Złote gody Łucji i Stanisława Bukowskich z Miedziuk
„Lata przeleciały jak sen...”
Złoty ślub państwa Łucji i Stanisława Bukowskich, mieszkańców Miedziuk w rejonie szyrwinckim, przypadł na przedostatnią niedzielę kwietnia. W kościele parafialnym w Mejszagole, gdzie przed 50 laty wyrzekli sakramentalne słowa, ponowili swe przyrzeczenia przed Boskim majestatem, w obecności proboszcza ks. dziekana Józefa Aszkiełowicza i licznie zgromadzonej rodziny.
Na niedzielną uroczystość złotych zaślubin Jubilatów nie przywiozła bryczka, tylko wygodne auto. A słońce i pogoda wynagrodziły krzywdę, którą przed laty młodej parze wyrządziła aura.
Złoci Jubilaci poznali się w sposób, rzec można, naturalny. Łucja urodziła się we wsi Maśluki, znajdującej się w rejonie szyrwinckim, Stanisław pochodził z sąsiedniej Pietrowszczyzny koło Mejszagoły. Obie wsie należały do tej samej mejszagolskiej parafii, często więc widywali się w kościele. Swatać młodych nie trzeba było, a okres narzeczeństwa, jak wspomina pani Łucja, przebiegał podobnie, jak to bywa teraz.
Pobrali się w przewodnią niedzielę, 24 kwietnia 1960 roku.
– Pamiętam, że było bardzo zimno. Do ślubu jechaliśmy końmi, w jesionkach, czapkach. Z ilu furmanek składał się nasz orszak weselny już teraz nie powiem, ale oprócz nas były jeszcze trzy pary drużbantów, swatowie, marszałkowie. Nie pamiętam też, co dokładnie mówił ksiądz Józef Obrembski, który udzielał nam ślubu. Pamiętam natomiast, że w tym samym dniu żenił się także Sokołowski. W którymś momencie w kościele zgasło światło... Potem znowu zabłysło... – z delikatnym uśmiechem opowiada pani Łucja.
Wesele zgodnie z ówczesną tradycją sprawiono i u młodej, i u młodego. Byli także tzw. „cyganie”, którzy nawiedzili się raz u panny młodej, raz – u pana młodego.
Zacząć z niczego
We własnym domu w Miedziukach Bukowscy zamieszkali w 1982 roku. Budowa trwała ok. trzech lat. Do tego czasu rodzina mieszkała w ojczystym folwarku pana Stanisława. Tutaj przyszła na świat trójka pociech państwa Bukowskich: Staś, Regina i Lucyna.
– Po weselu zaczęło się zwykłe życie. Początki były trudne, trzeba było wiele pracować, żeby coś zdobyć. A zarobki były mizerne. Można powiedzieć, że zaczęliśmy z niczego – stwierdza Stanisław Bukowski.
– Do pracy na tartaku w Miedziukach mąż codziennie chodził na piechotę po 6 kilometrów. Kilka lat pracował w miejscowym sowchozie. Ja pracowałam w sklepie, poźniej w mleczarni. A gospodarstwa dużego, oprócz jednej krowy, jak wiadomo, nie pozwalano mieć. Dopóki dzieci były małe, pomagała je doglądać mamusia Stanisława. Gdy urodziła się Lucynka, zrezygnowałam z pracy – mówi pani Bukowska. Plany zawodowe naszej bohaterce pokrzyżowała nagła choroba – wylew – która na pewien czas ograniczyła jej możliwości aktywnej pracy. Chociaż pani Łucja od tamtej chwili już nie może cieszyć się całkowitym zdrowiem, gdyż po dzień dzisiejszy daje o sobie znać nadciśnienie, dziękuje Bogu, że udało się wyjść z tej podstępnej choroby.
Nie dać się rutynie
Nie zważając na nawał niekończącej się pracy i obowiązków domowych, w życiu rodziny Bukowskich było miejsce i czas na to, by coś zobaczyć, zwiedzić. Wybór, co prawda, nie był zbytnio szeroki, ale korzystali z tego, co było.
– Jeździłam na wycieczki do Leningradu, Moskwy, Nowgorodu. W tamtych czasach prawie cała Rosja stała otworem do zwiedzania. Jak była możliwość, często odwiedzaliśmy Polskę, ponieważ tam wyjechała znaczna część naszych rodzin – mówi Łucja Bukowska.
Dla pana Stanisława niewątpliwie najbardziej pamiętną pozostanie jego przymusowa „wycieczka” do Mongolii, do której trafił podczas pełnienia służby w wojsku sowieckim na początku lat 50.
– W wojsku służyłem jeszcze będąc kawalerem. Najpierw trafiłem do Archangielska. Spędziłem tam niespełna dwa lata, ale głodu nacierpiałem się tyle, ile innym nie dane jest doświadczyć za całe życie. Pewnego razu zostałem wezwany do sztabu. Zaczęto mnie wypytywać skąd pochodzę i czy mam krewnych za granicą. Nie przyznałem się, że mam. Powiedziałem tylko, że pochodzę z Litwy. Razem z innymi żołnierzami zostałem załadowany do wagonów bydlęcych i odprawiony w nieznanym dla nas kierunku. I to się nazywało służbą w wojsku... Jechaliśmy jakieś 2-3 tygodnie. Zestaw poruszał się tylko nocami, dniami wagony stały w ustronnych miejscach. A w tych wagonach burżujki. Strasznie, brudno. I tak zawieziono nas do dalekiej Mongolii. Coraz bardziej w głąb, aż do samej granicy z Chinami – dzielił się wspomnieniami z lat młodości pan Bukowski.
Radość z osiągnięć dzieci
Los hojnie wynagrodził Łucję i Stanisława dziećmi i wnukami. Każde z latorośli odziedziczyło po rodzicach to jedno z najważniejszych zasad, że aby żyć godnie, trzeba pracować. Dzisiaj wszyscy troje żyją z owoców swojego trudu. Każde ma rodziny, dzieci, dach nad głową.
– Staś został kierowcą. Wybudował piękny dom w Klonówce, doskonale sobie radzi w życiu. Regina pracuje jako nauczycielka matematyki, mieszka z rodziną w Nowej Wilejce. A najmłodsza, Lucyna, studiowała język niemiecki w Polsce. Po studiach pracowała na Litwie. Pisała piękne wiersze. Również jej córeczka próbuje pisać wiersze. Takie zdolności ma także nasz wnuk Tomek, syn Reginy. Lucyna cztery lata temu wraz z mężem i dziećmi na stale wyjechała do Polski, do Konina. Tam pracuje w polsko-niemieckiej firmie – opowiada matka.
Bukowscy mają siedmioro wnuków. Wszytkie trzy córki Stanisława: Beata, Karolina, Iwona, dzieci Reginy Tomek i Jolita często przyjeżdżają do dziadków. Pociechy Lucyny – Gabriela i Patryk na Litwie u dziadków spędzają letnie wakacje. Dzieci także starają się przynajmniej raz w tygodniu odwiedzić rodziców, nie odmawiają pomocy.
– Już jestem pradziadkiem! – z dumą mówi Stanisław Bukowski. – Najstarsza córka syna, Beata, ma 3-miesięcznego synka. Najmłodsze nasze wnuki Patryk i Gabriela lubią u nas przebywać – życzliwie opowiada dziadek.
Gabriela jest już w piątej klasie. Patryk w drugiej. Na początku maja przystąpi do Pierwszej Komunii Świętej. Właśnie z tego powodu Lucyna z rodziną nie mogła wziąć udziału w uroczystości złotego wesela rodziców. Nie mniej jednak o tej okoliczności pamiętała. Już za długo do rocznicy zięć przywiózł rodzicom prezent.
– Zwłaszcza Gabriela bardzo tęskni do Litwy. W pokoju znalazłam kajecik, w którym wypisała „Wilno czeka na Patryka i Gabrysię!”. Była trochę starsza, kiedy stąd wyjeżdżali, dlatego ma większe przywiązanie do rodzinnych stron – dobrotliwie śmieje się babcia.
W polskim duchu
Starsze wnuki państwa Bukowskich ukończyły polskie szkoły, młodsze również uczęszczają do placówek nauczających w języku ojczystym.
– Ja też szkołę polską ukończyłam. Najpierw uczyłam się w Miedziukach, potem w Darkuszkach. Jakoś litewskiego nie udało mi się nauczyć – zresztą, jak przyznaje pani Łucja, w rejonie szyrwinckim dawniej prawie nikt języka litewskiego nie słyszał, a Litwini, których tutaj było bardzo niewielu musieli się nauczyć polskiego lub porozumiewali się po rosyjsku.
Pani Łucja nie może się nadziwić, że obecnie Polacy z Miedziuk posyłają swe dzieci do litewskiej szkoły i z własnej woli poddają się lituanizacji. „Co zyskają, gdy wyrzekną się swej narodowości?” – zapytuje.
Codzienna krzątanina
Wrośnięci w wiejskie życie seniorowie cały czas krzątają się przy swoim gospodarstwie.
– Mąż stale musi coś robić. Ja zajmuję się krówką, ogrodem. Nie opłaca się hodować krowy, ale zawsze to jest jakieś zajęcie. Dzieci biorą mleko, to serek jakiś zrobię... Nie zjadamy wszystkiego mleka, więc trochę zanoszę do mleczarni. Jest na miejscu w Miedziukach – zaznacza gospodyni.
Zwróconą na własność ojcowiznę nie mają siły uprawiać, więc żeby była dopatrzona dzierżawią ludziom. Ażeby sobie „urozmaicić” życie ubiegłym latem Bukowscy kupili kilka owiec. W zimie stadko powiększyło się o jagnięta.
Rozrywek w życiu starszych państwa nie ma zbyt wiele. Ale na próżnowanie czasu nie mają. Dzieci podwożą seniorów do kościoła, bo samym dojeżdżać byłoby bardzo trudno. Chociaż stan zdrowia pani Łucji nie pozwala na długie czytanie, bardzo sobie ceni dobrą książkę, w tym również lekturę „Tygodnika Wileńszczyzny”, przyznając, że zawsze w nim znajduje coś ciekawego.
Długie wieczory seniorowie rodu Bukowskich spędzają przy telewizorze. Samotność, największy wróg ludzi w podeszłym wieku, zawdzięczając tym wszystkim zajęciom, a przede wszystkim dzieciom i wnukom, im nie grozi. Natomiast mniej przyjaznym zjawiskiem jest przemijanie czasu.
Świat się jednak bardzo zmienił
Wspólne pięćdziesiąt lat złoci jubilaci przeżyli w zgodzie, co nie oznaczało, że jedno mogło narzucić swe zdanie drugiemu.
– Ciężko pracowaliśmy, ani się obejrzeliśmy, jak to życie uciekło. Lata przeleciały jak sen. Kiedyś wszystko było inne. Inaczej wychowywaliśmy dzieci, niż teraz wychowują. Ale i dzieci były inne. Należy pamiętać, że to, co było kiedyś już nigdy nie powróci – rozważa pan Stanisław, przyznając, że jednak za te ostatnie 50 lat świat się bardzo zmienił.
– Niedziela, poniedziałek, a tu patrzysz znowu niedziela. Czemuż tak prędko ten czas ucieka?.. Dzieci już dawno temu urosły i zmężniały, a tu już wnuki dorosłe – uzupełnia małżonka pani Łucja.
Wychowanie dzieci nie sprawiało rodzicom trudności. W pamięci matki i ojca utrwaliły się tylko dwa epizody wychowawcze, kiedy zmuszeni byli sięgnąć po pas. Raz, gdy Staś nałapał dwój, drugi – gdy Regina wagarowała. Na szczęście, więcej potrzeby zastosowania takiej metody wychowawczej już nie mieli .
Dziadkowie starają się stronić od udzielania porad młodzieży, doskonale rozumieją, że każde pokolenie toruje sobie drogę w przyszłość na swój sposób. A sięgając myślami wstecz pani Łucja zdradziła, że gdyby trzeba było powtórzyć życie od początku, dążyłaby do tego, by się uczyć.
Irena Mikulewicz
Fot. archiwum rodzinne
Na zdjęciach: Łucja i Stanisław Bukowscy na ślubnym kobiercu przed 50 laty; kopyta wystukiwały marsz Mendelssohna...; ...po 50 latach; złożyć życzenia Jubilatom zebrała się cała liczna rodzina.
.
Od autora: Trudno się powstrzymać od osobistej dygresji... Ale gdy się patrzy na tak poczciwe, układne pary, życie pięknieje. Blekną te wszystkie przykre wiadomości, które co dzień nas ścigają i zatruwają pozytywną opinię o człowieku, kraju, epoce. A przecież żeby życie nabrało tych pozytywnych barw, nie trzeba pieniędzy, władzy... Miłość i szacunek do człowieka, który jest tuż obok, wyrozumiałość i wsparcie w ciężkich chwilach, których, niestety, nikomu nie skąpi życie, właściwie nic nie kosztuje. A wielu mogłoby wybawić od duchowej ruiny i degradacji, która we współczesnym społeczeństwie coraz to bardziej się pogłębia.