Z politycznego podwórka

Jakie podstawy – taka demokracja

Ambasador Norwegii na Litwie zgorszony pobłażliwym milczeniem litewskich elit politycznych na kolejne szowinistyczne wybryki „ogolonej” młodzieży, która tradycyjnie 11 marca przemaszerowała ulicami Wilna z okrzykami „Litwa dla Litwinów” (tym razem „Juden raus” nie było), pytał retorycznie, czy ktoś w tym kraju potępia jeszcze takie ekscesy. „Na Litwie są słabe podstawy demokracji” - skwitował wstydliwą niemoc litewskich polityków wobec narastającej fali agresywnego nacjonalizmu nad Wilią słynny prześladowca nazistów Efraim Zuroff.

Na Litwie, przypomnijmy, nie znalazło się odważnych wśród żadnej partii politycznej, by wykrzyknąć „patriotom”, jak elegancko określają krajowe media uczestników ksenofobicznych marszów, „no pasaran”.

Jakie są więc podstawy naszej współczesnej litewskiej demokracji, skoro tak łatwo chwieją się w konfrontacji z nietolerancją i wrogością wobec „kitatautisów”?

O litewskich tradycjach demokratycznych w okresie międzywojennym niewiele można by powiedzieć. Jedynie 6 lat bowiem przetrwały namiastki demokracji na Litwie Kowieńskiej, zanim je ostatecznie nie wywrócił zamach stanu „tautininkasów”. Instytucje demokratyczne w Kownie, m. in. Seimas zostały zlikwidowane, reżim smetonowski skutecznie zdusił litewską demokrację w zalążku.

Podstawowym wektorem działalności politycznej nowego reżimu był antypolonizm, na którego podstawie budowano ówczesny litewski patriotyzm. Za wroga nr 2 została uznana liczna diaspora żydowska.

Upiory nienawiści w pełni wyzwoliły się w czasie II wojny światowej. Społeczność żydowska została wymordowana praktycznie do nogi, Polacy zdołali dać opór „plechavičiusom”.

Za późniejszych czasów sowieckich jakakolwiek demokracja na Litwie została w zamrożeniu. Odwilż przyniósł dopiero „Sajudis”. „Odmroziły się” wówczas, niestety, nie tylko tendencje wolnościowe, ale też uczajone w wielu pamiętających często jeszcze czasy smetonowskie duszach antypolskie fobie. Głos na tematy polskie zabierały w owym rewolucyjnym czasie niemal wyłącznie „šaulisy we włóczkowych beretach”, odmawiając najczęściej litewskim Polakom prawa do narodowości. Ile wyprodukowano wtedy kłamliwych, upośledzonych intelektualnie tekstów na ten temat, nikt nie policzy. Haniebna tradycja w zasadzie przetrwała przez cały 20-letni okres niepodległości.

Gwoli prawdy należy przyznać, że były pewne odstępstwa od reguły. Media przycichły, „patriotom” trochę przytknięto gębę w momencie, kiedy staraliśmy się o członkostwo w Unii Europejskiej i NATO. W agendach słanych wówczas do Brukseli na temat dostosowania litewskiego prawa do wymogów Unii w kwestii praw człowieka aż kwitło od krasomówstwa. Chwaliliśmy się na potęgę swoją Ustawą o mniejszościach narodowych, podkreślając brukselskim klerkom fakt, że jest pierwszą i najbardziej postępową w tej części Europy. 4 i 5 artykuły Ustawy, zezwalające na publiczne używanie języka mniejszości narodowych jako lokalnego w miejscu zwartego zamieszkiwania tych mniejszości, cytowaliśmy wręcz wytłuszczoną czcionką.

Po osiągnięciu celu, kiedy to litewska flaga zawisła w Brukseli i Mons, jak wiadomo, „najbardziej postępowa ustawa” została anulowana przez litewski Sejm, a „patrioci” znowu dostąpili do rangi ekspertów w sprawach polskich. Butkus, Garšva, Landsbergis, Songaila, Ozolas całkowicie zdominowali przestrzeń publiczną, szpikując umysły zdezorientowanych „tautietisów” polonofobią, od której pewnie nawet mistrz Voldemaras by się zarumienił.

Czy jednak problem szerzenia się skrajnie nacjonalistycznej ideologii jest jedynie domeną Litwy? Czy również na Zachodzie Europy to zjawisko nie staje się coraz bardziej dostrzegalne? – zapyta bardziej uważny czytelnik. Zgoda. Tak jest w rzeczywistości. Tutaj wszakże dotykamy istoty wywołanego w niniejszym komentarzu tematu – podstaw demokracji.

W Niemczech, na ten przykład, gdy skinheadzi i neofaszyści zamyślą sobie urządzić przemarsz ulicami Drezna (by uczcić pamięć ofiar alianckich bombardowań), to mieszkańcy tego miasta natychmiast organizują kontrmanifestację pięć razy liczniejszą od neofaszystowskiej. „Precz z naszego miasta” – tak witają brunatnych, a wszystkie bez wyjątku niemieckie partie potępiają marsz. Odnawia się publiczna dyskusja nad możliwością delegalizacji partii czy organizacji o neofaszystowskiej prominencji. Na Litwie jest tak, jak stoi na początku komentarza. I tym się różnią podstawy demokracji litewskiej i zachodnioeuropejskiej.

Gdy byłem uczniem, uczono mię, że Mongolia dokonała cywilizacyjnego skoku, transformując się jako jedyne na świecie państwo z ustroju de facto feudalnego w socjalistyczny. Litewskim pogrobowcom Smetony i Voldemarasa jawnie nie udało się przetransformować ze swego poziomu postrzegania spraw narodowościowych do standardów Unii Europejskiej.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz