Z politycznego podwórka

Venclova: „Duszę się”

Tomas Venclova, najbardziej znany na świecie litewski desydent, intelektualista, poeta, odnowił ostatnio dyskusję na temat stanu współczesnej litewskiej elity. W obszernym tekście, który niedawno ukazał się w The Economist pod sugestywnym tytułem „Duszę się”, nie szczędzi dzisiejszej litewskiej elicie politycznej i intelektualnej najtęższych batów. Nie tylko krytykuje i wyśmiewa jej prowincjonalizm, zaściankowość, zamknięty nacjonalizm, urojone narodowe strachy i lęki, ale też wskazuje na źródła tak nieprzeciętnej – jeżeli spojrzymy na współczesną Europę – witalności wśród Litwinów.

Zdaniem autora, praprzyczyną obecnego lichego stanu litewskich elit jest okres autorytaryzmu Antanasa Smetony, kiedy to „upowszechnił się prymitywny, bezrefleksyjny nacjonalizm”. W odciętej wówczas od świata Litwie ludzie zostali przyuczeni myśleć wyłącznie w kategoriach narodowych. Im nie dane było poznać, że są też inne kategorie myślenia. Utrwaleniu się prowincjonalizmu na Litwie sprzyjał też agrarny charakter społeczeństwa, uważa Venclova. Później ten stan ducha zakonserwowała sowiecka okupacja. „Na czym sowietom zależało, to im naprawdę udało się osiągnąć: swych podwładnych, niezależnie w jakim języku mówili i za kogo siebie uważali, oni mocno zdemoralizowali, wszczepili im ciasną, prymitywną mentalność, której częścią była ksenofobia i nienawiść wobec „kosmopolitów”, twierdzi słynny litewski desydent, dodając, iż „w zasadzie sowieci świetnie zakonserwowali właśnie taki naród litewski, jaki odpowiada naszym pseudointelektualistom”.

Dzisiaj za to pokutuje. Zdaniem różnej maści filozofów i nie filozofów, naród jest nieskończenie słaby i maluczki. Jeżeli go nie ogrodzić płotem (najlepiej z drutu kolczastego), to niechybnie natychmiast zginie, ironizuje Venclova. Dodaje, że taki naród koniecznie musi mieć nieprzyjaciół. Jest to niezbędny warunek jego integralności, oczywiście według pseudointelektualistów. W przypadku Litwy takich wrogów jest trzech: Rosjanie, Polacy i Żydzi. Litewski triumwirat albo litewski Trójkąt Bermudzki, sugeruje przepaść intelektualnej możliwości w spojrzeniu na swych sąsiadów inaczej niżeli tylko w kategoriach zagrożeń.

W przypadku Polaków z Wileńszczyzny błąd był popełniony jeszcze w roku 1939, kiedy to ówczesne władze „rozpoczęły natrętne i bezwzględne zlitewszczanie tego kraju całkowicie nie uwzględniając jego specyfiki, skomplikowanych i mniej skomplikowanych form świadomości. (...) To skutkowało nieprzychylnym Litwie przełomem – miejscowi ludzie zdenerwowali się i wybrali nie litewskość, a polskość”, twierdzi Venclova. Jest przekonany, że również dzisiaj historia się powtarza. Ciągłe napaście, wrogość wobec miejscowych Polaków, ich ciągła demaskacja jako nielojalnych, tylko odpycha mniejszość polską od Litwy. Tymczasem, zdaniem desydenta, Polaków należy pozyskiwać dla kraju różnymi mądrymi sposobami, również ustępstwami.

Współczesnej elicie litewskiej dostaje się też od rodaka zza oceanu również za bałwochwalcze wręcz wywyższanie państwowości ponad inne wartości. Podporządkowanie tych wartości, ich naginanie do potrzeb państwa (często widzianych opacznie). „Samodzielna, niczym nieograniczona państwowość jest traktowana jako absolutna i pierwszorzędna wartość, nieporównywalnie ważniejsza niż demokracja, człowieczeństwo czy nawet zdrowy rozum”, wytyka przesadną obsesję Litwinów na punkcie roli państwa. Trudno nie przyznać w tym racji Venclovie mając na uwadze, że tylko na Litwie nie wolno nazwisk mniejszości narodowych pisać w oryginale, nie wolno publicznie używać języka ojczystego wyłącznie dlatego, że ktoś uznał to za obrazę i zagrożenie dla języka państwowego. „Niepodległość bez żadnych ograniczeń praktycznie nie jest możliwa, a jeżeli możliwa, to szkodliwa. Jest ona anachroniczną mentalną konstrukcją, którą otrzymaliśmy w spadku od marzycieli z XIX wieku. Jeżeli ktoś chce mieszkać w perfekcyjnie niezależnej Korei Północnej, niech sobie mieszka, lecz narodowi proszę tego nie proponować”, podsumowuje sprawę pojęcia niepodległości Venclova.

Podsumowując mogę powiedzieć, że z wieloma tezami autora w zupełności się utożsamiam. Z częścią zawartych w prowokującym tekście intelektualisty ostracysty też nie zgadzam się kardynalnie. Dotyczy to przede wszystkim skłonności autora do podważania tradycyjnych wartości nie tylko wśród Litwinów, ale też Polaków i innych narodów, bezkrytycznego afirmowania wszystkiego, co oferuje Unia Europejska (np. dotyczącego nowomody w dziedzinie seksualnej), czy popierania niekontrolowanej imigracji do krajów UE.

Niemniej jednak uważam, że venclovska diagnoza stanu ducha większości litewskich intelektualistów jest niezwykle trafna. Przyczyny takiego, a nie innego właśnie stanu są właściwie rozpoznane i wyliczone. Również lęki, które pomogłyby wyjść litewskiej elicie ze stanu nacjonalistycznej egzaltacji podszytej strachem, są właściwie przez Venclovę przypisane. Sukcesy współczesnych państw nie są warunkowane tylko bohaterskimi czynami przodków, ale tym, jak funkcjonuje gospodarka, samorządność, administracja, praworządnośc tych państw, uważa desydent. I z tym warto się zgodzić.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz