Zmierzch tradycji sianokosów i żniwowania

Dobry kosiarz jest artystą

Nie trzęsie, nie telepie, nie uszkadza słuchu i nie śmierdzi spalinami – tak na forach internetowych o przewadze tradycyjnej kosy nad kosiarką przekonują miłośnicy ręcznego koszenia. I chociaż wraz z pojawieniem się spalinowych i elektrycznych kosiarek znaczenie zwykłych kos zmalało, jednak w wielu gospodarstwach domowych służą one nadal pomocą.

„Moje pokolenie jeszcze potrafi kosić kosą i kosi chętnie“ – powiedział czterdziestodwuletni mieszkaniec wsi Podjezierce Leonard Szydłowski. Ma u siebie aż cztery kosy, które nie leżą zapomniane na strychu, a są używane. Pan Leonard ręczną kosą najczęściej kosi koło domu.

„Owszem, mam też kosiarkę, która służy do koszenia trawnika, bo zwykła kosa przecież do tego się nie nadaje. Ale są miejsca, gdzie kosiarka nie sięgnie, więc ręczna kosa przydaje się jak najbardziej“ - mówił Szydłowski.

Mężczyzna musiał umieć kosić

Pan Leonard po raz pierwszy wziął kosę do rąk w wieku 8 lat. „Nie pamiętam, czy chciałem, czy raczej musiałem, ale kiedyś każdy mężczyzna na wsi musiał umieć kosić” – opowiadał mieszkaniec Podjezierców. Przyznał się, że, owszem, na początku nie kosił jeszcze na równi z dorosłymi, ale w wieku 12 lat był już prawdziwym pomocnikiem dla ojca. Dodał też, że wtedy koszenie nie było przyjemnością, jak jest obecnie, gdy się kosi nieduże połacie jedynie dla własnych potrzeb, a raczej musem i harówką. Wspominał, że sobotami często z ojcem musiał kosić obrzeża kołchozowych pól. „Wstawało się wcześnie rano, nawet o godz. 4 i kosiło się, dopóki trawa była wilgotna od rosy, bo wtedy kosić jest lżej“ - wspominał pan Leonard, dodając, że do prac na polach i łąkach miejscowego kołchozu wykorzystywano już technikę, a ręczną kosą koszono jedynie w takich miejscach, do których maszyny rolnicze nie docierały. Tradycyjną kosą kosiło się także trawę na siano, kartofliska i zboże dla własnego użytku. Chociaż do żęcia zboża służył sierp, jednak rozmówca pamięta, że jeszcze przed 18 laty zboże kosił kosą, na którą umieszczano specjalny łęk, aby pokos ładnie się układał, a podbieraczka mogła równo wiązać snop. Sierp natomiast, jako relikt przeszłości, u pana Leonarda leży zakurzony na strychu.

Kosić i wyklepać kosę potrafi też jego siedemnastoletni syn Andrzej. „Jednak mój syn jest chyba jednym z niewielu młodych, którzy to potrafią. Dzisiejsza młodzież już nie kosi tradycyjną kosą, gdyż nie ma takiej potrzeby“ – rozważał Szydłowski.

Z opowiadań swego ojca wie, że hen kiedyś kosami koszono ogromne połacie łąk. Mężczyźni stawali w rząd i szli w łany dotrzymując kroku najlepszemu, który kosił w przodzie. Najsłabszy kosiarz stawał ostatni. Jeżeli jeden kosiarz doganiał drugiego, to mieniali się miejscami. Dla „dogonionego“ ustąpienie swego miejsca było swoistym pohańbieniem.

Kupują coraz mniej

Tradycyjne kosy są powoli wypierane z użycia przez spalinowe lub elektryczne kosiarki, które nie wymagają ani klepania, ani ostrzenia, ani umiejętności koszenia.

„Kosy kupują przeważnie ludzie w starszym i średnim wieku. Szczególnie starsi uważnie wybierają ostrza, w które pstrykają, stukają i długo je rozpatrują, bo znają się na tym“ – powiedziała ekspedientka sklepiku z narzędziami gospodarstwa domowego, znajdującego się na Rynku Kalwaryjskim. Zapytana, ile kos sprzedaje dziennie, odpowiedziała, że „raczej jedną w tydzień“, zaznaczając, że każdego roku kupują ich coraz mniej.

To, że tradycyjne kosy nie cieszą się zbyt wielkim popytem, potwierdził również pan Valdas, sprzedawca innego sklepu, też mieszczącego się na bazarze przy ul. Kalwaryjskiej. „W maju, gdy trawa jeszcze niska, kos prawie nie kupują, ale podczas sianokosów sprzedaż trochę wzrasta“ – zauważył sprzedawca. W cenie od 28 litów i wyżej – tyle kosztują ostrza czeskiej, chińskiej, rosyjskiej produkcji oferowane we wspomnianych sklepach.

A które są najlepsze? Pan Leonard odpowiedział, że nie wie, gdyż korzysta jeszcze z kos, kupionych przez jego ojca w okresie sowieckim. „Kosiłem też polską kosą przedwojenną, która należała do mego dziadka. Była zrobiona z bardzo dobrego metalu. Ale już się zużyła“ – opowiadał rozmówca, dodając, że kosy mogą służyć kilkadziesiąt lat, w zależności od tego, jak często się z nich korzysta.

Być może ta kosa była wyprodukowana na zakładzie kos w Nowej Wilejce? W końcu XIX w. ta dzielnica Wilna była miasteczkiem przemysłowym. Znana na cały świat była znajdująca się tutaj fabryka E. Possela, która przed I wojną światową produkowała aż 3 mln kos rocznie. Kosy, robione ze szwedzkiego metalu, były bardzo jakościowe. Na grodzieńszczyźnie nazywano je po prostu „kosa – wilejka“.

Sztuka klepania

Wybrać dobrą kosę - to umiejętność. Jak twierdzą doświadczeni kosiarze, powinna być zrobiona z dobrego metalu. „To poznać po dźwięku, jaki wydaje ostrze po jego lekkim stuknięciu“ - stwierdził pan Leonard, dodając, że nie powinno brzęczeć, ale dźwięczeć.

Zaznaczył, że najważniejsze w kosie, by była dobrze wyklepana. Do tej czynności służy tzw. „babka“ (czyli kowadełko) i młotek. „Brzeg kosy kładzie się na „babkę“ i od „pięty“ kosy (najgrubszej jej części) młoteczkiem milimetr po milimetrze uderza się starannie i skrupulatnie po brzegu ostrza, w taki sposób robiąc go cieńszym“ - opowiadał Szydłowski, zaznaczając, że wykonując tę czynność nie należy się śpieszyć i w żadnym wypadku nie uderzać gdzie popadnie. Należy też uważać, by nie zrobić fałd i zazębień.

Chociaż dobrze kosić potrafi wielu, jednak wyklepać kosę potrafi przecież nie każdy? „Po prostu się nie starają“ - stwierdził pan Leonard, dodając, że każdy może się nauczyć klepania, ale trzeba być cierpliwym, uważnym i najlepiej nauczyć się tej umiejętności pod okiem doświadczonego kosiarza. Niestety, ale sztuka klepania powoli zanika – młodzież nie kosi, a starsi, doświadczeni wiejscy kosiarze wymierają.

Zahartowane kosy

Kiedyś rozróżniało się też kosy „miękkie“ i „twarde“. Te ostatnie były zrobione z bardziej zahartowanego metalu, ale klepać należało je delikatniej, bo mogły pęknąć. Szydłowski zaznaczył, że kosę „miękką” łatwiej wyklepać, pracuje się nią lepiej, ale ona szybciej tępieje. „Twardą” natomiast klepać trzeba dłużej, ale jest ona bardziej trwała i „dłużej trzyma klep”.

Do ostrzenia kosy służy osełek, który kosiarze Wileńszczyzny nazywają bruskiem. „Ostrzy się dwie strony kosy. Po lewej stronie brusek powinien dotykać obrzeża górnej części kosy i samego ostrza, natomiast po prawej stronie brusek musi przylegać do kosy całą swą powierzchnią” - opowiadał rozmówca, dodając, że ostrzenie to też sztuka, bo jeżeli wykonuje się to nieumiejętnie, to na ostrzu powstają tzw. „zawały” lub zaosieniec (zachył koniuszka kosy). Przy nieprawidłowym ostrzeniu może też być „zjedzony” klep.

Nie wystarczy machać

Jak powiedział pan Leonard, dobrego kosiarza poznać po pierwszym ruchu kosy oraz po pokosie czyli ładnie ułożonej ściętej trawie. „Dobry kosiarz zaczyna odmach przyciskając pięto kosy do ziemi. Natomiast młodzi i niedoświadczeni kosiarze często po prostu „rąbią”, czyli zaczynają kosić z powietrza, w wyniku czego trawa po prawej stronie pokosu jest mniej ścięta” - mówił rozmówca, zaznaczając, że początkujący kosiarze często też zostawiają sterczące źdźbła trawy. „Błędem niektórych kosiarzy jest również to, że zazwyczaj koszą tylko rękoma, więc po pracy bolą ręce. Natomiast podczas koszenia poruszać się powinien cały tułów” - wyjaśnił mieszkaniec Pojezierza.

Jak się okazuje, koszenie nie jest łatwą czynnością. Nie wystarczy nią machać. Koszenie to sztuka, a dobry kosiarz jest artystą. „Owszem, można kosić źle wyklepaną i źle naostrzoną kosą, ale będzie to strata sił. Bo ostrzenie i klepanie są po to, by kosić lekko i z przyjemnością” - zauważył rozmówca.

Czy zagłębiając się w łany traw z kosą, odczuwa się radość koszenia? „Ma się satysfakcję z tego, że się umie kosić” – stwierdził z dumą pan Leonard.

Iwona Klimaszewska

Na zdjęciach: Pan Leonard po raz pierwszy wziął kosę do rąk w wieku 8 lat; najważniejsze w kosie, by była dobrze wyklepana. Do tej czynności służy tzw. „babka“.

<<<Wstecz