walczyć, nawet jeżeli komuś to bardzo przeszkadza. Zawsze dbaliśmy o dobro naszych klientów. Z myślą o nich umieszczamy w sklepie świąteczne pozdrowienia we wszystkich miejscowych językach. Chcemy, żeby sprawiały one dla ludzi przyjemność – stanowczo stwierdza właścicielka sklepu z Awiżeń.

Z korzyścią dla skarbonki?

Napisy w innych językach niż litewski, już nie są żadną nowością, zwłaszcza dla mieszkańców wielkich miast. Przykładowo, na Starówce wileńskiej obok informacji podawanej w języku litewskim występują także napisy po angielsku czy rosyjsku. Tu i ówdzie, choć prawo tego nie przewiduje, pojawiają się również napisy po polsku.

Wyjaśniając zawiłości litewskich przepisów prawnych, zastępca kierownika Państwowej Inspekcji Językowej podkreślił, że jeżeli informacja dźwiękowa czy pisemna związana z obsługą obcokrajowców jest umieszczana w hotelach, na pocztach, w bankach bądź w placówkach żywienia publicznego, to obok języka państwowego mogą być używane tradycyjne języki międzynarodowego porozumiewania się: angielski, niemiecki i francuski.

– W rozporządzeniu Komisji Języka Państwowego o języku polskim, rosyjskim, łotewskim i innych nic się nie mówi – stwierdza urzędnik.

Nie patrząc na ten rygor prawny, w trolejbusach jeżdżących ulicami Wilna, na szyldach muzeów i sklepów można zobaczyć nie tylko napisy w dozwolonych językach angielskim czy niemieckim, ale także rosyjskim i polskim.

– Sejm Litwy oddzielnym rozporządzeniem polecił Komisji Języka Państwowego dla potrzeb międzynarodowych ustalić tryb podawania informacji w innych językach w transporcie, urzędzie celnym, hotelach, bankach, agencjach turystycznych, także w niektórych elementach reklamy – odcina Arunas Dambrauskas.

Innymi słowy w litewskich przepisach prawnych, pieczołowicie strzegących poprawności językowej, dopuszczalne są warunki, zgodnie z którymi w napisach publicznych jednak można używać języków obcych. Owszem, ale tylko z pożytkiem dla skarbonki. Bo duchowe potrzeby miejscowych Polaków, związane z respektowaniem języka ojczystego, zagwarantowane prawem międzynarodowym, ciągle są zbyt słabym argumentem.

Ile właścicielkę sklepu w Awiżeniach będą kosztowały dwa polskie słowa, na razie nie wiadomo. Praktyka pokazuje, że za pierwszą grzywną będą kolejne. Jeśli więc inspekcja językowa weźmie się do roboty, dziurawy budżet całkiem nieźle podłata… Bo jest jeszcze sporo miejsc, gdzie napisy są nie tylko po litewsku. Ale czy zwalczając polskość na Wileńszczyźnie chodzi tylko o skarbonkę?

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: „będziemy o swoje prawo walczyć, nawet jeżeli komuś to bardzo przeszkadza“ – mówiła pani Helena po wyjściu z urzędu; napis po polsku czasami kole oko, ale tylko przyjezdnych.
Fot.
Marian Paluszkiewicz, autorka

<<<Wstecz