Z politycznego podwórka

Bezwzględny parytet

Irena Degutiene, przewodnicząca litewskiego Sejmu, odwiedziła rodaków zamieszkałych na polskiej Sejneńszczyźnie. Z prasowych wzmianek wynika, że pojechała tam wywiedzieć się o problemach Litwinów w Polsce. Z ust rodaków zza miedzy usłyszała o rzeczach następujących.

Problemem numer jeden jest niedostateczne finansowanie szkoły „Žiburys” w Sejnach przez polskie kuratorium oświaty. Kolejne problemy, o których dowiedziała się Degutiene, to brak litewskich podręczników, niechciany pomnik ofiarom mordów w Ponarach na miejscowym cmentarzu w Berżnikach oraz sprzeciw władz Sejn na przemianowanie jednej z ulic miasteczka nadając jej imię biskupa Baranowskiego (Baranauskasa).

Nie ma dwóch zdań, że jest rzeczą chwalebną, kiedy politycy najwyższej rangi z troską pochylają się nad problemami swych rodaków mieszkających poza granicami kraju. Przewodniczącą litewskiego Sejmu należałoby więc tylko pochwalić za jej wyjazd do litewskiego matecznika w Polsce. Mimo to muszę wyznać, że czytając relację z niego nabawiłem się sam pewnego problemu. Mianowicie mam dylemat, czy traktować wizytę Degutiene do Sejn i Puńska jako autentyczny przejaw zatroskania sytuacją rodaków, czy tylko jako manewr wpisujący się w określoną politykę władz litewskich wobec mniejszości narodowych. Tę, od lat stosowaną przez Wilno politykę, można by nazwać taktyką równowagi problemów. Na czym ona polega? Domyślić się jest bardzo łatwo. W relacjach z Warszawą trzeba przecież mieć swój kontrargument w pogotowiu, gdy partner poruszy po raz enty problemy Polaków na Wileńszczyźnie. Wówczas nie mając żadnego wytłumaczenia dla swego brzydkiego zachowania wobec litewskich Polaków zostaje do wypowiedzenia już tylko jednej sprawdzonej jeszcze w czasach sowieckich formułki – a u was biją Murzynów. Czyli parafrazując, w Polsce też są problemy u litewskiej mniejszości.

Jest rzeczą oczywistą, że stosowana przez Wilno taktyka równowagi problemów wymaga, by te problemy u polskich Litwinów były, no bo inaczej przecież nie byłoby czym równoważyć. Stąd – nie mam osobiście wątpliwości – wymienione na początku komentarza problemy litewskiej wspólnoty w Polsce są tak bardzo naciągane (przepraszam za słowo), tak mało autentyczne. Ten, stawiany jako główny, a dotyczący braku finansowania szkoły „Žiburys”, wynika głównie z gigantomanii litewskich polityków, nawykłych na Wileńszczyźnie budować litewskie szkoły, co się zowie, na wyrost. W Sejnach również szkołę (w rzeczywistości ogromny pałac) wybudowano rodakom wyraźnie na wyrost. Tymczasem uczęszcza do niej zaledwie kilkudziesięciu uczniów, więc nic dziwnego, że nawet 150-procentowa nadwyżka do koszyczka ucznia jest niewystarczająca, by pokryć koszty utrzymania megalomańskich urojeń polityków z Litwy. Niestosowne zatem jest zgłaszanie problemu pod niewłaściwy adres.

Jeżeli mówimy o braku litewskich podręczników, to chciałbym w tym miejscu przytoczyć treść dyskusji pomiędzy dyrektorami litewskich szkół na Sejneńszczyźnie, a przedstawicielami polskiego kuratorium oświaty, której byłem świadkiem przed kilku laty. W dyskusji przedstawiciele kuratorium namawiali dyrektorów, by ci zgłaszali tytuły polskich podręczników do tłumaczenia na Litwie. Na co usłyszeli odpowiedź jednego z dyrektorów, że jego uczniowie wolą podręczniki historii po polsku, gdyż z tych tłumaczonych na Litwie nikt później nie jest w stanie połapać się, np. w tym, co to był za król ten „Kreivalupis”. Najświeższej informacji w tej kwestii nie mam, więc – być może – pojawiły się jakieś autentyczne zapotrzebowania na litewskie podręczniki.

Pomnik ofiar pomordowanych w Ponarach, z wymienieniem sprawców mordów, w Berżnikach pojawił się, o ile wiem, nie dlatego, by dokuczyć miejscowym Litwinom, tylko dlatego, że w miejscu kaźni nie znalazło się dla niego miejsca. Osobiście uważam, że lepiej byłoby, gdyby stał w Ponarach niż Berżnikach. Ale w Wilnie jak dotychczas celowo na pomnikach upamiętniających zbrodnie litewskich kolaborantów Hitlera nie wymienia się sprawców z imienia. Dyżurną formułką w takich sytuacjach jest enigmatyczny napis „naciai ir ju pagalbininkai”.

W sprawie przemianowania ulicy w Sejnach nadając jej imię biskupa Baranowskiego (Baranauskasa) jestem całkowicie po stronie przedstawicieli litewskiej wspólnoty. Przyznaję, że nie rozumiem uporu lokalnych władz Sejn w tej kwestii. Niemniej warte jest podkreślenia, że dzieje się tak na pewno nie z inspiracji władz w Warszawie.

Wręcz przeciwnie, władze w Warszawie z wyjątkową atencją traktują wszystkie zgłaszane przez mniejszość litewską problemy i w zasadzie na bieżąco je rozstrzygają. Tymczasem władze w Wilnie z pełną świadomością i rozwagą postępują wbrew woli i oczekiwaniom miejscowych Polaków we wszystkich bez wyjątku praktycznie żywotnych dla nich sprawach – publiczne używanie języka polskiego, oryginalne nazwiska, oświata po polsku itd. Łamią przy tym bez żadnych ceregieli, można by rzec, Traktat polsko-litewski, Konwencję Ramową, jak też elementarne zasady przyzwoitości. W takiej sytuacji więc, kiedy to jedna ze stron przekracza wszelkie limity przyzwoitości, wszelkie granice irytacji, kiedy swym niesłychanym zachowaniem zasługuje wręcz na miano trzeciego syna Noego, nie równowaga problemów jest nam potrzebna, tylko parytet praw.

Nie byłem dotychczas zwolennikiem parytetów uważając, że szanujące się strony potrafią problemy rozwiązać w duchu porozumienia i dobrej woli. Dzisiaj widząc postawę litewskiej elity politycznej zdominowanej przez zaściankowych nacjonalistów i pajacowatych populistów nie widzę innego rozwiązania jak bezwzględny parytet.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz